niedziela, 26 marca 2017

DR SANTE - słów kilka o tym co na zniszczone włosy kładziem



Cześć Kochani!


Mam nadzieję, że i u Was okres chorób powoli mija i wraz ze słońcem przez szybę przywitamy w końcu wiosnę na dobre :) Ja też już skończyłam swoją paczkę antybiotyku i wracam do żywych zacząwszy od przywróceniu swojego wyglądu do ładu i składu, gdyż ostatnimi dniami mogłabym grać rolę głównego trupka w Walking Dead... bez charakteryzacji :)

Chciałam dziś opisać moją świętą trójcę łazienkową, która od paru miesięcy przyczynia się do pielęgnacji moich kłakenów. Już dawno porzuciłam bezinwazyjną pielęgnację, bez ciepła i tarcia, przez co stan włosów trochę się pogorszył... Trochę... No cóż, źle nie ma, dobrze też, ale przy odpowiednich środkach włosy są w miarę posłuszne i dają się lubić (i układać) :)


No właśnie, zaczęłam używać wałków na ciepło, szczotki prostującej (o której już wkrótce:)) i wciąż farbuję na różne kolory. Co prawda z regularnością w nakładaniu chemii koloryzującej mam problemy, to jednak wszystko to ma swój wpływ na kondycję włosów, które zwłaszcza na długości są bardziej suche i łamliwe. Posłusznie wróciłam do olejowania i masek po każdym myciu, a olejki do włosów noszę w torebce, bo czasem trzeba w ciągu dnia to i owo poprawić i zabezpieczyć.

Wpis ten o tyle dla mnie ważny, że wszystkie produkty wychodzą z tej samej linii Dr SANTE :) Czujecie to jak kiedyś w drogeriach Panie doradzały Wam kupować do odżywki koniecznie szampon z tej samej serii bo tylko on się sprawdzi? :) Tak właśnie się czuję używając całej tej trójki :D Jest to też o tyle nietypowe połączenie, że większość gagatków była moim prezentem! A dwa z nich przyjechały do mnie nawet zza granicy (dziękuję Gala :* ) i choć z rozczytaniem cyrylicy po latach nieużywania miewam już trochę problemy - jestem w stanie rozczytać do czego służą xD


GOTOWE? JEDZIEMY!!!

SZAMPON DELIKATNY
Zacznę może od szamponu, ponieważ jest to produkt, który zawsze towarzyszy mi w pierwszej kolejności. 
Co odszyfrowałam? Zawiera proteiny jedwabiu i masło shea, przeznaczony dla włosów długich i rozdwojonych. Dobra, przyznaje szczerze, że najpierw użyłam go parę razy dopiero potem zaczęłam rozszyfrowywanie hieroglifów na opakowaniu :) Jest to bardzo dobre, bo najpierw sprawdzasz działanie, a potem sprawdzasz co tam Ci pasuje. 
Szampon jest delikatny - zdecydowanie świetny do użytku codziennego. Co któreś mycie używam mocniejszego specyfiku, coby domyć jakieś nadbudowane chemikalia których delikatny szampon nie domyje. Jednak na co dzień szampon od Pani/Pana doktora sprawdza się znakomicie :)
Nie ma problemów z pienieniem, choć dalej najchętniej używam spieniacza do większości delikatnych szamponów, co ułatwia mi ich eksploatację i zwiększa wydajność :) Mówiąc o spieniaczu mam na myśli TEN, który już wspominałam !
Szampon ma bardzo przyjemny zapach - słodki, delikatny ale oczywiściie nie utrzymuje się na włosach. Jednak uważam, że zapach szamponu to równie ważna kwestia po przeżyciach z szamponami ziołowymi, gdzie nie byłam w stanie niektórych w ogóle używać przez specyficzny smrodek:) Tu jak najbardziej zapach jest raczej punktem dodatkowym i pozytywnym.

Co warto wspomnieć? Po delikatnych szamponach loczki ładniej się układają:) Oczywiście najlepiej służy im mycie odżywką, ale szampon delikatny jak właśnie ten również świetnie się sprawdza. 


ARGANOWA MASKA
Hit nad hity ewenement :) Żółta, gęsta maska o przepięknym zapachu <3 Dla mnie zapach jest po prostu słodki i przyjemny, mój małżonek również uwielbia tą woń, ale chyba tylko ze względu na skojarzenie z masą ciasta karpatki :)
W sumie jak się zastanowić, to i konsystencję ma takiej gęstej masy, przez co dość łatwo ją rozprowadzić na włosach.
Kiedy mam czas nakładam ją wtedy przed samym myciem na 20 minut, jeśli czasu brak(czyli zazwyczaj...) kładę maskę arganową na jakieś pięć-siedem minut po spłukaniu szamponu. 
Efekty? To chyba najważniejsze: takie jakich oczekuję od maski - włosy są śliskie, miłe w dotyku i łatwe do rozczesania. Mniej się puszą podczas suszenia i łatwiej mi je później ujarzmić. Wiadomo, maska nie zlepi tego co już się rozdwoiło, ale przez poprawienie ogólnego wyglądu włosów, dodanie im blasku i tego "miłego wykończenia" jakoś na razie obeszło się bez wizyty u fryzjera :)
Być może jest to właśnie spowodowane regeneracyjną siłą "od wewnątrz i zewnątrz" jaką opisano na opakowaniu maski? ;)
Opakowanie głosi, że maska nie zawiera parabenów i olejów mineralnych, choć powiem Wam szczerze - ten produkt też używałam wpierw, dopiero potem zabrałam się za oględziny opakowania, żeby sprawdzić co tak bardzo mi pasuje!


FLUID NA KOŃCÓWKI
Albo po prostu serum, ale na opakowaniu jest napisane cyrylicą fluid, więc tego się trzymajmy :D Tu również pojawia się olejek arganowy i monoi. Ma zadanie zabezpieczać, nadać blasku i wygładzić ewentualnie odstające niesforne końcówki. 


