piątek, 30 maja 2014

Spersonalizowany face-chart - chcesz?


Cześć Dziewczyny!

Wiele z Was miało(lub wciąż ma) do czynienia z face-chartami. Szczerze? Nie rozumiałam kompletnie ich ewenementu. Kartka z średnio urodziwą panią, na której wykorzystujemy nasze cuda(czyt. kosmetyki) by stworzyć piękne barwne makijaże, a następnie odwzorować je na sobie. No ale face charty są również używane przy ustalaniu nowych trendów i są źródłem inspiracji dla wizażystów, coś w tym musi być.

I nie interesowałam się zbytnio tym wynalazkiem dopóki jedna z koleżanek nie poprosiła mnie o przysługę - chciała, żebym stworzyła jej twarz w meeega uproszczeniu(coś w stylu komiksu). Ponieważ stała na wprost robiąc szkic wpadł mi do głowy pomysł - czemu by nie zrobić WŁASNEGO face-charta, ze swoimi rysami, dysproporcjami i kształtami??

I tak oto zrobiłam swojego pierwszego wzornika. 
Malowanie "na sobie" jest o wiele przyjemniejsze niż na średnio pięknej pani, a ja uczę się od razu cieniować jedno z moich opadających oczu. 

A jak wygląda chart po wymalowaniu? Nie powiem, żeby był w czymkolwiek gorszy niż oryginalna chartowa pani:) 



Miałam jeszcze jeden z okiem otwartym i zamkniętym, ale pomalowałam i gdzieś go ciepłam(mam nadzieję, że Luby nie wyrzucił?!)

Jeśli chcesz swój spersonalizowany face-chart - chętnie Ci go stworzę :)
Wystarczy że wyślesz mi na maila swoje 1, lub dwa zdjęcia, które spełnią następujące warunki:
1. Zdjęcie będzie wyraźne i dobrze oświetlone
2. Nie będziesz mieć makijażu oczu/mocnego makijażu oczu(same wytuszowane rzęsy dozwolone:P)
3. Zbierzesz włosy z twarzy żebym dobrze uchwyciła Twój kształt.
4. Jeśli chcesz mieć face-charta z jednym okiem zamkniętym - wyślij dwa zdjęcia - jedno z obojgiem otwartych oczu, drugie z obojgiem zamkniętych. 
5. Nie spinaj się i nie rób min. Najlepiej wyjdzie twarz w spoczynku.

Uff, ale się rozpisałam :) Ponieważ jestem na chorobowym i mam trochę czasu chętnie coś pomaluję. Jak tylko stworzę Ci charta - odeślę Ci gotowca na maila. 
Jeśli chcesz - mogę nie dorysowywać rzęs, nie wypełniać brwi/brwi zaznaczyć delikatnie ołówkiem jeśli na co dzień mocno zmieniasz ich kształt i chcesz je samodzielnie domalować, mogę nie robić uszu(dla mnie dziwnie wyglądałam bez :D) i... niestety jestem leniem i włosów robić mi się nie chce :D


Mój mail jest w zakładce: "o mnie" nie chce go powielać w tej notce bo potem przychodzą mi tysiące dziwnych reklam:)
Jeśli będzie więcej chętnych będę musiała odwlec pracę trochę w czasie :D

Jak Wam się podoba robienie własnego pyszczka do malowania?
Buziaki!

środa, 28 maja 2014

Czy "DD" znaczy tak naprawdę "Do D*py" ??


Cześć Dziewczyny!

Ostatnio krążę od Lidla do Biedronki, gdyż są to dwa sklepy wktórychjestprawiewszystko położone najbliżej mojego miejsca pracy. Pewnego pięknego dnia weszłam do sklepu na literę B zupełnie z nudów, wychodząc z kremem DD od Bell... I choć zdrowy rozsądek mówił po cichu do uszka: "Po cholerę Ci to?? Przecież gdy weszły kremy BB śmiałaś się, że będą CC a potem DD - do dupy" przeogromna chęć spróbowania kremu do dupy wzięła górę nad rozsądkiem. Ponadto nie ukrywając - czytałam o nim u jamapi no i to też trochę zaważyło na tak.

