Cześć Dziewczyny!
Ostatnio miałam okazję poznać naprawdę przesympatyczną Panią Z., z którą przegadałam ponad dobre dwie godziny o ślubie, problemach i planowaniu rodziny. Tak, Pani Z. pracuje jako instruktorka w poradni życia rodzinnego w pobliskim miasteczku, jednak jest osobą tak sympatyczną, że cały ten czas zleciał mi niczym na pogawędkach z dobrą babcią. Pani Z. nie tylko wyglądem, wiekiem, ale i sposobem wyrażania się i postrzegania otaczającego nas świata do złudzenia właśnie przypominała mi babcię. Wszystkim, które wybierają się na takie rozmowy życzę aby trafiły na tak serdecznych ludzi :) Ale dlaczego wspominam o Pani Z. skoro dziś chciałam Wam powiedzieć o żelu do higieny intymnej? A no bo rozmawiałyśmy o naszej świadomości.
Gdy byłam nastoletnim buntującym się przeciw wszystkiemu szczylem i zaczął się u mnie okres dojrzewania nie bardzo wiedziałam co, jak i gdzie, a nie mieliśmy wtedy komputera, nie wspominając już internecie. Tak, byłam dwunastoletnią nieświadomą życia pokraką, która myślała, że od całowania można zajść w ciążę... Ale moja mama, pomimo, że nie bardzo radziła sobie z rozmawianiem ze mną na takie tematy jak okres, ani w głowie było jej tłumaczenie o tym jak przebiega cykl, wybrnęła z sytuacji kupując mi na mikołaja" wspaniałą książkę "Co się dzieje z moim ciałem?". Głodna wiedzy i wytłumaczenia co się ze mną dzieje i dlaczego właśnie tak pożarłam książkę wracając pewnego popołudnia do domu. Szczególnie zainteresowała mnie sekcja o dojrzewaniu chłopców, jednak znalazłam chyba odpowiedzi na wszystkie pytania, które mnie wtedy dręczyły. Czułam się chwilowo zaspokojona, aż poszłam do liceum, pochłaniałam książki do biologii, potem szperałam po internecie, bo moje zainteresowanie własnym ciałem było naprawdę wielkie...
BUM!
Przenoszę Was do niedalekiej przeszłości, kiedy to odnalazłam bloga Anwen i zaczęłam namiętnie czytać alternatywne sposoby dbania o włosy. Kupuję pierwsze buteleczki płynów i żeli do higieny intymnej namiętnie kładąc je na włosy. Loki faktycznie są po nich ładniejsze, ale większość z preparatów działa na całość kłaczków jakoś tak przesuszająco... Buteleczki po zużyciu lądują w koszu a ja zapominam o takich wynalazkach.
Parę miesięcy po tych eksperymentach męczą mnie ciągłe przeziębienia pęcherza. Siedzę w Kieleckim akademiku zaparzając jakieś zioła i zwijam się z bólu robiąc kolejne okłady. Przeszło! Wizyty na basenie fundują mi kolejne przykre niespodzianki po których zmieniam się w stałą pacjentkę mojego ginekologa. Aż w końcu zaczyna się kolejny dla mnie semestr akademicki a mnie dopada choroba nerek... Przy badaniu wychodzi, że nie tylko cały mój organizm jest cholernie odwodniony, ale też okolice intymne są przesuszone. Prócz zastrzyków dostaję tonę tabletek i zalecenie na stosowanie delikatniejszych środków myjących do higieny intymnej... Wrr... Jak sobie przypomnę tamte miesiące to mnie aż dreszcze przechodzą!
Powiedziałam sobie wtedy, że już nigdy nie dopuszczę do przeziębienia nerek i będę o siebie dbać! Minęło sporo czasu, a żele do higieny intymnej na stałe zagościły na mojej półce. Sięgam chętni po te apteczne i drogeryjne, jednak zawsze staram się mieć jeden w pogotowiu.
_______________________________________________________________________________________________________________
I znów chcę powrócić do tematu świadomości naszego ciała, ponieważ mamy okres wakacji, gdzie znów królują nam baseny i ogólnodostępne kąpieliska, ciasne stroje i obcisłe szorty. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że nie warto wciskać się w upał w te krótkie opinające pięknie tyłek spodenki, kiedy czuję jak pod spodem ciało przy ponad 30 stopniach się zaparza lepiej niż herbata zalana wrzątkiem. Odparzenia, pieczenie - daj Boże tylko to! Kiedyś takie rzeczy mnie jakoś nie dotykały, a im starsza jestem, tym łatwiej o podrażnienia, które ja na złość - wolniej się goją!