Jest to produkt wykończeniowy, nie oczekuję od serum cudów, ma za zadanie przyjąć na siebie otarcia o szalik i kurtkę, przygniatanie torebką i sprawić, by te suche końce nabrały elastyczności. Dzięki temu właśnie nie łamią się przy każdym pierwszym kontakcie z ciałem stałym. Jak sprawuje się serum Dr Sante? Lepiej niż na medal! To małe plastikowe pudełeczko musi znajdować się w każdej torebce, którą ze sobą zabieram, zaraz obok kluczy od domu, telefonu i portfela. Mam puszące się włosy i choć problem skutecznie udaje mi się minimalizować, to takie serum również się do tego przyczynia dbając o codzienne zabezpieczenie. Nie zliczę ile razy zapinając kurtkę kłaki wpełzły pomiędzy zamek uniemożliwiając nie tylko dalsze zapięcie ale i rozpięcie w celu uwolnienia delikwentów. Te i inne historie staram się tuszować "fluidem", rozczesać, zawinąć na palec i schować w koczka-ślimaka żeby chwilę odpoczęły (no i żebym mogła jakoś zapiąć tę cholerną kurtkę!)


Dodatkowo zawsze używam serum przy stylizacji, albo bezpośrednio po niej jako akcję zakańczającą. Końcówki lśnią, ale nie wyglądają na przetłuszczone. Są wywinięte tak jak chce(albo naprostowane) i wyglądają zdrowiej :) (na poście o termolokach też je widać :) o TU)

AAA!!! I chyba jedno z najważniejszych! Pisałam, że arganowa maska przypomina małżowi zapach karpatki, a to serum jest jego ulubionym zapachem zaraz po moich cukrowych perfumach :) 

Kiedyś wmasowałam w swoje wyprostowane końcówki parę kropli tego serum i podeszłam do mego samca alfa i kręcąc głową zapytałam:
- "No i jak?" - oczekując aprobaty po godzinnym układaniu fryzury(czego nie lubię). A on na to: 
- "No powiem Ci, że bardzo ładne te perfumy, skąd je masz?"...
Także chłopcy i dziewczęta oficjalnie poszukuję perfum o zapachu serum do końcówek :D 
Opakowanie to jajowaty plastik z pompką, typowe dla serum Dr Sante. Miałam już parę wersji, wszystkie w takim samym stylu. Wykończyłam jedną, druga jeszcze skrywa się w łazience.

Jeśli chodzi o serum Dr Sante posiadam jeszcze niebieską wersję Keratynową, która odsłużyła już dość długo, ale nieporównywalnie jej zapach nie dorównuje serum arganowemu :) Działanie zabezpieczające oczywiście bez zastrzeżeń bo nie umiem tego zmierzyć ani zaobserwować. Jednak mając do wyboru  to serum, albo pachnący żółty fluid -zawsze wybieram pachnidełko :) Ten jednak najczęściej ląduje na moich włosach na noc:)




Na chwilę obecną muszę wykończyć stare spray'e ale widziałam, że z tej samej arganowej serii jest również spray do włosów zniszczonych i myślę, że mógłby uzupełnić to niewątpliwie świetnie zgrane trio:)

Wam życzę miłego popołudnia, a ja idę zmyć maskę, bo postanowiłam wykorzystać czas na klepanie w klawiaturę i trochę nawilżyć włosy :) 
Jeśli miałyście ten albo jakiś inny produkt od Dr Sante - wklejcie proszę w komentarzu, chętnie przejrzę Wasze opinie!

Buziaki!
Ola

wtorek, 28 lutego 2017

Termoloki - odhaczone z listy must have!













Cześć wszystkim!



Świadoma swego lenistwa jak i mając na uwadze coraz bardziej absorbujące popołudnia zdecydowałam się wrócić do swojego blogowego świata :) Wybiłam sobie już dawno z głowy ambitne pisanie parę razy w tygodniu, ale na pewno będę wracać z jakimiś ciekawymi recenzjami. Kurde, skłamałabym mówiąc, że tak naprawdę to wcale nie chce mi się rzygać wchodząc na komputer w domu, po tym jak przez 8 godzin w pracy gapie się w ekran monitora...


No więc co mnie do tego skłoniło?
A no ostatnio złapałam się na tym, że szukając opinii na temat peelingu szukałam recenzji właśnie na blogach, jakoś tak mając na uwadze, że dziewczyna, która taką notkę tworzy nie różni się wiele ode mnie :) To tak bardzo w moich oczach zawsze podnosiło obiektywność opinii i do tej pory często sięgam po Wasze wrażenia odnośnie danego cacka/kosmetyku/lifehacka na blogi.

Ponieważ ja w swój mały skrawek internetu włożyłam dużo serca, czasu i wysiłku na pewno kasować go nie będę, a mogę jedynie wzbogacić o jakieś nowinki, które zasilają mój skromny arsenał w bitwie o piękno :) A znalazło się takowych ostatnio niemało!

Dziś na tapecie termoloki!
Nie wiem, czy mogę je zaliczyć do zachciewajki, czy już może podchodzą pod miano marzenia? Po prostu jak zobaczyłam moją Gabrysię po stylizacji na termolokach - postanowiłam, że nie spocznę, póki sama takich sobie nie wyhoduję! Albo ewentualnie sobie nie kupię...


Jakoś tak po wakacjach udało mi się zebrać parę groszy i w końcu je sobie sprezentowałam :)
Zdecydowałam się na REMINGTON, bo marka znana i lubiana, cena była przyjemna a wysyłka darmowa. Interes oczywiście znaleziony na serwisie aukcyjnym(gdzie porównałam sobie najbardziej interesujące mnie oferty i w końcu wahałam się jedynie pomiędzy Babyliss a tym) i całościowo wyniósł mnie całe 149złotych. No i dobra, teraz czy był tego wart?



Moja skrzynka(tak, jest to dość duża plastikowa skrzynka) mieści w sobie 20 wałków pokrytych miękką, czarną welurową otoczką. 12 wałków jest większych, dzięki których można uzyskać grube loki, albo po prostu nadać trochę objętości. 8 pozostałych jest trochę mniejszych - skręt uzyskany przy ich pomocy jest dość znaczny. 

Nie będę pisać epopei, ale wypiszę parę punktów o których z pewnością warto wspomnieć.

1. Każdy wałek ma swój klips i mówiąc klips mam na myśli plastikową klamrę, która docelowo znajduje się na nagrzewanym wałku i również się nagrzewa. Także zawinięty włos jest grzany od wewnątrz - od wałka ale i też z zewnątrz - od plastiku. 
2. Wałki znajdują się na nagrzewającej się, metalowej szynie. Każdy wałek ma rozcięcie po długości, dzięki któremu bez problemu na tejże szynie można go umieścić do nagrzania. Większość dostępnych na rynku termoloków jest "nasadzana" na nagrzewające się szpikulce i wałek nie ma żadnego przecięcia po swojej walcowej powierzchni. Tu jednak spotykamy się z tym nieszczęsnym rozcięciem. Dlaczego nieszczęsnym? A no bo gdyż abyż ponieważ niestety, odznaczam to jako duży minus, ponieważ podczas ściągania termoloków włosy najzwyczajniej w świecie włażą w ten rowek i szarpią się przeokropnie.



