środa, 31 grudnia 2014

Wypełnianie postanowień.

Cześć Dziewczyny!

Oczekiwaniom na Święta nie było końca, a tu już Sylwester pakuje się z zaśnieżonymi buciorami w kalendarz... Nadszedł czas podsumować i samo-rozliczania się z własnym JA sprzed roku. No wiecie, w końcu JA rok temu w porównaniu do teraźniejszej MNIE jest dużo uboższa nie tylko w rzeczy materialne ale też wspomnienia :)

To był dla mnie wyjątkowy rok.
Nie skłamię mówiąc, że najbardziej wyjątkowy z tych wszystkich, które dane mi było przeżyć do tej pory.


Jestem zadowolona z wypełnienia swoich celów i postanowień, które towarzyszyły mi w tym roku.Moja lista była podzielona na dwie części - typowo materialistyczno-zachciankową, a druga była przeznaczona na rozwój i chęć zmiany w sobie. Patrząc na te listy jestem naprawdę szczerze zdumiona jak dużo punktów udało mi się wykreślić.
Tak, należę do ludzi, którzy patrzą na pozytywy, więc widzę mnóstwo skreślonych serduszkami punktów, a nie parę nieskreślonych czarnych krop :D



*Niestety wstawianie wcześniej okazuje się być dla mnie rzeczą niewykonalną, o ile nie ciąży nade mną jakiś obowiązek typu "Muszę lecieć do pracy!!!" . Praca na popołudnia skutecznie odsuwa mnie od porannego budzenia się a ja jako Naczelny Śpioch RP sprawdzam się świetnie :D

* Praca na wakacje przepadła po tym, jak zasmakowałam słodkiego lenistwa wakacyjnego :) 

* Na odwiedzenie jakiegoś miasta na chybił trafił brakło najzwyczajniej w świecie czasu. Wiem, że niby miałam wolne wakacje, ale jak już mój Małżonek miał wolne, to trzeba było jechać coś załatwiać ze ślubem i tak wkoło się odkładało - czego bardzo żałuję...

* "Napiszę pracę na wakacjach, skoro nie pracuję!" - najgłupsze zdanie przeze mnie wypowiedziane w tym roku xD

* Kremowy i niepraktyczny płaszczyk przestał być moim "celem"...
*... natomiast jeśli chodzi o torebkę, jest to już nie cel, a powinność, bo starej urywa się ucho! Wybrzydzałam na inne a ta umrze śmiercią naturalną z przeciążenia... No i masz!!!

JAK STWORZYĆ LISTĘ PLANÓW I CELÓW?
Moja subiektywna wizja i porady z życia wzięte:)
1. Przemyśl swoje oczekiwania wobec samej siebie i nie bądź zbyt rygorystyczna!
Jesteśmy tylko ludźmi, zrzucenie 100 kilogramów może jest możliwe, ale czy rezygnowanie z wszystkiego, żeby pod koniec roku móc to odfajkować na liście jest warte zachodu?

2. Wystosuj hierarchię.
Od celów ważniejszych po te mniejsze. Pomoże w realizacji planów i zobrazuje w całości z ilu rzeczy naprawdę ważnych(typu jakiś niedokończony projekt, albo praca magisterska:D) MUSZĘ wybrnąć, a ile z nich to moja zachcianka. Luźne myśli i bazgroły z kartki dobrze jest przenieść na komputer - tam łatwo zmienisz priorytet przeklejając daną pozycję wyżej :) 

3. Myśl przyszłościowo.
Czyli lekcja przewidywania - edycja roczna. Ok, jest zimno, potrzebuję płaszczyka. Ale za parę miesięcy będzie cieplej i być może moim ubraniowym priorytetem będzie sweterek do narzucenia na ramiona? To wspaniały(jeśli nie najlepszy) czas na przegląd własnej garderoby, pozbyciu się niepotrzebnych szmat, żeby zrobić miejsce na nowe(które dopiszemy do listy).

4. Zaangażuj w to innych!
Fajnie, stworzyłaś listę całoroczną, razem z listą zobowiązań, chciejstw rozwojowych i zakupowych marzeń. Powieś ją w widocznym miejscu, żeby inni mogli Cię wesprzeć w rzuceniu palenia, porannym joggingu, a również może najbliżsi pomogą w uzupełnianiu zakupowych marzeń z Twej listy? (że niby koniec z nietrafionymi prezentami??:D)

5. Pamiętaj, że to TY jesteś królową swojego życia, nie jakaś LISTA.
Chcesz coś dopisać, skreślić? RÓB TO! Tylko krowa nie zmienia zdania, tym bardziej, że Twoje zdanie może się w ciągu dwunastu miesięcy zmienić! Dobrze mieć wsparcie i udokumentowanie swej pracy nad sobą, no ale przecież, BEZ SPINY! ;)

Moja lista się tworzy powoli i mozolnie, cieszy mnie patrzenie na tą z zeszłego roku, więc i w tym na pewno postaram się stworzyć solidne punkty do wykreślania.
Ja siedzę dziś z dala od głośnym imprez, korzystając z chwili odpoczynku w domu  i realizując się kulinarnie. Naprawdę bardzo potrzebowałam takiego dnia ;) 
Chciałam Wam życzyć moje kochane wszystkiego NAJ NAJ NAJ w 2015 roku :) 
Pozdrawia Ola i Pan Czopek! ;*

niedziela, 14 grudnia 2014

Dlaczego Święta wywołują złe emocje?


Cześć Dziewczyny!

Nie przepadłam w bezkresie rzeczywistości, przepadłam w czeluściach choróbska, które trzymało mnie cały miesiąc i wycieńczyło absolutnie wysysając resztki energii. Ażeby uniknąć powtórki z zeszłego roku i przedświątecznej wizyty w szpitalu postanowiłam oddawać się potrzebnej kuracji senno-odpoczynkowej w każdej możliwej chwili rezygnując... z wszystkiego wokół.