Dlatego też z ogromną przyjemnością używam już jakiś czas normalizującego żelu do higieny intymnej z Green Pharmacy. Rynek jest przepełniony produktami o kuszącej nazwie "śmietanowych", "ciasteczkowych", "owocowych" albo "orzeźwiających" zapachów, które bez bicia przyznaję - uwielbiam. Mój żel bije zaś po oczach KORĄ DĘBU i drzewem herbacianym. I trochę mnie to przeraziło, bo oczami(a właściwie nosem) wyobraźni wyczuwałam zapach takiego rozmoczonego drewna... Zapach zaś o dziwo jest niezwykle delikatny, ale przyjemny i słodkawy. Producent informuje nas, że kompozycja zapachowa jest stworzona bez zastosowania alergenów. Ale powiem Wam szczerze - wiem z doświadczenia, że i produkty hipoalergiczne mogą uczulać, więc dopóki sama nie sprawdzisz - nie możesz być pewna czy coś Cię nie uczula.
Opakowanie to prosta i poręczna butla z cienkiego plastiku, która jak widzicie na zdjęciach jest PRZEZROCZYSTA! Kurczę! Jest to chyba jeden z nielicznych żeli, kiedy widzę ile mi jeszcze zostało! Przyznaję, że resztę sprawdzałam pod lampką, bo plastik był biały albo kolorowy. Za to ode mnie duży plus, bo lubię kontrolować stan kosmetyków w łazience :)
Jeśli chodzi jeszcze o udogodnienia - pompka (której jestem fanką) działa jak należy, a mianowicie współpracuje prawidłowo z konsystencją produktu. Tak, jest to żel, ale ani nie taki baaaardzo gęsty i galaretowaty, ani też za bardzo lejący. Dzięki temu nie zapycha pompki, nie rozlewa się wszędzie dookoła, ale dobrze jest go rozprowadzać. Kolor również jest przezroczysty, a sam "dżel" pieni się delikatnie. Z małą ilością wody zamienia się w taki miły mus.
Nie chcę pisać, co mówi o tym żelu producent, bo to znajdziecie na opakowaniu i w internecie również. Pisałam Wam, że żele do higieny intymnej są moimi dobrymi przyjaciółmi, bo używam ich do wielu celów tym z kolei chcę się z Wami podzielić, bo testowałam mój żel z Green Pharmacy nie tylko zgodnie z przeznaczeniem :)
Do czego możemy użyć żelu do higieny intymnej?
1. Oczywiście zgodnie z przeznaczeniem czyli do pielęgnacji okolic intymnych. Dlaczego są lepsze niż normalny żel pod prysznic? Bo są delikatniejsze, mają zazwyczaj pH zbliżone do odczynu tamtych sfer, co nie narusza tak naszej naturalnej mikroflory bakteryjnej. Żele czasami, tak jak i ten mój z korą dębu są idealne na każdego rodzaju podrażnienia - czy to od odparzeń, podrażnień po goleniu, czy też podrażnień spowodowanych noszeniem za ciasnej bielizny(znacie ten ból, gdy koronka przy Waszych pięknych majtach niemiłosiernie obedrze Wam skórę? Nie? To macie szczęście!!:) ) Warto kupić małe pudełeczka, przelać trochę żelu i zabrać ze sobą w podróż.
2. Do włosów. Niektórym faktycznie służy :)
3. Do mycia pędzli. Idealne! Delikatne, nie męczą tak włosia, czasem po takim żelu nie trzeba nakładać odżywki i są milutkie :) (tak, mam odżywkę do pędzli, która nie sprawdza się do moich włosów a do golenia nóg się nie nadaje, bo mam po niej wysypkę:P)
4. Do mycia rąk! Lepsze niż każde mydło w płynie! Poobdzierane ręce po szuflowaniu 6-ściu ton węgla źle reagują na wszystko czym można by je domyć. Żel delikatnie łagodzi rany i tak NIE PIECZE! Po przesuszeniu rąk, gdy łaziłam cały dzień w upapranych w farbie łapach też zdał egzamin :)
5. Na krostki na plecach. Kiedyś wyczytałam to na jakiejś stronie i faktycznie staram się przemywać plecy delikatnym żelem,a potem dopiero przecieram je Davercinem. I na pleckach jest o niebo ładniej!
6. Do całego ciała/do golenia. Skoro można plecy, to dlaczego nie całego siebie? Próbowałam na nim usunąć zbędne owłosienie z nóg. I wiecie co? Miałam mniej irytujących, czerwonych punkcików niż zazwyczaj! :D
Butla mieści sobie 300ml, jest opakowana w kartonik ze wszystkimi informacjami i składem, a w sklepie online kosztuje 11,99zł. I co? Jestem jak najbardziej na tak!
_______________________________________________________________________________________________________________
Wracając do moich rozmyślań - dziesięć lat po mnie zaczęła dojrzewać moja siostra. Z dumą przekazałam jej moją książkę, bo z jej gadania wywnioskowałam, że jest takim samym laikiem jak ja w jej wieku. Po pół roku zapytałam:
"Przeczytałaś książkę i wiesz już wszystko, nie?"
W odpowiedzi usłyszałam puste: "NIE. A PO CO?"
Bądźmy świadome, w każdej dziedzinie, a zwłaszcza tej, która bezpośrednio nas dotyczy.
Buziole!