Kartonik nie przetrwał do sesji zdjęciowej, samo opakowanie to jedno z ulubieńszych stosowanych w przypadku podkładów rozwiązań. Wąziutki dzióbek które ładnie dozuje podkład i jeśli już nie połakomię się na podkład z pompką - takie opakowanie jak najbardziej do mnie przemawia. 

Szaleństwo i zamieszanie!
Kolor brałam na chybił trafił - testerów w Biedrze nie ma, w ogóle całość była przeokropnie przebrana... Zdecydowałam porwać ze sklepu numerek 03, który został przez producenta nazwany "Light Beige" (odcienia 01 i 02 nie widziałam...) choć UWAGA! Inne dziewczyny mają Light Beige przy który numerek to 01  a nie tak jak ja 03, więc sama już nie wiem co mam myśleć :D 
Ponadto sama już nie wiem, czy mam traktować DD jako fluid czy krem tonujący... Czytając po angielsku wychodzi na to, ze jednak krem, jednak polska wersja głosi, iż jest to fluid, hę??


Efekt na twarzy
Tak czy siak kolor okazał się być dla mnie strzałem w dziesiątkę. Nie ciemnieje, idealnie stapia się z moją mordką, pięknie ujednolica twarz, a jednocześnie nie wygląda tak ciężko. Zakrywa drobniejsze przebarwienia, jednak jak widzicie na zdjęciu - co bardziej mocne piegi się spod niego wybijają (to akurat zaliczam na plus, nie lubię gdy są całkowicie zakryte...). Na opakowaniu jest napisane,że daje "świeży matowy efekt" i owszem - DD nie zasycha do matu, daje taki... półmat? Wiecie, mam sama z siebie suchą, matową skórę, więcej matu niż mi Bozia dała nie potrzebuję :) Tutaj jestem całkowicie usatysfakcjonowana. 



Na mojej improwizowanej "palecie kolorystycznej" DD od Bell prezentuje się następująco:


Jak już pisałam - Revlona 150Buff oddałam w inne ręce, bo był to dla mnie kolor zbyt "szary" i wyglądałam w nim jak trup. Bell jest bardziej "żywy", przez co nie wyglądam tak strasznie. Choć jeśli chodzi o ożywienie twarzy i tak najlepiej kolorystycznie radził sobie Mac... Anyway...

A jak z trwałością?
No cóż, myślałam że będzie to produkt na około 4 godzinki. Jednak po całym dniu pracy, gdy wróciłam koło 20 do domu nie wyglądał tak najgorzej. Bywały dni, kiedy naprawdę uważałam że jest rewelka, ale też takie, kiedy musiałam biec z przedszkola do szkoły językowej w pocie czoła i wieczorem podkład już wyglądał na lekko spracowany, ale dalej trzymał się buzi.


12,99zł za DD? Jak najbardziej! Nie pisałam jeszcze o tym, że nie podkreślił moich wszechobecnych suchości na twarzy, oraz nie odnotowałam żadnego negatywnego wpływu na moją twarz. Mimo naprawdę ładnego krycia jak na taki krem tonujący jest lekki i niewyczuwalny na buzi. Pod wieczór widziałam jak wszedł w zmarszczki kołoustne (ale to mój standardowy problem, za dużo się uśmiecham i KAŻDY podkład wchodzi w te linie radości :))


Makijaże z jego użyciem mogłyście oglądać w kolorowej wersji mojego "próbnego ślubnego"

A Wy do której litery alfabetu w kremach "upiększających" dotarłyście?
Ja ominęłam całkowicie CC :D
Buziaki!

wtorek, 27 maja 2014

Jak NIE kucharzyć - czyli coś o nieudacznikach kulinarnych.

Cześć!

Dziś notka krótko niczym z pamiętnika. Ostatnio realizuję dzielnie postanowienia z listy "do zrobienia" i w jednym z punktów zapisałam:

"spotkać się z innymi blogerami".

Dzielnie przemierzając zakątki Krakowa udało mi się spotkać z niesamowitą, przecudną i prze-zdolną Madzią, którą pewnie kojarzycie spod pseudonimu Szpinakożerca :) Szpinaku nie było, ale za to było danie i deser za który najchętniej dałabym Madzi tytuł Master Szefa. Wszędzie gdzie idę to chwalę, ale na pochwałach się nie skończyło!