A co do złych skojarzeń - nie, nie są to emocje związane z nadmiernych ruchem na drogach, w sklepach i na parkingach. Również nie są to złe emocje wywołane przez zbyt wcześnie włączane w sieciówkach świąteczne przeboje i ogólny konsumpcjonizm grudniowy. Złe emocje wiążą się z właśnie zdrowiem.

Od paru lat niezmiennie Święta kojarzą mi się z negatywnymi przeżyciami i szpitalem :) Jednego roku trafiła tam babcia, zaraz przed wigilijnym obiadem, w zeszłym roku ja miałam wątpliwą przyjemność wcinać suchary z grysikiem zamiast starannie przygotowywanych przez mamę pyszności. Dlatego też gdy tylko po kolejnym tygodniu chorobowej umieralni zaczęło mi się pogarszać olałam wszystko (włącznie ze swoimi urodzinami) i leżałam ledwo żywa na antybiotyku modląc się, żeby na tym się skończyło...


Głupia głupota, prawda? 
Dlatego staram się zasłonić wszystkie złe przeświadczenia dobrymi uczynkami, bo przecież Święta to nie tylko moje osobiste fanaberie i złe wspomnienia, ale też naprawdę MAGICZNY czas. Mamy okazję obdarować najbliższych, spędzić z nimi czas i spróbować odłożyć wszystko inne na bok. Ja kończę pakować kupę prezentów, bo to pierwsze moje Święta z nowo nabytym mężem i chcę, żeby było naprawdę miło i rodzinnie...
Bo przecież w końcu zaczęliśmy tworzyć swoją własną rodzinę :)

Tego życzę sobie i Wam, przede wszystkim dużo spokoju i ZDROWIA!
Ogarniam się i wracam :*

środa, 26 listopada 2014

Wyniki ROZ-dania!



Cześć Dziewczyny!

Przychodzę z wynikami dopiero dzisiaj, bo dopiero dziś mogłam zasiąść z małżonkiem w dwuosobowej komisji wyborczej i dokonać wyboru. Utwierdziłam się tylko w tym, że mamy bardzo podobne gusta, bo wybraliśmy jednogłośnie zarówno pierwsze jak i drugie miejsce :) 
Gorąco Wam dziękuję za wszystkie zgłoszenia, które wywołały we mnie falę empatii (tak, ja też przeżyłam wiele bardzo nieudanych mikołajek klasowych, których naprawdę aż wolę nie wspominać:P) i wspomnień zza świątecznego stołu. 

Wam gorąco życzę, aby Mikołajowie częściej podglądali Wasze blogi, albo w końcu zaczęli zauważać delikatnie wysyłane przez nas sygnały, zwłaszcza przed sklepowymi wystawami :D

Nie przedłużając. Skopiowałam sobie Wasze wypowiedzi do Worda i zaczytywaliśmy się z Lubym w każdą z historii. Zgodnie chcieliśmy nagrodzić sześćdziesiątką-dziewiątką w MINTI na pocieszenie za starego, zużytego miśka z piwnicy...

PRIMES!!!
Misiek i ten OKROPNY pomysł i chwalenie się obdarowującej nas zabiło... Dosłownie. Dlaczego nie czekolada? Tylko zużyty piwniczany Misiek????? Prezentodawczyni dostaję koronę antytalencia prezentowego!


Jeśli zaś chodzi o nagrodę dodatkową zbieraną przeze mnie już jakiś czas wygrała bezgłowa świnka należąca do.....

 BIJUM!!
Oboje zaliczyliśmy nieudane akcje na Mikołajkach i oczami wyobraźni po prostu widziałam Twoją minę - musiała być bardzo podobna do mojej sprzed lat jak dostałam kawałek styropianu:D

Moje drogie, piszę do Was maile!
Jeszcze raz dziękuję Wam za podzielenie się tymi mrocznymi historiami nietrafionych prezentów - oby w tym roku było dużo lepiej!
Buziaki!

niedziela, 23 listopada 2014

Makijaż Ślubny - jak to z nim było?


Cześć Dziewczyny!

Od dawna deklarowałam, że na swój ślub makijaż tworzyć będę samodzielnie będąc wiecznie nieusatysfakcjonowana z efektów uzyskiwanych przez makijaże profesjonalistów. Wiele osób próbowało mnie od tego odwieść, tłumacząc, że:
a) mejkap nie będzie profesjonalny (wtf is that?)
b) spłynie mi po pierwszym tańcu
c) będę zdenerwowana i zrobię go sobie krzywo

Trzymałam się swojego i to była najlepsza decyzja jaką podjęłam :)
W tym poście(klik) pokazywałam Wam dwa makijaże : w odcieniach różu i neutralnego brązu, na który ostatecznie postawiłam. Dlaczego? Z obawy o ewentualne wzruszenia, które potęgują u mnie zaczerwienienia białek, a różowy cień uwielbia to podkreślać :)


Na obrazku wyżej widać chyba wszystkie kosmetyki, które użyłam... Sprawdziłam je nie raz i nie dwa, wiedziałam, że się nie zawiodę i nie wydawałam nieziemskich pieniędzy, bo... moim zdaniem nie od kosmetyku zależy jak będzie wyglądać makijaż :) (no dobra, podkład to osobna bajka :D) Zacznę od oczu...