3. Czas nagrzania jest świetny - już po 5 minutach można spokojnie zakładać wałki, a im dłużej trzymamy tym jest goręcej! Do zestawu producent dołączył rękawiczkę, którą każdy normalny człowiek pewnie by używał gdy plastik w termolokach staje się nie do utrzymania... A ja po prostu zwilżam place nawilżaczem typu ślina i próbuję szybko zaaplikować rolkę w swe kłaki :) Od dawna nie mam pojęcia gdzie jest moja rękawiczka, nie znalazła zajęcia zamiennego, pewnie gdzieś leży zawieruszona wśród pojedynczych skarpet :D
4. OGROMNY PLUS to niesamowity wpływ termoloków na połysk. Najdziwniejsze jest to, że wałka nie trzeba trzymać żeby wywołać błysk na włosie - wystarczy nagrzanym wałkiem potrzeć włosa od nasady w dół, ot takie cuda :)
5. Uwaga na odgniecenia! Jeśli zakręcamy włosy po samą nasadę to może się pięknie odgnieść :D

Instrukcja użycia łatwiejsza niż lokówki : rozgrzewamy, zawijamy, czekamy i ściągamy! Najlepiej oczywiście zawijać z góry, no i uważać na grzywkę - na niej najbardziej będzie widać ewentualne odgniecenie :)





Ok, przyznam szczerze, że od wielu lat nic się nie zmieniło i nie mam serca wstawać rano, żeby cokolwiek ze sobą robić :D Dlatego też najczęściej zakładam termoloki przed spaniem na około 15-30 minut. Generalnie włosy wtedy są bardziej lśniące, nie puszą się aż tak, a końcówki są ładnie wywinięte. Po nocy w standardowym koczku prezentują się na co dzień zazwyczaj tak jak na środkowym zdjęciu poniżej :)


 Oczywiście przy dłuższym nagrzewaniu skręt robi się naprawdę ciekawy i przy odpowiednim ułożeniu i utrwaleniu robi się nam fryzura weselna :D Jako fanka nieskomplikowanych fryzur jestem za burzą loków! :)
No i oczywiście po założeniu na naolejkowane włosy całość szybciej się rozprostowywuje, wygląda naturalniej i błyszczy jeszcze bardziej :3 Lubię to bardzo!

No i cóż, podsumowując przyznaję, że termoloki to bardzo wygodna sprawa i jestem bardzo z nich zadowolona. Zdecydowanie wpłynęły na coś, co od zawsze było moją bolączką - czyli połysk włosowy. Używam ich regularnie od chyba października i jeśli chodzi o zniszczenie włosów to chyba jest ono znikome? Przynajmniej nie zauważyłam, żeby moje końcówki rozpadały się szybciej ani też wolniej niż standardowo... Bardzo lubię w nich to, że gdy zakładam termoloki zaraz po myciu włosów na wysuszone kłaki końcówki będą podkręcone do następnego mycia bez używania lakieru. Warto jednak zaznaczyć, że moje włosy są bardzo podatne na wszelkiego rodzaju skręcanie i wykręcanie. 

Natomiast wałki założone na dwudniowe, przyklapnięte włosy dają super objętość i odbijają przyklapnięte włosy od nasady :)

"Gdybym wiedziała to co wiem teraz..." 
Na pewno wybrałabym trochę inne termoloki - nasadzane na szpikulce, ponieważ te rowki w moich osobistych naprawdę potrafią napsuć krwi przy ściąganiu, kiedy wplątają się w jakichś dziesięć zamotanych włosów na karku...

Nie wiem czy miałyście do czynienia z termolokami, jeśli macie  na nie chęć, a jeszcze się wahacie pomiędzy kupić a nie kupić - zdecydowanie polecam! :)
Ściskam Was mocno!

niedziela, 18 stycznia 2015

Doczepy | Clip-in | Tyle herów | Sztuczna Picola


Cześć Dziewczyny!!

Nie wiem, czy tylko ja tak miałam, czy większość z nas przeżywała tego rodzaju uniesienia, ale wraz z pierwszymi wypłatami miałam wrażenie, że w końcu spełnię swoje marzenia. Trochę głupio a nawet nazbyt górnolotnie to brzmi, bo mowa o marzeniach materialnych, na które nie zgadzali się nigdy rodzice, albo i mnie samej wstyd było pytać. Jednak wiele z tych zachcianek po przeliczeniu odeszła w niepamięć, bo na cholerę mi kolorowe soczewki kontaktowe, skoro kolor oczu mogę sobie zmienić w programie graficznym? Jednak doczepiane włosy nie zniknęły z listy odwiecznych chciejstw młodego umysłu... Skoro kolejny z rzędu rok rozważałam ich kupno - znaczyło to, że dla własnego spokoju psychicznego warto je kupić!

WYBÓR I OCZEKIWANIA
Mam je od prawie roku, bo zakupu dokonywałam na wiosnę 2014. Szukałam, przeglądałam... I padło na sklep cosmoshop. Starałam się dobrać kolor do swego naturalnego wówczas, jednak najbardziej zależało mi, żeby włos:
- był podatny na stylizację (żeby dopasować go do każdej fryzury jaką chcę)
- żeby można go było farbować (bo jestem zwirzem lubiącym zmieniać kolor włosów)
- żeby były długie, i w miarę grube i....
- ...wyglądały o ile to się da - naturalnie.

Mój wybór padł na zestaw o długości 55 centymetrów w kolorze "JASNY BLOND LEKKO KASZTANOWY" (ten model - KLIK). Zapłaciłam prawie 200 złotych wierząc, że włosy będą spełniać wszystkie stawiane im warunki. 

WŁOSY POD LUPĄ
Nie musiałam długo czekać, żeby móc nacieszyć się paczką od kuriera i dobrać się do zwartości. Na pudełku była zamieszczona cała instrukcja jak najlepiej dbać o włosy, żeby cieszyć się nimi na dłużej i co można z nimi robić. 
Było ich dużo.