Madzia zasiała we mnie taką iskrę motywacji, taki płomyczek zapału, który narastał aż po paru dniach postanowiłam pierwszy raz w życiu w całości zrobić obiad. Sama. Szaleństwo... Mając 23 lata...

Nie myślcie, ze jestem jakaś opóźniona - robiłam już niejednokrotnie frytki, jajecznicę, ale rosół był szczytem moich możliwości kulinarnych (ej i przez rosół mam na myśli taki wypaśny, a nie osoloną wodę z samotnie dryfującą weń marchwią!). Ja po prostu żyłam z babcią, która będąc jak typowa matka polka miała całą księgę przepisów w głowie. Niejednokrotnie miałam też wrażenie, że tak jak dzieci rodzą się z włoskami na głowie, tak moja babcia urodziła się umiejąc gotować. 

Tak więc moje kulinarne podboje zaczęłam od zakupów. Cycek z kurczaka - banał!
"Pikolaku, w Lidlu jest promocja, jedź obczaj, a jak nie będzie to próbuj dalej..."zadzwonił mój Luby wspierając mnie mocno w mojej przemianie w Perfekcyjną Przyszłą Małżonkę :D

Weszłam do Lidla, wzięłam cycka (wiem jak to to wygląda...), parę innych potrzebnych rzeczy i poszłam do kasy. W domu rozpakowałam manatki, zabrałam się za ziemniaczki i usłyszałam nagle parsknięcie:

"A po co Ci ten INDYK??"


Jaki do cholery indyk? Nie odwracałam się bo myślałam, że to nie do mnie... Jednak jak się okazało jestem nie tylko ślepa ale też głupia - teraz jak sobie o tym myślę - jak mogłam nie zauważyć, że ta pierś jest tak duża i tak droga! Hmm... Zrzucę to na zmęczenie po pracy...

Zdjęcie z serii - "coś się dzieje! Tylko nie wiem czy dobrze..."

Wszystko ładnie, pięknie, zaczął się etap podsmażania mięsa, czyli "Nie mam pojęcia co robię, ale póki się za bardzo nie dymi i nie ma węgla na patelni to chyba jest dobrze?" i wrzucenie ziemniaczków do piekarnika. Na papierze. Podobno trzeba to zrobić tą "śliską" warstwą do góry, to wtedy się nie przypala


No cóż. PODOBNO. Ja wpieprzałam ziemniaki z przypalonym papierem i będę się upierać że nijak nie zmieniło to walorów smakowych ziemniaków. Nie i koniec.

To danie nawet nie wygląda ładnie :D

Reasumując: Sos był za słony, kurczak był indykiem, a ziemniaki z papierem...
Jak na pierwszy raz - skrzywiona w uśmiechu (oraz w agonii) mina Lubego i ciche "Jest pyszne" wystarczy :D
Pozdrawiam Madzię  (no cóż, chęci były :P) i wszystkie kuchenne czarodziejki(magia to odpowiednie słowo dla pichcenia:P)
Wrzucajcie linki do prostych i smacznych potraw - chętnie spieprzę inne przepisy :D

niedziela, 18 maja 2014

Ślubne rozważania 10 : Próbny Ślubny


Cześć Piękne!

Wkręciłam się w tematykę ślubną, ale postanowiłam na wiosnę troszkę przełamać nudę i wprowadzić trochę koloru na swoje oczy.

Pisałam już o tym, że w mych rodzinnych stronach chodząc na makijaż do "profesjonalistów" jeszcze nigdy nie wyszłam zadowolona. Albo kończyło się płaczem i poprawianiem tego co jest, albo zmywaniem całości i robieniu po swojemu. Czasami zamiast płaczu były nasze siarczyste, polskie przekleństwa za wydane na marne pieniądze :) 

Mój makijaż ślubny nie jest do końca jeszcze zaplanowany, postanowiłam sprawdzać się w wielu wersjach, które mi się wymyśliły. Wiem na pewno, że musi być czarna kreska i jest to element bez którego nie wyjdę. Nie wiem czemu ten najważniejszy dla mnie element był prawie zawsze niewykonalny dla pań które miały okazję mnie malować?? Tym bardziej, że nie mam nie wiadomo jak trudnego oka do wymalowania (ani opadającej powieki, żeby trzeba było majstrować z jaskółką, ani głęboko osadzonych oczu...)