 Od oczu właśnie zaczęłam całą procedurę, bo cień Catrice pomimo swojego niewątpliwego uroku jak wiele matowych braci lubi się obsypać. Na powiece miałam:
1. Bazę pod cienie Bell (ja ją bardzo lubię, nie wysusza mojej skóry tak jak Virtual i jest łatwiejsza w obsłudze:))
2. Cienie: pojedynczy brąz Catrice nr 080, pojedynczy Pierre Rene nr 147, paletka Wet n Wild, mieniący złoto-biały pigment.
3. Brwi podkreślone również paletką Wet n Wild... jak zawsze :)
4. Kreska eyelinerem Pierre Rene.
5. Na rzęsy kolejno: jako baza - odżywka Eveline, warstwa tuszu Yves Rocher Sexy Pulp i warstwa wodoodpornego tuszu Astora Big Boom.
6. Uzupełnieniem miały być sztuczne rzęsy Ardell(te tutaj, klik) ale dostałam w prezencie naprawdę fajne kępki, które wypróbowałam parę dni przed i pomimo mej niechęci do kępek... przepadłam :D Niestety gdy wyjechałam w podróż poślubną ktoś pozbył się pudełka więc nawet nie pokażę co to były za cuda :(


Jeśli zaś chodzi o lico poszło mi nawet sprawnie - uważałam parę tygodni przed całą ceremonią na majonez i ser żółty(które zauważyłam mają OGROMNY wpływ na stan mojej buzi) i nie było za dużo do tuszowania, prócz standardowych naczynek i plamek :)
1. Na cały ryjek nałożyłam bazę Bell. Jest kremowa, dobrze się ją rozprowadza, nie rozbiela, no i nie dostaję po nocy z nią pryszczycy :)
2. Upaprałam twarz Pan Stick'iem Max Factora. Mam numerek 12, true Beige, ale jest to wynalazek, który stosuję tylko do sesji i na jakieś duże wyjścia. Jest za mocny :) Rozklepałam go gąbeczką, żeby pomimo "gładzi" na twarzy wyglądał naturalniej.
3. Okolice oczu wykorektorowałam korektorami w płynie Maybelline Affinitone, nr 1 i 2. Naprawdę dają radę i po wielu godzinach skóra nie wygląda na zmolestowaną :)
4.Twarz zagruntowałam pudrem Rimmel Stay Matte w kolorze 5,
5. Delikatnie wykonturowałam twarz bronzerem z kulkach.
6. Na policzki nałożyłam ulubiony róż od Wibo :)

Usta postanowiłam podkreślić jedynie delikatnie. Coś, co ich nie wysuszy, będzie wyglądać naturalnie ale z błyskiem i nie będzie wyglądało nieestetycznie podczas ciągłego zjadania. Padło naturalnie na 5-tkę z Eliksiru Wibo :) I to był bardzo dobry wybór!


Z moim makijażem poszło zaskakująco szybko, nawet pomimo doklejania kępek. Dlatego też miałam czas, żeby podszlifować innych :) 
Makijaż przetrwał do siódmej rano pomimo tysiąca buziaków, potu i ciągłego ruchu. Z całą pewnością zasługą tego jest Fixer znanej marki KRYOLAN, który był chyba najdroższą inwestycją w całym moim ślubnym makijażu, ale zaprawdę powiadam Wam - warto było ;) Co prawda już bez pomadki po namiętnych całusach nowo nabytego męża, ale chciałam Wam pokazać jedno z ostatnich zdjęć jakie było robione na weselu - przed wspomnianą siódmą rano i ostatnimi tańcami :)

Gdybym się hajtała drugi raz - podjęłabym taką samą decyzję.
Choć przez chwilę martwiłam się nawet, że stres  może mi przeszkodzić w pracy i zrobię sobie kreskę aż do ucha, ale jak się okazało w praniu - jestem oazą spokoju :D
Mam nadzieję, że makijaż Wam się podoba, ja świetnie się czułam do samego rana i przede wszystkim - wiedziałam, że jestem SOBĄ.
Buziaki!

PS. Przypominam, że jeszcze do jutrzejszej nocy macie czas zgłosić się do "ROZ-dania" :)

poniedziałek, 17 listopada 2014

Roz-danie


Cześć Piękne!

Zaczęłyście już przygotowywać świąteczne prezenty? Ja z racji tego, że jestem hejterem dzikich tłumów, kolejek przy kasach i biegania wszędzie na ostatnią chwilę poczęłam się zaopatrywać w tym roku wcześniej. Mój blog miał we wrześniu drugie urodziny, ja sama za niedługo będę dmuchać kolejne świeczki na torcie - więcej okazji chyba nie muszę wymieniać? :) Ni stąd ni zowąd przyleciał do mnie ludzik z roz-daniem 69. 

Sprośne myśli? Nic bardziej mylnego!
Drogie czytelniczki! Chcę Was czymś uhonorować za to, że ze mną jesteście, pomimo tego, że mam kalendarz wypełniony po brzegi obowiązkami i coraz mniej czasu na blogowe przyjemności. To Wy sprawiałyście, że spięłam dupę i wykreśliłam prawie wszystkie punkty z wishlisty na 2014 rok!
Dlatego chciałam Wam dać (na szczęście) 69 złotych (powiązanie kwoty z moim skrzywionym umysłem nieprzypadkowe :D) na szaleństwo przedświąteczne w sklepie MINTI.


Dlatego wpisuję tu parę punkcików co by wszystko było jasne:
1. Rozdanie trwa od dziś 17.11.2014 r. do 24.11.2014 r. do północy.
2. Zapraszam do niego wszystkie moje czytelniczki i czytelników (osoby, które obserwują bloga)
3. Rozdanie organizuję autorka bloga picolaworld.blogspot.com, czyli ja. Fundatorem nagród jest październikowa wypłata autorki :)
4. Zgłaszamy się w komentarzu. Wszystkie 3 punkty są obowiązkowe. Wzór poniżej:
Nazwa pod jaką obserwujesz: .................
Mail: ......................(proszę Was, wpisujcie zamiast "@" słowo MAŁPA, żeby Was potem reklamy przeze mnie nie zaspamowały, okej?)
Odpowiedź na pytanie: Najgorszy prezent jaki dostałam to...
5. Wyłonione zostaną dwie najciekawsze wypowiedzi, które zostaną nagrodzone.
6. Nagroda główna - stworek mający 69 złotych, które możeciewykorzystać w sklepie mintishop.pl. Zasady są proste - wygrywasz, przesyłasz mi listę zakupów NIE PRZEKRACZAJĄCĄ 69złotych (nie wliczamy przesyłki), wysyłam paczkę do Ciebie, dostajesz swoje łupy :)
Nagroda dodatkowa - paczuszka-niespodzianka, składająca się z moich ulubionych(i nie tylko)kosmetyków, które czekają już zapakowane na zwycięzce.