Kucyk miał około 9 centymetrów w obwodzie, czyli tyle co mój własny. Wychodziło z tego, że po przyczepieniu clip-in mam naprawdę dwa razy więcej włosów :) W dotyku włosy są miłe, sprężyste i dość gładkie. Clipy są dodatkowo zabezpieczone silikonikiem, żeby nie zsuwały się z włosów i nie trzeba ich tapirować przed wpinaniem - duży plus. Nie mają też takiego sztucznego błysku, jak przy włosach syntetycznych, jednak.... moje włosy z natury są matowe i mimo wszystko - zdrowy, lśniący włos lekko się wyróżnia na tle moich matowców :( 

Z kolorem zaś trafiłam wspaniale. Gdy włosy przyjechały od razu przymierzyłam je do swojej czupryny i wpasowały się kolorystycznie wręcz idealnie (zdjęcie pierwsze od prawej). Potem zaczęłam delikatnie majstrować z naturalnym kolorem no i z dopasowaniem bywało różnie... 
Ale nawet, jeśli kolor doczepów różnił się od koloru moich włosów/włosów siostry/koleżanki - sposób, w jaki montowało się na swojej głowie clip-in sprawiał, że włosy pięknie się ze sobą przenikały, co tworzyło w efekcie swego rodzaju ombre.


Jedyne co mi się nie podobało we włosach, to cieniuteńkie końcówki. 
Owszem, włosy miały 55 centymetrów, ale te ostatnie centymetry były tak lichutkie, że postanowiłam je podciąć, bo wyglądały mizernie, jak parę zwisających strączków spod wielkiej kupy włosów. Z obcięciem nie było problemów, a włosy czekały na następną okazję, żeby móc je wypróbować.

Szłam na imprezę z potańcówą.  "Mają szansę się wykazać!" - pomyślałam. Ponieważ jestem osobą, która tańczy każdą częścią swojego ciała, w tym głowa również zupełnie zatraca się w jakimś plemiennym wygibywaniu niczym podczas przywoływania deszczu - stwierdziłam, że będzie to najlepszy test wytrwałości dla doczepów. Na imprezę postanowiłam zrobić sobie delikatne fale, więc w ruch poszła lokówka, która wcale nie grzeje tak mocno, a SPALIŁA MI KOŃCÓWKI! Pojawiły się tam małe, czarne kuleczki, świadczące o sfajczeniu włosów, które miały być naturalne i się nie niszczyć podczas zabiegów z użyciem wysokiej temperatury? 



Zgłupiałam... Nie było czasu na dalsze oględziny, bo byłam i tak już spóźniona, ale cały wieczór denerwowałam się felernym wypadkiem. `

Jednak clipy wytrzymały moje dzikie pląsy:)

WYGLĄD
Jestem niezwykle przygotowana do publikacji, gdyż za każdym razem, gdy mam na sobie doczepiane pasma jedynym narzędziem robiącym zdjęcia jakie mam przy sobie jest telefon... Czy włosy wyglądają naturalnie? Według mnie tak. Ładnie wtapiają się w nasze naturalne włosy, nie ma takiej różnicy w fakturze, czy układaniu... Nawet gdy schną naturalnie wywijają się tak jak moje :D Aktualnie włosy mam blond, ale jeszcze parę dni temu miałam ładny brąz i prezentowało się na nim w różnym świetle tak:



Cóż wstawię Wam parę fotek w całości, nie tylko mnie - no ale te które mam - wybaczcie jakość, następnym razem będę maltretować męża o pomoc :)
1. Ciocia ma włosy ścięte bardzo krótko, jedynie długą i bujną grzywkę. Wydawało nam się, że clipów się nie wepnie albo, że będą się rzucać w oczy - nic z tych rzeczy! Nawet kolor wspaniale się wpasował :D
2. Siostra Ada ma włosy trochę za ramiona, tu jeszcze w kolorze chłodnego, jasnego blondu. Wyglądała jak zbuntowana lalunda z rudym ombre :D
3. Mła - przedłużenie kłaków mych - kolor nie do odróżnienia :)



PIELĘGNACJA
Nie ma wiele filozofii jeśli chodzi o dbanie o clip-in z naturalnego włosia. Generalnie traktuje je tak, jak własne włosy - no, może bardziej delikatnie, bo te doczepiane nieporęcznie się chwyta :) Myje je a to odżywką, a to mocnym szamponem gdy po kręceniu były psikane lakierem do włosów... 

ŻEBY ŁATWIEJ JE UMYĆ
Przyczepiam każde pasemko na klipsie do ręcznika, który następnie zawieszam na ściance wanny. Myjąc opieram się o ręcznik, więc nawet szarpanie włosów nie przeszkadza w myciu. Staram się nie moczyć metalowych klipsów, jedynie je przecieram. Czeszę zawsze Tangle Teezerem.

ODŻYWKI
Używam tych samych co do swoich włosów, tak samo zabezpieczam, jedynie nie wklepuję w nie stylizatorów - przy jakiejkolwiek stylizacji utrwalam całość lakierem do włosów.

DZIAŁANIE NA WŁOSY CIEPŁEM
Daję włosom wyschnąć samodzielnie, na ręczniku, który pochłania wilgoć. Następnie nawijam je na wałki i tak są gotowe na większość okazji :) Choć czasem trzeba je lekko potraktować lokówką, żeby się nie "wyróżniały" na tle moich naturalnych.



PODSUMOWUJĄC
Włosy clip-in spełniły jedno z moich "szczenięcych" marzeń. Naprawdę się cieszę, że mogłam sobie spróbować jak to jest mieć taką burzę włosów i pewnie jeszcze nie raz je założę. Jednak teraz, mając swoje włosy za biust nie chce mi się bawić w przypinanie, a sesje zdjęciowe zdarzają mi się tak rzadko, że najzwyczajniej w świecie włosy leżą i się kurzą.
Sprawiłam za to wiele radochy przypinając je bliskim, którzy mogli się zobaczyć w takich długaśnych falach. 200 złotych to i dużo i mało. Martwią mnie te popalone kulki na końcach, ale generalnie od niedawna kieruje się mottem życiowym mojego Kochanego:

"Drogie to są te rzeczy, których za pieniądze kupić nie można"
:)

niedziela, 9 listopada 2014

WALKA o piękne włosy - rok drugi.


Cześć Dziewczyny!