No nic, decyzja zapadła - umaluję się sama, bo po raz kolejny beczeć nie mam zamiaru. Po wakacjach mam zamiar zaopatrzyć się w niezbędne kosmetyki do twarzy (odcieniowo) jednak teraz skupiłam się na oczach w stosunku do całości (czyt. mojego ryjka)

Pierwszy makijaż to mocniejsza wersja mojego makijażu dziennego utrzymana w brązach i kremach. Jest bardzo bezpieczny, nawet potrafi mnie delikatnie "upiększyć" w Dniu Paszczaka (o którym pisałam TUTAJ ) a to nie lada wyczyn.


Makijaż numer dwa to powrót do szarości, które były moimi ulubionymi kolorami na powiece gdy byłam jeszcze nastolatką :D (jak to staro brzmi!!!) Jak już pisałam gdzieś kiedyś - kolorem przewodnim mojego ślubu i wesela będzie jasny, pastelowy róż i delikatność. Połączyłam więc róż, szarość i biel wszystko zamknięte w jednej paletce z AVONu :)



Zdjęcie paletki wklejam obok. Jest ona wyjątkowo starym eksponatem, kiedyś używanym namiętnie, teraz troszkę go zaniedbałam stwierdzając, że szary mnie postarza. Jednak kolory są naprawdę przepiękne i za to właśnie lubię AVONowe paletki - jakość nie zawsze powala, ale zestawienia barw są idealne.

Kolejnym elementem, który na pewno zagości w moim makijażu będzie ulepszenie rzęs. Zaczęłam już kurację 4 Long Lashes która trwa 1,5 miesiąca a efekty dla mnie już są rewelacyjne. Jednak by efekt był naprawdę taki jak chcę osiągnąć potrzebuję małego wzmacniacza, bo co jak co, ale cenię sobie mocno podkreślone paczadełka. Początkowo myślałam, że będzie to któryś z modeli rzęs od KKCenterHk, które miałam okazję testować. Miałam swoich ulubieńców nawet troszkę "znoszonych", modele które pięknie upiększały makijaż jednocześnie wyglądając naturalnie. Myślałam też o krzyżowych włoskach jakie ma model After A8 który chciałam Wam pokazać w moim różowo-szarym ślubnym makijażu.


Nawet opakowanie trochę przypominało mi ślubne, no nie? :) Bardzo podobały mi się włoski skrzyżowane na całej długości i muszę tutaj przyznać rację vlogerkom i blogerkom - takie modele wyglądają duuużo lepiej na oku niż normalne, proste rzęsy!


Według mnie nie robią takiego teatralnego looku, ale ładnie zagęszczają całość. Jeśli chodzi o estetykę - dałabym 10/10. Są na czarnym pasku, więc raczej bałabym się ich nosić bez czarnej kreski, ale jak już pisałam - jest to element obowiązkowy :)


Jednak pomimo moich zachwytów nad ich niewątpliwie upiększającą rolą w całym makijażu jest jeden podstawowy minus - sztywność paseczka. Ciężko go dopasować do oka, potem pomimo "przyzwyczajenia do ciężaru" sztucznych rzęs czuje je na oczach cały dzień. O dziwo byłam przekonana, że sztywność wpłynie na słabą trwałość, ale wyjątkowo po podcięciu na szerokości (pasek zbyt długi) ładnie trzymały się na kleju DUO. W zbliżeniu na łocach wyglądają urocz <3


Bardzo mi się podoba ten model, choć sztywny wyczuwalny pasek obniża komfort noszenia. Dobrze, że chociaż go tak nie widać a oko się "otwiera". No i na koniec cały makijaż już z rzęsiorami na właściwym miejscu:

 Wiem już, że żadne z rzęs na pasku nie zastąpią mi kępek i to one będą chyba moim głównym pomocnikiem w Wielkim Dniu. Rzęsy na pasku są za to niezastąpione w makijażach sesyjnych i moja miłość do nich nie maleje. 

Który makijaż bardziej Wam się podoba?
Pomimo oporów na dzień dzisiejszy chyba zdecydowałabym się na róż :)
Buziaki! 

(Ps. Przypominam w razie chęci na kupno tych albo innych rzęs z  KKCenterHk na hasło "picolaworld" dostaniecie zniżkę 10%. innych rzęsach możecie przeczytać pod etykietą "sztuczne rzęsy" na dole strony :) )

Zdzieranie skóry z twarzy pumeksem???