No cóż, więcej mówić nie będę:) 
Jeszcze raz, dzięki za Wasze wiadomości, które mnie tak bardzo mobilizują i dodają siły :*
Buziole!

wtorek, 11 listopada 2014

Spóźnione chęci zabieganych


Cześć!

Czy zdarzyło Wam się kiedyś trafić na jakąś promocję idealnie zaprojektowaną do Waszych potrzeb... która minęła dzień wcześniej przed tym jak ją odkryłyście?
Albo znalazłyście stare, zagubione notatki na egzamin, których szukałyście namiętnie przed pierwszym i drugim terminem poprawki? 

Przyznaję się, ślub namieszał w moim życiu i zdetronizował panujący w nim jako tako ład. Ostatnio wygrzebałam z szafki rzęsy Elise #157, a dokładniej jest to model zamawiany od KKCenterHk, tylko po to, żebym mogła zaprojektować makijaż rajskiego ptaka na akcję u Marleny. Mają zielony akcent i po trzy białe piórka na każdym pasku. Który zresztą jest dość sztywny. Całe rzęsy natomiast zamiast podwijać się standardowo do góry mają ułożone włoski w dół, przez co oko wygląda na smutne.


Nie lubuję się w takich zwydziwianych rzęsach, z tego co miałam okazję przejść z tym rodzajem nalepiańców wiem, że są to modele niewygodne, trudne do okiełznania i przyklejenia na oku. Jednak te piórka tak fajnie wpasowywały się w tematykę, że stwierdziłam "aaaa, co mi tam, do sesji nada się jak złoto!" i tak oto przyleciały do mnie... dwa dni po weselu...


Pogubiłam się w akcjach tak samo jak w rzeczywistości, do której trzeba było wrócić. Jednak rzęsy są u mnie w konkretnym celu - i miałam zamiar ten cel osiągnąć, nawet jeśli z tak potężnym opóźnieniem :)
Mój rajski ptak w wersji minimalistycznej - tym razem chciałam mniej kombinować z makijażem, dać rzęsom zabawić się w głównego aktora tego przedstawienia... Tragikomicznego możnaby rzec :)


Rozczochrany, rajski, czerwonodzioby ptak się żegna...
To jedyne co powinien zrobić :)

niedziela, 9 listopada 2014

WALKA o piękne włosy - rok drugi.


Cześć Dziewczyny!

We wrześniu tego roku oficjalnie styknęły mi dwa lata włosowej pielęgnacji i wspominane niezliczoną ilość razy "zapuszczanie do ślubu". No cóż, już ponad miesiąc po a ja ani myślę ścinać moje wyrośnięte kłakeny :) Choć zamysł pierwotni właśnie tak wyglądał, spodobało mi się "długowłosie", co więcej! Mam ochotę na dłuższe i... zdrowsze! ;)

Porównanie sprzed dwóch lat i ostatnie dni:


Jest widoczny przyrost, choć przez dłuuuugi czas go nie widziałam :)
Pomijając już fakt, że moje włosy po wyprawie do Grecji wyblakły i nabrały koloru żółtego. Naprawdę dużo osób mówi mi, że teraz w zasadzie bliżej mi do blondynki ;) 

Odkąd zostałam oskubana z włosów(oskubana to prawidłowe określenie, same popatrzcie...) bardzo chciałam pozbyć się zwisających smętnych kłaczków. Delikatnie ścinałam co jakiś czas i choć są teraz całkowicie do obcięcia, nie będzie mi ich żal :)


Jednak wiecie - kobieta zmienną jest i w ogóle dziwię się, że przez dwa lata wytrzymałam nic drastycznie nie skracając nożyczkami :) Tym bardziej, że przez większość życia moim najlepszym towarzyszem była grzywka, regularnie zresztą podcinana samodzielnie... Aż do pewnego jesiennego, listopadowego wieczoru, gdy z bolącym gardłem i pesymistycznym nastawieniem do życia powiedziałam sobie DOŚĆ!!! I upitoliłam grzywkę po staremu xD

Nie wiem, czy tylko ja tak mam, ale po tym cięciu czuje się o niebo lepiej... Nie obchodzi mnie, że połowa ludzi mówi, że lepiej wyglądałam bez. Po prostu to uczucie podobne do ściągnięcia źle dobranego stanika po całym dniu noszenia. Ogromne uf!

Coraz częściej rozporstowywuję kłaki na szczotce, więc zaczęło mnie kusić keratynowe prostowanie. Myślę, że o ile nic ani nikt mnie nie odwiedzie od tego pomysłu, to za tydzień podskoczę na prostującą sesję do znajomej fryzjerki.

Za wszystkie miłe komentarze pod ostatnimi postami serdecznie dziękuję :* Uskrzydlacie mnie nieziemsko i aż miło wchodzić w internety :)
Buziaki dla Was!

środa, 5 listopada 2014

Blog story


Po co blogujemy?

Natłok wydarzeń i obowiązków skutecznie odciągnąć mnie nie tylko od bloga, ale też od całej wirtualnej przestrzeni. Więcej czasu poświęciłam sobie, najbliższym i drobnym rzeczom, które w całym codziennym biegu zaczęły tracić w moich oczach na wartości.
Udało mi się nawet odgrzebać mój dwunasty z kolei pamiętnik(albo trzynasty? Straciłam rachubę ile grubych zeszytów już zapisałam :)) gdzie naprawdę POTRZEBOWAŁAM coś nabazgrać.