We wrześniu tego roku oficjalnie styknęły mi dwa lata włosowej pielęgnacji i wspominane niezliczoną ilość razy "zapuszczanie do ślubu". No cóż, już ponad miesiąc po a ja ani myślę ścinać moje wyrośnięte kłakeny :) Choć zamysł pierwotni właśnie tak wyglądał, spodobało mi się "długowłosie", co więcej! Mam ochotę na dłuższe i... zdrowsze! ;)

Porównanie sprzed dwóch lat i ostatnie dni:


Jest widoczny przyrost, choć przez dłuuuugi czas go nie widziałam :)
Pomijając już fakt, że moje włosy po wyprawie do Grecji wyblakły i nabrały koloru żółtego. Naprawdę dużo osób mówi mi, że teraz w zasadzie bliżej mi do blondynki ;) 

Odkąd zostałam oskubana z włosów(oskubana to prawidłowe określenie, same popatrzcie...) bardzo chciałam pozbyć się zwisających smętnych kłaczków. Delikatnie ścinałam co jakiś czas i choć są teraz całkowicie do obcięcia, nie będzie mi ich żal :)


Jednak wiecie - kobieta zmienną jest i w ogóle dziwię się, że przez dwa lata wytrzymałam nic drastycznie nie skracając nożyczkami :) Tym bardziej, że przez większość życia moim najlepszym towarzyszem była grzywka, regularnie zresztą podcinana samodzielnie... Aż do pewnego jesiennego, listopadowego wieczoru, gdy z bolącym gardłem i pesymistycznym nastawieniem do życia powiedziałam sobie DOŚĆ!!! I upitoliłam grzywkę po staremu xD

Nie wiem, czy tylko ja tak mam, ale po tym cięciu czuje się o niebo lepiej... Nie obchodzi mnie, że połowa ludzi mówi, że lepiej wyglądałam bez. Po prostu to uczucie podobne do ściągnięcia źle dobranego stanika po całym dniu noszenia. Ogromne uf!

Coraz częściej rozporstowywuję kłaki na szczotce, więc zaczęło mnie kusić keratynowe prostowanie. Myślę, że o ile nic ani nikt mnie nie odwiedzie od tego pomysłu, to za tydzień podskoczę na prostującą sesję do znajomej fryzjerki.

Za wszystkie miłe komentarze pod ostatnimi postami serdecznie dziękuję :* Uskrzydlacie mnie nieziemsko i aż miło wchodzić w internety :)
Buziaki dla Was!

niedziela, 12 października 2014

Lśniące włosy po TT???

Cześć Kochani !!

Chorobliwa chęć posiadania Tangle Teezera pojawiła się z pierwszą falą zachwytów, która zalała Królestwo Internetów. Jednak brak środków finansowych i zbieranie na cele wyższe odkładały mój zakup z tygodnia na tydzień. Jednak w kwietniu tegoż roku kliknęłam "dodaj do koszyka" na jednej z popularnych stron z kosmetykami i tak oto znalazł się u mnie.

Recenzję miałam napisać już dawno temu. Że wcale nie jest to szczotka rewelacyjna, ani niezastąpiona. Wręcz gorzej mi się nią obsługiwać bez trzonka no i konieczne jest dzielenie moich gęstych włosów na pasma... Ot, przereklamowana mocno zabawka, w dodatku wcale nie taka tania. Ale cóż - kupiłam, to cóż będzie leżeć. Używałam jej więc podczas rozczesywania odżywki na mokrych włosach.


Jednak podczas jednego ze zjazdów studenckich pakując się chaotycznie zapomniałam jej ze sobą zabrać. I wtedy to zmieniłam całkowicie o niej zdanie. Czymś włosy musiałam rozczesać i uczesać - moja "stara" szczotka kompletnie sobie z tym nie radziła, a szczotka siostry zaplątywała się w długie skręty. 
WTF??!!
Przecież kiedyś było dobrze?
I wtedy to mój Małżonek powiedział mi bardzo mądrą rzecz:
"Do wygody człowiek tak szybko się przyzwyczaja, że nawet tego nie zauważy"


Wróciłam do domu i naprawdę z ulgą chwyciłam za moją pomarańczowo-żółtą szczotę TT. Już faktycznie przyzwyczaiłam się nią operować, dobrze mi się ją trzyma w ręce, jest lekka i bez bicia mogę powiedzieć, że TAK - radzi sobie ze skołtoniuną czupryną, jedynie muszę przedzielić włosy na parę partii. Łatwo się domywa i świetnie spisuje przy rozprowadzaniu odżywki na włosach - można nałożyć mniej i porozczesywać :)

Znajoma pytała mnie czy to oryginał? 
Nie chcę się bawić w detektywa, nic mnie nie drapie w głowę, a uważam, że dopóki odpowiada mi jej działanie zwisa mi to i powiewa. Ale dla rozwiania Twych wątpliwości wrzucam zdjęcie środka o który prosiłaś, bo rzekomo jest to wyznacznik oryginalności (może któraś z Was chce się na ten temat wypowiedzieć??) :



Włoski są już powyginane, całość nosi ślady po wielokrotnym upadku, ale użytkowanie dalej cieszy, kiedy wiem jak bez niej mi źle :)
Coś jeszcze? Nie mam po niej bardziej lśniących czy gładkich włosów :D Nie, to je mit :D
Jeśli i Wy macie TT pochwalcie się swoją opinią, albo wrzućcie link do swoich recenzji :)
Buziole!

sobota, 22 marca 2014

Dziennik Włosomaniaczki


Cześć Dziewczyny!

Długo zastanawiałam się czy upubliczniać mój Dziennik, a raczej Album Motywacyjny :) Wiecie, to czego nie widział jeszcze nikt jest owiane swego rodzaju tajemniczą wyjątkowością. A po drugie, nie ukrywając - publikowanie setek mych twarzy w jednym miejscu mogłoby zakrawać o narcyzm, ale ma to na celu jedynie mobilizować mnie do ciągłej walki i uświadomić mi, że powoli, ale dążę do celu :)

Otóż zawsze podobały mi się zdrowe, ale zadbane i ułożone włosy. Sama takich pragnęłam, choć one wywijały się na wszystkie możliwe strony. Moją walkę zaczęłam i prowadziłam dość krótko i nieudolnie (moim głównym sprzymierzeńcem była prostownica...) zaraz po studniówce. Wtedy to stwierdziłam, że długie włosy są ok, ale popalone wycubrzone kłaki nie są ozdobą i pozbyłam się włosów zostając z fryzurką do ramion. Od pierwszego drastycznego cięcia po studniówce stworzyłam mój album, który prowadzę do dziś :) Choć oficjalne zapuszczanie do ślubu zaczęłam we wrześniu '12 :)
Proste wklejki w Paint'cie... Bo podobno najwięksi internetowi graficy i artyści to malują w tym programie :D :D



Wklejam w nim co jakiś czas zdjęcia z przodu na których widać moją aktualną długość/fryzurę/mniej więcej stan włosków. Nie ważne, że mam głupie miny, że na jednym zdjęciu straszę chrupkiem a na drugim robię dobrze winogronowi... Nie zamazuję też twarzy, bo chcę dokładnie wiedzieć jak w danej długości, fryzurze wygląda moja własna, starzejąca się mordka.