Cześć Dziewczyny!

Dziś krótko chciałam powitać Was z tematem zdzierania skóry z twarzy, niestety nie będzie żadnych efektywnych zdjęć po kontakcie twarzy z pumeksem (tych co weszli dla krwi i mięsa przepraszam :)) ale o dwóch całkiem przyjemnych produktach, na które jednak Was uczulam!


Pierwszy z nich to rozświetlający peeling od Bourjois. W cenie regularnej około 15złotych, ja kupiłam na promocji za dychę. Opakowanie już mi się kończy, więc mogę powiedzieć co o nim sądzę... Jest to baaardzo delikatny produkt, nie można sobie nim zrobić krzywdy, ale... jeśli chodzi o usuwanie naskórka też możemy się zawieźć. Peeling jest w tej kwestii dość słaby i nadaje się prędzej do codziennego odświeżenia, aniżeli usunięcia suchych skórek. Pięknie pachnie - to fakt. Rozświetla?? hmm... Nie zauważyłam.
Podsumowując - jeśli szukacie czegoś do porannego "pobudzenia" i przemycia twarzy - być może Wam się spodoba. Dla mnie był kiepski, choć zapach sprawiał, że używanie było dużo przyjemniejsze :)


Drugi to "delikatny" różowy peeling dla skóry wrażliwej od Synergen. Zapach już nie powala jak w Bourjois ale dla mojego chamskiego nosa nie jest natrętny. Tu usuwanie niepotrzebnego naskórka jest znacznie łatwiejsze i bardziej odczuwalne. Jednak jeśli któryś z tych dwóch produktów miałabym nazwać delikatnym, to na pewno nie ten :) Po dłuższym masażu można nabawić się podrażnień jak po pumeksie(a tym też kiedyś się zdzierałam - co nastoletnie ja miałam we łbie??!!) , jednak umiejętnie stosowany sprawia, że buźka jest mięciutka i gładsza (ach, uwielbiam ten efekt!). Z tego co mi wiadomo niektóre z Was alergicznie reagują na tą różową tubkę, bo jest 1. za mocna w zdzieraniu, 2. wrażliwcy którym jest rzekomo dedykowana wcale nie są nią zachwyceni. Nie pamiętam dokładnie ile kosztuje, pamiętam za to, że dałam za niego "około piątaka".


Dla wnikliwych - górny skład Synergenu, dolny Bourjois

Krótkie podsumowanie - wiem już, że do peelingu z Bourjois nie wrócę. Zaspokoiłam swoja ciekawość, produktów do mycia twarzy mam dość. Peeling z Synergen polubiłam bardzo, odpowiada mi jego niska cena i działanie. 
Jednak po dogłębnych oględzinach wpisów na Waszych blogach i ja popędziłam do Biedronki po masażer do twarzy i na chwile obecną nie planuję zakup żadnego peelingu :D

A Wy czym najczęściej "polerujecie" lico?
Buziaki!

poniedziałek, 12 maja 2014

Ślubne rozważania 9 - tania suknia?


Cześć Dziewczyny!

Długo myślałam o tym zagadnieniu, rozmawiałam też z wieloma osobami, które raz się ze mną zgadzały, raz nie. Nie ukrywałam nigdy, że nie chciałam wydawać na suknię ślubną majątku. Owszem, występuje się w tej kreacji raz w życiu, ale jest to właśnie tylko ten jeden raz. Dużo dziewczyn ma problem ze sprzedaniem, a trzymanie dzieła którego nigdy więcej nie założę było dla mnie głupotą (jakbym nie miała czego w szafie trzymać:))

Szukałam od dostawców zza granicy, gdzie ceny sukni, które wpasowywały się w moje upodobania wahały się w granicach 650-800złotych. Ale po wycieczce po krakowskich salonach z Nadine (do końca życia będę "dźwięczna" :* ) stwierdziłam, że kupowanie czegoś bez przymiarki nie ma trochę sensu i jak zwykle - to co podoba mi się na wieszaku/manekinie/zdjęciu wygląda nieładnie na mnie i na opak!!! 