Moja mama przyznała mi się ostatnio, że weszła na picolaworld, ale było tam „za nudno”. Dzięki za szczerość mamo xD No i zaczęłam rozkminiać, czy wracając po takim odwyku poczuję to samo co po powrocie do pamiętnika?

Kartki papieru zapisywałam starannie od dziewięciu lat, z małymi lub większymi przerwami. Jednak tam nikt nie zaglądał, nie rozliczał mnie co ile zapisuję swoje przemyślenia i przeżycia... Blog jest publiczną inwestycją i w pełni świadoma tego wracam bo... zauważyłam naprawdę ciekawą zależność.

Publiczne deklaracje MOTYWUJĄ.
Zmuszają do wzmożonej ORGANIZACJI czasu.

Założyłam bloga, aby pomógł mi w walce o piękne i długie włosy do ślubu. Już ponad miesiąc po wielkiej imprezie a ja mogę spokojnie powiedzieć, że cel został zrealizowany. Czy dlatego moje chęci do pisania spadły?

Nie wiem. Tłumaczę to choróbskiem, zepsutym komputerem i awarią systemu na nowym laptopie... Wiem nie od dziś, że elektronika naprawdę mnie nie lubi, ale to była lekka przesada ja na moje nerwy:D



Mam nadzieję, że więcej niespodzianek na mej drodze nie będzie i spokojnie wrócę do trybu „pisząco-zorganizowanego”. Miałam czas szkicować, robić zdjęcia, ale jak to mówił pewien Koksu - koniec opier***ania się! Brakowało mi uzewnętrzniania, no a w końcu - to czysta przyjemność:)
Do następnego (włosowego) postu!

wtorek, 21 października 2014

Skrzydełka... nie z kurczaka.


Cześć Dziewczyny!

Mój komputer odszedł...Pogodziłam się z tym i zamówiłam wraz z świeżo nabytym Małżem nowy - piękna, czarna Toshiba, która przyszła do mnie tydzień temu kurierem. I wiecie co? Nawet nie miałam czasu, żeby ją obejrzeć... :( Dopiero dziś uświadomiłam sobie, że muszę poświęcać czas nocny jeśli chcę się z wszystkim wyrabiać, więc oto jestem :) 

Mój makijaż w czasie pracoholikowania ogranicza się do brązowego cienia i wytuszowanych rzęs (na nic innego nie starcza mi czasu) więc nawet nie wiecie jakie to wspaniałe uczucie zrobić pełny makijaż i dokleić finezyjne rzęsy żeby wyglądać jak ktoś zadbany :)



O ile dawno nie używałam błyszczących cieni i brokatu nałożyłam i jedno i drugie cieniując matem. Prawie zapomniałam jak się robi kreski! :D

Rzęsy są od KKCenterHk i w zamyśle miały tworzyć kocie oko. Niestety moje oczy w wydaniu typowo kocim nie wyglądają zbyt dobrze(albo inaczej - oczy wyglądają okej, to cała reszta się nie wpasowuje :P) więc delikatne skrzydełka z rzęs jakie się utworzyły w zupełności mi wystarczą. Jest to seria Elise i model 333. Rzęski w nim się krzyżują i do zewnątrz wydłużają co wygląda niesamowicie ładnie, jednak... ten model zasłużył na jednego, porządnego minusa - ciężki czarny pasek który ciąży na oku.



Ja musiałam przyciąć do swojego oka, co i tak nie pomogło jak czuje się kawałek plastiku na powiece. Cóż, zyskały miano rzęs "sesyjnych" i takie pozostaną :) Bałabym się iść do ludzi, czując jak moje oczy bawią się w siłacza podnoszącego ciężką sztangę za każdym razem gdy mrugam!



Ufff... Chyba potrzebuję jakiegoś poradnika, który by mi pomógł ogarnąć rzeczywistość i nauczyłby mnie jak efektywnie zarządzać resztkami wolnego czadu... Jakieś internetowe źródła godne polecenia?:) A ja zmykam zrobić sobie jakieś zdjęcie do dowodu, który właśnie przypomniałam sobie, że wypadałoby zmienić :D
Buziole!

niedziela, 12 października 2014

Lśniące włosy po TT???

Cześć Kochani !!

Chorobliwa chęć posiadania Tangle Teezera pojawiła się z pierwszą falą zachwytów, która zalała Królestwo Internetów. Jednak brak środków finansowych i zbieranie na cele wyższe odkładały mój zakup z tygodnia na tydzień. Jednak w kwietniu tegoż roku kliknęłam "dodaj do koszyka" na jednej z popularnych stron z kosmetykami i tak oto znalazł się u mnie.

Recenzję miałam napisać już dawno temu. Że wcale nie jest to szczotka rewelacyjna, ani niezastąpiona. Wręcz gorzej mi się nią obsługiwać bez trzonka no i konieczne jest dzielenie moich gęstych włosów na pasma... Ot, przereklamowana mocno zabawka, w dodatku wcale nie taka tania. Ale cóż - kupiłam, to cóż będzie leżeć. Używałam jej więc podczas rozczesywania odżywki na mokrych włosach.