Zdjęcia z tyłu? Ok! Też mam takie, tylko one są o wiele bardziej drastyczne... Tu też mam mały "dziennik" tylko rzadziej do niego zaglądam, bo serce mnie boli jak oglądam co zrobiła z moimi włosami pewna wredna fryzjerka... Jeśli nie widziałyście - ku przestrodze polecam popatrzeć TUTAJ, żebyście czasem nie dały sobie ścinać loków na prostownicę!

Tymczasem wklejam mały (de)motywacyjny albumik "od tyłu" dla tych którzy lubią od tyłu... oczywiście oglądać zdjęcia włosów! (zboczuchy!) xD

Numer 3 pierwszy rząd = bad hair day xD

Może dla jednych to szalone, ale podczas chwil zwątpienia, które nadal mnie czasem nachodzą (oj pisałam o zapuszczaniu kręconych włosów i zwątpień TU...) zaglądam do mojego albumu i robię wielkie ufff.... I wtedy wiem, że dotrwam!

Pytano mnie czy wyszubrane włosy odrosły. Na razie pokażę Wam poniżej jak było PRZED ścięciem po prostowaniu, po ścięciu bez niczego i po trzech miesiącach intensywnej terapii na prostowaniu :) Niestety teraz loków nie noszę, dalej mam obsesję, że włosów mam sto razy mniej więc raczej noszę się "na prosto" bo wydaje się ich dużo...;)


Idzie ku lepszemu, nie mówię ani nie obiecuje sobie, żeby nie zapeszać, choć włoski ładnie się zagęściły :)
Może któraś z Was też ma taki albumik i chciałaby się z nami podzielić?? :)

wtorek, 4 marca 2014

Zapuszczanie naturalek - za i przeciw


Cześć Dziewczyny!

Ja wymykam się od obowiązków i chciałam się podzielić z Wami moimi małymi spostrzeżeniami odnośnie kłakenów, a konkretniej ich naturalnego wcielenia...

Włosy farbuję od... 9/10 roku życia? Najpierw były to pasemka, pierwsze farbowanie i pójście "na całość" zaliczyłam w wieku lat 16 i od tamtej pory zawsze na włosach coś było. Ponieważ z regularnością u mnie akurat nie jest za dobrze - odrosty bywały mniejsze, większe, czasem i ogromne. Ale jakoś nigdy nie zwracałam uwagi na fakturę włosa, blask i dopiero teraz zauważam, że przyklap jaki miałam okresowo co jakiś czas, był spowodowany właśnie naturalnym odrostem...

Ale po kolei! Poczuje się jak na spowiedzi :)
Ostatni raz farbowałam włosy farbą drogeryjną w lutym zeszłego roku...
W lipcu zeszłego roku zapsikałam się rozjaśniaczem w spray'u żeby wyrównać różnicę pomiędzy odrostem a spłukanym kolorem.
W listopadzie 2013 "farbowałam" włosy orzechem.
Od tamtej pory na głowie nie miałam NIC...

Mój szanowny odrost zajmuje już dość dużą część włosów i co najlepsze, bardzo dobrze wygląda. Przynajmniej na żywo, bo na zdjęciach to już różnie bywa :) 

Właśnie, różnie bywa. Na zdjęciu poniżej można zobaczyć aż cztery piękne kolory, które bajecznie się od siebie różnią w kucyku :D


Ale z drugiej strony - na żywo i w rozpuszczonych włosiskach na prawdę kolor jest ŁADNY i wygląda w miarę naturalnie... A tego chciałam najbardziej. Po przejściach w różnych wariacjach kolorystycznych (które możecie pooglądać TUTAJ) stwierdzam, że najlepiej czuje się w brązie.


Co dają mi naturalki?
+ są niesamowicie miłe, gładkie i lśniące
nawet w dzień widać "włosowy blask", włosy przy głowie są tak miłe i delikatne, że aż chce się masować :3
+ kolor jest niesamowity i strasznie mi się podoba!
nie wiem, chyba byłam nienormalna mówiąc że nie podoba mi się mój naturalny kolor włosów! Brąz jest IDEALNY i do takiego dążyłam farbując się przez parę lat :D
+ nie martwię się, że odrost wygląda źle :D
on po prostu wygląda i miał za zadanie się powiększać i odrastać:D 
+ nie wydaję pieniążków na farby
co miesiąc :)
- włosy szybciej się przetłuszczają
kiedy miałam farbowane kłaki myłam głowę raz na cztery dni. Z tym odrostem muszę co dwa dni, bo inaczej bida!
- włosy są przyklapnięte!
winiłam za to kosmetyki/wodę/cuda niewidy a okazało się, że winowajcą mojego przyklapu co jakiś czas był... odrost! Włosy zamiast być odbite od głowy przylizują się na całego - oj nie lubię tego!
- zanim zapuściłabym całe naturell minęłyby wieki
a ja jestem cierpliwa, no ale bez przesady!

Pomimo tego, że plusów jest tyle, minusy naprawdę nie dają mi żyć... I pomimo całej radości z blasku, koloru i świadomość, że włosom naprawdę jest teraz dobrze - wracam do farbowania, bo nie "szczymę"...

Myślałam, że do wesela wytrzymam ale jednak nie...
Planuję zakup farby w piance, bo jest to jedyna farba, której wystarczy mi jedno opakowanie na pokrycie całej głowy + pompka do spieniania szamponu gratis :)
A Wy dajecie czasem włosom "odrosnąć"??? :D
Pozdrawiam gorąco!

środa, 26 lutego 2014

Okłady z.... moczu?


Cześć Dziewczyny!