I tak oto jeździłam na wycieczki rodzinne do Rybnika, gdzie udało mi się upolować wymarzony krój, do tego wymyśliłam sobie przeróbki i dodatki i wszystko jest tak, jak chciałam i jak być powinno. 
Pokazuję Wam wbrew gadaniu, że nie powinno się pokazywać przed ślubem sukni... jestem ostatnią osobą która wierzy we wszelkiego rodzaju zabobony i gdyby te wszystkie czarne przepowiednie się sprawdzały, to po ścięciu włosów parę dni po studniówce powinnam nie zdać matury :D


Na zdjęciach powyżej nie jestem do końca zasznurowana, bo miałam ogromne problemy z żołądkiem i nie chciałam, żeby mnie za mocno ściskać. Nie ma kokardy na wierzchu, która ciągnie się na pupę no i kucyk do sukni ślubnej - pasuje jak ulał xD (Pozdrawiam mamę śmigającą mi z powagą zdjęcia :P)

Suknia kosztowała mnie 800 złotych, była szyta na miarę, chciałam żeby odcięcie opierało mi się na wystających kościach, bo wtedy suknia nie ciąży, dodałam sobie dołem koronkę i poprosiłam o delikatny szpic.
Do tego koronkowy żakiecik który widać na zdjęciu tyłem, który dla mnie jest piękny i o takim marzyłam. Za uszycie i poprawki dałam 100 złotych. 
Welon, dorobienie na moją prośbę ramiączek odpinanych, halka i wysyłka w cenie 50 złotych.
Nie dawałam nic dodatkowo za materiał, ani nie dopłacałam za koronki. 
Suknię wzięłam już do domu, bo nie potrzebuje przeróbek, żakiet lekko zwężam i zostanie on do mnie wysłany.

Nie chcę się chwalić, a kosztorys tworzę żeby nakreślić Wam całokształt. Piszę o tym po rozmowie z moją babcią, która uznała, że powinnam wśród znajomych i rodziny mówić, że dałam za nią bardzo dużo, bo wcale nie widać że jest "tania". Odebrałam to nie inaczej, niż że to niby wstyd kupować tak tanią suknię. Dla mnie to wcale nie wstyd, więc głupotą byłoby opowiadanie bajek komukolwiek ileż to nie wydałam na tą białą, tiulową kieckę, która dla mnie jest PIĘKNA... W salonie za wypożyczenie wołano  mi minimum 150 złotych. Jeśli zaciągnęłabym koronkę musiałabym dopłacać. I tak z wszystkim innym...

Kolejne rzeczy z listy "do zrobienia przed ślubem" zostały odhaczone a ja odetchnęłam z ulgą:)
Bardzo Was proszę o obiektywne zdanie - podoba Wam się?
Buziaki!

piątek, 9 maja 2014

Obawy i zapowiastka

Cześć Dziewczyny!

Mam nadzieję, że Wasza majówka była równie udana jak i moja :) Zaglądam tu często, tylko z produktywnością problem, odkąd pożegnaliśmy śp. komputer mego Lubego i w naszym gospodarstwie mój ledwo co zipiący stary rzęch jest eksploatowany podwójnie - mam mniej czasu na rzeczy twórcze.

Z takich ciekawostek, Ukochany wie że prowadzę bloga, jak to się robi, ostatnio jednak zrozumiałam, że chyba nie za bardzo rozumie ideę PO CO SIĘ BLOGUJE?? Wywiązał się następujący dialog:

- Ola, odkąd działamy tylko na twoim kompie mniej piszesz na bloga...
- No wiem, bo więcej używasz go też ty.
- No a nie skasują ci go przez to, że tam nie piszesz?? 


xD

Ej no ale serio, mam  nadzieję że mi nie skasujecie :D

Jednak co do małych zapowiedzi już jutro dwa bardzo ważne wydarzenia - po pierwsze komputerki będą dwa (a wiecie, jak w jednej sypialni przechowuje się dwa komputery, to może będą z tego jakieś małe komputerki?? :P) a po drugie jadę jutro na wycieczkę życia do Rybnika i proszę Was wszystkich - trzymajcie gorąco kciuki!

Niestety szaleństwo w mym życiu trwa dalej, kosmetyki poszły na chwilę na bok, wesele i studia absorbują mnie całkowicie :D

Wierzę głęboko, że się nie obrazicie za ten mój mały brak, za niedługo wracam z mnóstwem nowości!
Buziole!

Ola