Jednak podczas jednego ze zjazdów studenckich pakując się chaotycznie zapomniałam jej ze sobą zabrać. I wtedy to zmieniłam całkowicie o niej zdanie. Czymś włosy musiałam rozczesać i uczesać - moja "stara" szczotka kompletnie sobie z tym nie radziła, a szczotka siostry zaplątywała się w długie skręty. 
WTF??!!
Przecież kiedyś było dobrze?
I wtedy to mój Małżonek powiedział mi bardzo mądrą rzecz:
"Do wygody człowiek tak szybko się przyzwyczaja, że nawet tego nie zauważy"


Wróciłam do domu i naprawdę z ulgą chwyciłam za moją pomarańczowo-żółtą szczotę TT. Już faktycznie przyzwyczaiłam się nią operować, dobrze mi się ją trzyma w ręce, jest lekka i bez bicia mogę powiedzieć, że TAK - radzi sobie ze skołtoniuną czupryną, jedynie muszę przedzielić włosy na parę partii. Łatwo się domywa i świetnie spisuje przy rozprowadzaniu odżywki na włosach - można nałożyć mniej i porozczesywać :)

Znajoma pytała mnie czy to oryginał? 
Nie chcę się bawić w detektywa, nic mnie nie drapie w głowę, a uważam, że dopóki odpowiada mi jej działanie zwisa mi to i powiewa. Ale dla rozwiania Twych wątpliwości wrzucam zdjęcie środka o który prosiłaś, bo rzekomo jest to wyznacznik oryginalności (może któraś z Was chce się na ten temat wypowiedzieć??) :



Włoski są już powyginane, całość nosi ślady po wielokrotnym upadku, ale użytkowanie dalej cieszy, kiedy wiem jak bez niej mi źle :)
Coś jeszcze? Nie mam po niej bardziej lśniących czy gładkich włosów :D Nie, to je mit :D
Jeśli i Wy macie TT pochwalcie się swoją opinią, albo wrzućcie link do swoich recenzji :)
Buziole!

środa, 1 października 2014

Mały - wielki powrót :)


Cześć Dziewczyny!

Wróciwszy szczęśliwie z podróży poślubnej w końcu dosiadłam się do klawiatury i mogę co nieco naskrobać. Jeszcze nie potrafię wbić się w szarą rzeczywistość, czeka mnie sporo załatwień i cała masa pracy, ale przecież nikt nie powiedział, że poweselna gorączka przejdzie szybko :) Chciałam poruszyć parę kwestii "dla potomnych".

W jednym wpisie z serii Ślubnych Rozważań poruszyłam kwestię swoich obaw. Jakimś szczęśliwym zbiegiem okoliczności ominęło mnie większość nieprzyjemności - kobiece dni, pryszczyca stresowa jedynie delikatnie zaatakowała od frontu, nie złamałam nogi, nie miałam dnia Paszczaka, a zapominanie w trakcie wesela okazało się całkiem zabawne :)

No tak... dzięki Bogu jakimś cudem stres dotrzymywał mi towarzystwa wyłącznie do pierwszego tańca. Potem wszystko ze mnie spłynęło (prócz makijażu:D) i bawiłam się... REWELACYJNIE!!! Nigdy na żadnej zabawie/weselu/imprezie nie wyszalałam się tak jak na własnym weselu, a zakwasy towarzyszyły mi potem jeszcze długo, długo... 

Mła i Tatinek :)

No cóż... Oczywiście zaliczyliśmy parę wpadek, między innymi:
- gdy tort wjechał na salę i goście chcieli zaśpiewać znane wszystkim "sto lat" para młoda (czyt. MY) byliśmy w bliżej niezidentyfikowanym miejscu i wbiegliśmy na sam koniec :D
- wielu rzeczy nie mieliśmy już czasu dogadywać z orkiestrą szczegółów, więc nie wiedzieliśmy kompletnie co się będzie dziać ani kiedy, oni nie wiedzieli nic co my byśmy chcieli, ale generalnie było świetnie :D
- moja przemowa podziękowaniowa dla rodziców zamieniła się w długą litanię przypominającą bardziej jakieś ogłoszenia parafialne, ale z nerwów jakoś tak nie potrafiłam przestać gadać :D
- gdzieś koło północy moja suknia została zgrabnie rozdarta przez jedną z ciotek, przez co następne pół godziny przesiedziałam na podłodze z przyjaciółką podszywającą mi koronki na dole sukni,
- suknia nie tylko była rozdarta ale i uplamiona, bo raz Grzegorz wylał na mnie sok porzeczkowy, a drugi raz upaprałam się w fontannie czekoladowej!
- zupełnie zapomniałam o welonie :D 
- zgubiłam zestaw biżuterii, który kupiłam specjalnie na ślub... Oczywiście odnalazł się dwa dni po uroczystości... ;)
- jeden gość złapał gumę!
- a inni się zgubili i byli podobno na trzech innych ślubach, zanim dotarli na nasz :D
- grzywka jednak była za krótka do podpięcia i w pewnym momencie się zbuntowała. Dzięki Bogu moja kochana przyjaciółka jest fryzjerką i wraz z "zestawem awaryjnym" schowanym w torebce naprawiła szkody wyrządzone intensywnym rzucaniem głową podczas tańca :)
- niewielka część mojej rodziny w bardzo nieładny sposób w pewnym momencie pojechała do jednej ciotki oglądać mecz siatkówki...(?!?!) Chyba powinnam się obrazić, czyż nie? :D


Najśmieszniejsze w całym przedsięwzięciu były trzy rzeczy:
1. Pomimo dużej ilości jedzenia byłam tak głodna, że mój brzuch chciał eksplodować przez donośne burczenie. Powód? Było tyle tańca i tak dobrze spędzało się czas przy stolikach gości, że na jedzenie brakowało już czasu :D
2. Cały dzień i noc miałam wrażenie, że jestem nie na swoim ślubie/weselu, tylko u kogoś :) To było przedziwne uczucie i gdy cała sala wołała "gorzko, gorzko" potrzebowałam zawsze trochę czasu, żeby zajarzyć, że to przecież o nas chodzi! Grzesiek miał dokładnie takie same odczucia :P Chyba przez to zupełnie się wyluzowaliśmy i tak rewelacyjnie bawiliśmy.
3. Tańce były przeplatane donośnymi śpiewami mojej rodziny, ale też wstawkami orkiestry "POLSKAAAA! Biało-czerwoni!!" Przez to jakoś tak zrobiło się swojsko pomimo, że tyle ludzi przecież się nie znało:)

Z najwspanialszymi świadkami - dziękujemy!!!