Dziś krótko i na temat, bo nowa praca wypompowała ze mnie siły i idś się byczyć :) Chciałam Wam pokazać takie coś, co... w sumie zastanawiałam się długo, czy cokolwiek zrobiło? Ale po głębszych przemyśleniach stwierdzam ostatecznie - chcę Wam przedstawić kosmetycznego NIEROBA roku 2013/2014 :)

Mowa tu o kuracji wzmacniającej Rzepa od Joanny. Dostałam ją za 7złotych 80groszy. Kto miał do czynienia z produktami na bazie rzepy wie jaki jest to odór. O dziwo nie przeszkadzał mi ten zapach, ba! Mój nos, albo chociaż sam węch został chyba jakoś skrzywiony, bo w kwestii woni tego specyfiku nawet nie narzekam, wręcz przeciwnie! (jako dziecka myślałam, że rzygnę jak mama myła mi głowę szamponem z rzepy :P)

Opakowanie plastikowe, z cudownym "dziÓbkiem" który bajecznie ułatwia aplikację. I w sumie grzech się przyznawać, ale kupiłam tą "kurację" głównie ze względu na dzióbek. No ale liczyłam w głębi serca, że wcieranie tego specyfiku jednak da coś moim cebulkom. 

Niestety. Nie poradziło sobie ze wzmocnieniem cebulek, ani z niczym innym obiecywanym przez producenta, choć i tak stosowałam kosmetyk z przyjemnością (i boje się teraz przyznać, że ze względu na zapach, żeby nie wyjść na dziwoląga:D ) ze względu na aplikator. Dopiero po suplementach diety cebulki się wzmocniły i co za tym idzie - wiązanie włosów w kucyk przestało być koszmarem.

A dlaczego okłady z moczu? Gdy butelkę z jasnożółtym płynem zobaczyła moja mama, stwierdziła z naprawdę silnym przekonaniem w głosie, że widziała jak nakładam wiele rzeczy na głowę, ale żeby mocz? :)


Próbowałam już Jantar i wcierki z Green Pharmacy, teraz pełną parą w akcje wkracza kozieradka! Butla bardzo ułatwi mi aplikację... Do tej pory radziłam sobie z kozieradką sposobem godnym pewnego pana, który próbował przetrwać podobno nawet na łące Windowsa.

A Wy czymś smarujecie swój skalp?
Może macie coś godnego polecenia dla zdesperowanej mnie?? :)
Buziaki!

poniedziałek, 13 stycznia 2014

PicoLove w 2013


Cześć Dziewczyny!

Dziś post totalnie po całości subiektywny, bo chciałam podsumować miniony Rok 2013 pod względem kosmetycznych ulubieńców. Ulubieńców, a więc kosmetyków, po które sięgałam najchętniej, których efekty mnie zachwycały, albo... w jakiś inny sposób wywołały ciepło na mym serduchu.
Nie myślcie sobie, że jestem aż tak opóźniona, ale zwlekałam z tym aż do połowy stycznia, bo nie wszystkich kosmetyków miałam zdjęcia, a sama lubię pooglądać co tam u Was piszczy, więc myślałam, że i Wam będzie się przyjemniej tak oglądać :)
Panie i Panowie - moje wynurzenia czas zacząć!




Zacznę od mojej "bazy" i obowiązkowego rytuału namiętnego smarowania ryjka. Gdy wyszły na nim dziwne palące czerwone plamy a potem różne wysypki - udałam się do dermatolog. Ta dała mi garść próbek i zaleciła kupienie tej, która uśmierzy pieczenie. Uriage to się udało. Skusiłam się na ogromne opakowanie Xemose za 50złotych i końća nie widać! Moja skóra bardzo go lubi, co więcej - współpracuje z wszystkimi używanymi przeze mnie podkładami. Recenzję naskrobę wkrótce :)




Przekraczając dwudziestkę stwierdziłam, że najwyższy czas zadbać o zmarszczki pod oczami :) Zadbać, w sensie sprawić, żeby jak najdłużej trzymały się ode mnie z daleka(choć już widzę nieprzyjaciela...). Więc umyślałam sobie, że zacznę używać kremów pod oczy. I nie było to takie łatwe postanowienie! Próbowałam kremów z Avonu, Eveline, FlosLeku, Lirene i każdy wywoływał u mnie podrażnienia, łzawicę i pieczenie. Ta Ziaja nic takiego nie robi :) Smarowałam namiętnie bo... bo nie uczulała i jest pod oczy. Perełka :D haha! Recenzja się pisze.


Tak, to jest odkrycie! Przeczytałam o Skin Balance na paru blogach i narobiłam sobie na niego małego smaka... Gdy dowiedziałam się, że nie robi krzywdy dziewczynom o suchej skórze - poleciałam szukać go po sklepach. Jest idealny - kremowy, kryjący przy naturalnym efekcie finalnym, nie ściera się i nie odbija na ubraniach, wodoodporny... Idealny? Jedynie najjaśniejszy odcień po tym jak zbladłam jest już za ciemny. Ale czekam na przypływ gotówki, bo Pierre Rene wypuściło nowy jaśniejszy kolorek :) Recenzji jako tako nie ma, ale parę słów i swatch jest TU.


W 2013 zaopatrzyłam się również w kolejne, nowe opakowania Stay Matte w kolorach 01 i 03 :) Nie znam na razie lepszego pudru który ugruntuje makijaż. Choć próbowałam znaleźć mu zamiennika to nie potrafię - zawsze jest coś co mi w innych nie pasuje. Jedyne co to nie nadaje się pod oczy :) Albo inaczej - nadaje się, ale baaardzo oszczędnie :) Jako tako osobnej recenzji nie ma, ale jest widoczny prawie w każdym makijażu, w wielu postach zachwyty, trochę o nim w TYM poście.

Jeśli chodzi o kolor na policzku, to pokochałam róż od Hean. Właściwie ten róż to bardzo ciepła brzoskwinia (pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że bardzo ładnie wpada w znienawidzony w bronzerach pomarańcz) ale jest to taki kolor, który niesamowicie mnie ożywia wizualnie. Za ten efekt i tą cenę używałam go z szaloną przyjemnością regularnie. Teraz trochę wracam do różowych róży, ale 2013 to czas pomarańczy! Recenzja w TYM wpisie.


W zmyciu powyższych cudeniek pomagał mi żel-krem z Biedronki za zawrotną cenę 5 złotych i towarzyszy do teraz :) Jest delikatny i nie podrażnia, nie drażni ranek po wyciskaniu (ups:P) ale jednocześnie radzi sobie z każdym makijażem jaki miałam, nawet wodoodpornym. Fakt, czasem trzeba było umyć twarz dwa razy, ale nawet po tym nie czułam nigdy ściągnięcia, ani nie wywołało to zaczerwienień. Recenzja w TYM i TYM poście.