Zdjęcia na razie mam tylko ze swojego aparatu, więcej na pewno wrzucę gdy dostanę :) Może znajdzie się gdzieś zbliżenie na makijaż (TAK - robiłam go sama, TAK - trzymał się rewelacyjnie do końca przetrwawszy wszystkie poty i buziaki od gości i NIE, nie drżała mi ręka, ani nic z tych dziwnych rzeczy, przed którymi mnie przestrzegały pani kusmetyczki)
Z ręką na sercu odpowiadam wszystkim na pytanie "Jak było?"

BYŁO LEPIEJ NIŻ MOGLIŚMY SOBIE TO WYMARZYĆ, ZAPLANOWAĆ I PRZEMYŚLEĆ!

PS. Zapraszam na mojego świeżego stosunkowo fanpejdża - tam ogarniałam rzeczywistość nawet w Grecji :D

piątek, 12 września 2014

2 rok bloga! | Szaleństwo przed ślubem | FP


Cześć Dziewczyny!

Dwa lata temu pewnego popołudnia zasiadłam do komputera, weszłam na stronę bloggera, wymyśliłam nazwę bloga i zaczęłam pisać. Teraz mam wrażenie, jakby pisanie w tym miejscu towarzyszyło mi od zawsze, tak bardzo zdążyłam się wciągnąć, zżyć z wieloma z Was i rozwinąć na wielu płaszczyznach.

Pomimo, że to jakże ładna, okrągła rocznica dziś post będzie zwięzły, a to dlatego, że licznik na dole strony wskazuje już tylko tydzień i jeden dzień do mojego wesela(SAMA W TO JESZCZE NIE WIERZĘ!!!!), o czym nieustannie przypominają mi kamerzyści, florystki, fotografowie, goście oraz masa obowiązków, która leży wokół i czeka na swoją kolej. Naprawdę staram się wszystko ogarniać, ale najzwyczajniej w świecie brakuje mi czasu. Dlatego też przepraszam Marlenę i Dziką za moje nieobecności w projektach :*

CZYM JEST DLA MNIE BLOGOWANIE?

1. Masą przyjemności, bo mogę się dzielić z innymi swoimi spostrzeżeniami i co najważniejsze - nie nudzi Was to jak mojego narzeczonego/mamę/siostrę/innych których zamęczam kosmetycznymi paplaniniami :)

2. Źródłem inspiracji i informacji. To dzięki  Waszym komentarzom, opiniom i potem swojej ciekawości odkryłam wiele przydatnych postów, tutoriali, rozwiązań i zaczęłam pracować nad tym, żeby robić lepiej, dokładniej, łatwiej!

3. Spacerem po wirtualnej łące pełnej przesympatycznych osób! Odkąd zaczęłam nie tylko systematycznie Was podczytywać, ale też w miarę możliwości spotykać się z innymi blogerkami tylko utrzymuję się w przekonaniu, że mam szczęście poznawać naprawdę wspaniałe dziewczyny! 

4. Niezastąpionym źródłem motywacji. Wszelkiego rodzaju wspólne akcje, możliwość porównywania efektów i obgadania ich z równie pokręconymi osobami co Ty - bezcenne!

5. Wspaniałą odskocznią od problemów. Tego chyba nie muszę komentować :)

Dziękuję Wam za te dwa lata, bo gdyby nie Wy, pewnie po paru miesiącach straciłabym zapał i chęć. 
Dziękuję za każde miłe słowo i za konstruktywną krytykę!

Planuję rozdanie, żeby już uczcić na całego urodziny mojego różowego dwulatka, ale niestety z powodów wymienionych wyżej przesunę je na mój powrót z Grecji (a nóż znajdę tam jeszcze jakieś upiększająco-pachnące cudo, które wzbogaci paczkę dla zwyciężczyni??:P)

Ponadto na drugie urodziny sprezentowałam sobie fanpejdż na fejsie - :D Jeśli chcecie być na bieżąco to Was zapraszam, ja postaram się ogarnąć wszystko żeby tam chociaż działało jak trza! :D




Tymczasem lecę umawiać się co do bukietu ślubnego a Wam życzę niesamowitego piąteczku!
Buziole!

Ps. Uprzedzając pytania, na zdjęciu głównym "próbna"  ślubna :) Będzie tyci tyci inna, ale generalnie trzymam się tego co widać (widać niewiele :D)

niedziela, 31 sierpnia 2014

Szkoła Makijażu - Smoky Eye

Cześć Dziewczyny!

Udało mi się rozkręcić z makijażem dzięki temu, że obecnie spędzam więcej niż trzy dni w jednym miejscu(tj. domu) bez ciągłych wyjazdów i walizkowego życia :) Mój dzisiejszy dzień w wirtualnym świecie możnaby podzielić na parę etapów:
- wraz z Świętem Blogera zafundowałam sobie odświeżenie szablonu, bo liczba obrazków w bocznym pasku zaczęła się niebezpiecznie powiększać!
- jest ostatni dzień wakacji, a co za tym idzie tona niezadowolonych wpisów uczniów na wszystkich stronach portali społecznościowych i nie tylko :D
- dziś kończy się trzeci tydzień w naszej Szkole Makijażu której dyrektorką jest Dzika Wózkowa Mama. I na tym chciałabym się skupić :)

W tym tygodniu uczyłyśmy się o makijażu smoky eye, czyli przydymione oko. Jest to świetna propozycja na wieczór, do eleganckich kreacji i kobiecych upięć. Kiedyś mówiło się, że przy makijażu tego typu powinno się unikać mocnych ust - jednak tutaj chyba już panuje zasada "co się komu podoba" i wszelkie ograniczenia zostały zniesione. Takie klasyczne smoky eye powinno wyglądać jakbyśmy faktycznie "odymiły" sobie powiekę. Wszelkiego rodzaju ostre krawędzie powinny być rozmyte i dokładnie roztarte, żeby oko wydawało się na delikatnie "rozblurowane".

Jednak klasyczne smoky choć uniwersalne i niepodważalnie najwygodniejsze, to jest dla mnie po prostu ...nudne. W większości moją uwagę przykuwają smoky eyes w połączeniu z jakimś kolorowym akcentem i sama w tym tygodniu zdecydowałam się na taką jego wersję. 

Trzeba było się zdecydować na jakiś kolor, więc nie myśląc wiele w ruch poszedł mocny, intensywny róż. Pod malinowe paznokcie na punkcie których oszalałam :D 
Generalnie unikam tego typu makijaży, bo: 1. Mam tendencję do zbyt wysokiego rozcierania czarnego cienia. Czyli chcąc rozetrzeć jak najdokładniej docieram cieniem aż pod brwi:D 2. Nie znoszę siebie w pomalowanej dolnej linii rzęs. Mam wrażenie, że podkreśla to moje wory pod oczami i wyglądam jak panda.



TWARZ ZOSTAŁA POTRAKTOWANA:
- Max Factor Pan Stick nr 12
Dermacol 215
- Puder Rimmel Stay Matte nr 5
- bronzer kuleczkowy ROYAL



MAKIJAŻ OCZU:
- cienie z paletki BH Cosmetics Party Girl - połyskujący czarny, mocna malina, ciemny brąz
- baza pod tusz z odżywki Eveline
- tusz Yves Rocher Sexy Pulp
dodatkowo dokleiłam rzęsy Baby Queen model 17 od KKcenterHk (jak wyglądają zobaczycie TU)

POMADKA:
- Miss Sporty nr 22 - BB Nude



No cóż, jak na moje wieczne niedociągnięcia i zbyt wysokie cieniowanie - jestem zadowolona :D Nawet jakoś tak mniej niż zwykle wyglądam na pobitą ;) Ale mam nadzieję, że pani Dyrektor doceni starania?
A Wam jakie wydanie "przydymionego oka" podoba się najbardziej - klasyczne czy w kolorach?
Buziaki!

sobota, 30 sierpnia 2014

Pokaż co potrafisz na wybiegu!


Cześć Dziewczyny!

Dziś szybki przegląd, ponieważ wspólnego malowania nie widać końca, z czego ogromnie się cieszę! Uczę się już w Szkole Makijażu, a teraz będę mogła uczestniczyć w Akcji Marleny POKAŻ CO POTRAFISZ! Ogromnie mnie to cieszy, bo gdyby nie mała dawka motywacji ze strony dziewczyn pewnie odstawiłabym ćwiczenie ręki na bok a tak - jest ogromna frajda ze wspólnego malowania! W tym tygodniu do wykonania był makijaż z wybiegu.

Co rozumiem przez makijaż z wybiegu? 
Pomimo, że wydawałby się to pewnego rodzaju odmiana makijażu sesyjnego, bo modelka będzie pod ostrzałem fotoreporterów, to jednak tylko niektóre elementy z makijażem sesyjnym wybiegowy łączą. Makijaż z wybiegu może być:
1. Albo totalnie neutralny i stanowić tło dla prezentowanych ubrań i wtedy zazwyczaj dziewczyny maluje się w stylu "no make-up", albo zaznacza się mocniej jeden lub dwa elementy twarzy np. brwi, usta, kreska na oku.
2. Ma się rzucać w oczy, komponować z panującymi trendami i przesłaniem całej kolekcji, być ekstrawagancki i szalony, ale spójny ze strojem.


W obu przypadkach największą uwagę skupia się na twarzy dziewczyn, bo musi być pięknie "odpicowana", kolor wyrównany, podkreślone kości policzkowe, ewentualnie osobliwe cechy modelki. Jeśli zaś chodzi o makijaż oka...
Nie jestem znawcą, a moja opinia bazuje na opowieściach od znajomych, które chciały wkręcić się w świat modelingu(z sukcesem, gratuluję Eli!) wiem, że niejednokrotnie panie wizażystki mają tak mało czasu na dopracowanie i staranne wykonanie makijażu, że zazwyczaj jak wyjdzie, tak dziewczyna pójdzie. I sprawdza się to, gdy jest odgórnie zapowiedziane, że każda modelka ma mieć makijaż w kolorze niebieskim i pomarańczowym. Wtedy można poszaleć i każdej dziewczynie można wytrambolić coś innego i nikt nie zauważy, że coś jest nie tak. Gorzej, gdy jest jakiś wzór, który trzeba odmalować na twarzy dwudziestu dziewczyn - wtedy sprawna ręka i opanowanie byłyby wskazane.

Jednak z takich ciekawych i faktycznie opracowanych wzorów urzekł mnie Singapurski Chanel z tego roku czyli czarna powieka z niebieską linią na dolnej powiece. Swoją wersję zmodyfikowałam do grubej czarnej kreski :)


Kosmetyki, które zapewniają idealną, gładką skórę do zdjęć i potrafią zrobić niezłą "maskę":
- Max Factor Pan Stick nr 12
- Dermacol 215
- Korektor w sztyfcie Eveline art scenic 1
- Puder w kompakcie Ingrid


Do oczu użyłam:
- Kredki Essence Big Bright Eyes
- Niebieski cień mySecret (swtache tu)
- pigment no name
- tusz Yves Rocher Sexy Pulp
- dodatkowo dokleiłam rzęsy After A8 od KKcenterHk

Pomadka:
- Golden Rose Lipstick nr 126


No cóż, nie odważyłabym się tak do ludzi wyjść, mimo wszystko krecha podciągnięta pod samą brew wygląda dobrze tylko na zdjęciach :D Jednak będę miała sentyment do takich makijaży i na pewno coś jeszcze spróbuję (widziałam przeurocze makijaże z cekinami!!)
A Wam z czym kojarzy się makijaż z wybiegu??
Buziole!