 Pomimo mojego przerzucenia się na linery żelowe 2013 rok u mnie upłynął z eyelinerem od Eveline. Wersja Celebrities gościła w mojej kosmetyczce naprawdę długo. Bardzo ją lubię i na pewno w gdybym miała szukać czegoś pewnego na szybkości wróciłabym do niej. Co mnie drażni w eyelinerach w takiej formie? Gdy maluje sobie lewe oko zawsze ubabram sobie trochę rzęsy :) Tak już tą prawą ręką śmiesznie wygibuje... Przez co potem przy tuszowaniu mam posklejane rzęsy.
Recenzja w TYM poście.



Max Factor 2000Calorie curved brush... Absolutny hit sezonu bomba :) Znalazłam tusz idealny dla swoich rzęs i ubóstwiam go pod każdym względem. Jedyny tusz po użyciu którego zaobserwowałam podkręcenie, pogrubienie i wydłużenie jednocześnie. Nie rozstaje się z nim i mam nadzieję, że nic się w nim nie zmieni :) Recenzja w trakcie tworzenia..
Baza od Avon. Moje okrycie po nie ukrywając ciężkim związku z Virtualem. Pomimo świetnych efektów baza Virtuala była za zbita i nakładanie było katorgą. Przy tej masełkowatej konsystencji jaką mamy od AVONu aplikacja jest duuużo przyjemniejsza. Baza nie jest droga, wydajna i dobrze radzi sobie z tym czym powinna - przedłużaniem żywotności cieni na powiekach i podbijanie koloru. Recenzja w TYM wpisie.




Paletka Wet n Wild za niecałe 10 złotych to chyba jedna z moich najlepszych inwestycji podczas zakupów na allegro "w ciemno" :) Są tu dwa chłodne brązy, jeden ciemny czekoladowy, kolor przypominający bronzer oraz jasną satynowo-waniliową brzoskwinię. Gdy musiałam ograniczyć kosmetyki do minimum - paletka służyła do podkreślenia brwi, wymalowania oczu, wykonturowania twarzy i zrobienia efektywnej brązowej krechy :) Recenzja TU.




Jeśli chodzi o pielęgnację ust to sprawdzonym sposobem jest pomadka od Forever Living. Mam ją już długo i jestem bardzo z niej zadowolona. Dobrze radzi sobie z regeneracją ust gdy je podle zaniedbam i przepięknie pachnie. Ponadto lubię efekt jaki daje na ustach - taki milutki, nie wazeliniasty :)  Zastanawiałam się na ile mi wystarczy - dał radę calutki rok i trochę mu jeszcze daję... Recenzja w TYM poście.


Pomadka, która otrzymuje miano ulubieńca 2013, to pomadka przeze mnie wygrana. Pomadka ZAO, której koloru niepotrzebnie się obawiałam. Jest ciut ciemniejsza i bardziej nasycona niż mój naturalny kolor ust, przez co totalnie uniwersalna. Ale to co w niej uwielbiam to właściwości pielęgnacyjne. Na początku nie mogłam o nich wiedzieć, teraz po jakimś czasie jestem to w stanie stwierdzić. Ponadto, jest to jedyna pomadka, którą mogę nałożyć na "zaniedbane", zniszczone wiatrem usta i tego nie widać! Pielęgnacja z kolorem i ekologia - wspaniałe połączenie! Recenzja TU.




Serum z olejkiem arganowym od Joanny. Mój absolutny ulubieniec jeśli chodzi o zabezpieczanie końcówek i wygładzanie niesfornych kosmyków. Pięknie pachnie, pomimo gęstej konsystencji nie obciąża(mądrze nałożony), nabłyszcza i nie wiem jak on to robi, ale włosy po jego użyciu są tak miłe, że można się uzależnić od macania :) Pompka działa lepiej niż w niejednym podkładzie. Mam szczęście i dostałam na urodziny kolejne opakowanie :3  Recenzja w TYM poście.


Nigdy nie lubiłam Dove - jakiż to dobry początek:D Jednak po wygranej paczce kosmetyków u Kasi i naprawdę pozytywnym zaskoczeniu po użyciu paru produktów postanowiłam dać firmie szansę (o ja łaskawa:P) i zaopatrzyłam się w parę fajnych kosmetyków. Dwufazowa odżywka b/s jest moim osobistym hitem. Pięknie pachnie, wygładza i ujarzmia puchaty busz, wystarczy bardzo niewiele by zaspokoić całe włosiska. Za to można z nią łatwo przesadzić. Recenzja w trakcie pisania :)




Nie jest to kosmetyk, którego używałam notorycznie, czy też regularnie, ale cudeńko, które nadało moim włosom naturalny wygląd i dzięki któremu nie muszę się martwić o odrost. Delikatne rozjaśnienie dzięki temu sprayowi sprawiło, że granica farbowane-naturalne zatarła się prawie całkowicie. I pomimo parunasto-centymetrowego odrostu wyglądam jak niefarbowana małpa :) Recenzja i efekty w TYM wpisie.






Mycie! A jeśli chodzi o mycie to miałam dylemat... Jednak walory zapachowe i przyjemność jaką czerpałam z wspólnych chwil przeważyły. Ciasteczkowa seria Luksji powaliła mój nos na kolana (czy to możliwe??) Najpierw delektowałam się zapachem wafelków, potem oddałam się wiśniowemu torcikowi. Prysznic stał się mistycznym miejscem prawdziwej przyjemności. Jednym słowem - wspaniały wynalazek! Recenzja może się pojawi :)


Tutti Frutti to uzależniająca sprawa :) Najpierw dostałam w prezencie różową wersję rambutanową, potem zachorowałam na karmel i cynamon. Świetne nawilżenie, natłuszczenie i działanie na przesuszone miejsca. Ponadto po raz kolejny - walory zapachowe. Zapach jest mocny, a na skórze zachowuje się jak perfumy w kremie. Ja i wszyscy w koło czują zapach masełka przez cały dzień. Czasem ubrania przejdą tym słodkim zapachem. I co najlepsze - woń mnie nie męczy i nie boli mnie od niej głowa :) Recenzja TU.

No to chyba większość "perełek" jakie sobie upatrzyłam w minionym roku...
Ja oglądałam już wiele ulubieńców u Was (bo nie wszyscy są tak opóźnieni z podsumowaniem roku jak ja:P) ale jeśli przegapiłam - nie krępujcie się i wklejajcie linki do Waszych notek :)