sobota, 31 sierpnia 2013

Zakręcona zmiana - rok z przymrużeniem oka :)


Cześć Dziewczyny!

Dziś przyszła pora na post całkiem włosowy, a konkretniej o przechodzeniu z usilnego bycia prostowłosą, gdy w naturze siedzi coś całkiem pokręconego :) Czyli całkiem subiektywne, trochę z przymrużeniem oka refleksje po roku dbania o włosy.

Ta historia zaczyna się przeważnie w momencie, gdy ubzdurasz sobie, że nie będziesz walczyć z Matką Naturą i zaczniesz zapuszczać naturalne włosy, w których dostrzegasz nagle nieznaczny potencjał ewentualnego skrętu. Hurra! Nie prostujesz włosów i faktycznie się wywijają! Czas zacząć być kręconowłosą!


1. Miałaś proste włosy. Wyprostowane nowo kupioną prostownicą - piękna gładka tafla. Teraz dbasz o nie według zasad opisywanych w sieci przez kręcone koleżanki. I trzeba się przyzwyczaić do nieregularnie wywijających się farfocli, którym do gładkiej tafli daleko. Na zdjęciach inspiracyjnych podziwiałaś burzę loków, ale na Tobie? Fuuuj...

2. Gładkie, wyprostowane włosy... Ah, zasilikonowane na dziesiątą stronę odbijają światło gdy ktoś robi Ci zdjęcia z fleszem. Aż tu nagle zaczynasz dbać o włosy, przerzucasz się na delikatne, naturalne kosmetyki, a Twoje włosy zamiast coraz lepiej zaczynają wyglądać coraz GORZEJ!!! Matowe, suche, sianowate... No i wtedy mówienie, że "one tak naprawdę wyglądają, tylko oblepiała je warstwa silikonu i innych świństw" wcale nie pomaga, gdy na głowie szczota jak ja pier***....

3. Gdy nastaje stan z punktu drugiego trzeba to jakoś przetrzymać. Choć we mnie zrodziła się raczej chęć do wrócenia się po moje szampony i odżywki z GlissKura i zaglistrowanie włosów prostownicą... Ale nie...

4. Rozwiązaniem może okazać się pójście do fryzjera, nowy kolor i podcięcie, by wyglądać jak człowiek. U mnie zadziałało.


5. Posiadasz kręcone włosy - które: 
a) po wysuszeniu tworzą nieogarniętą pierzastą szopę tworząc z Ciebie strach na wróble
b) bez suszenia loki są ładne, ale przy głowie masz przyklap i wyglądasz jak mops(ewentualnie zmokła kura)

6. Z  punktu 5. wynika, że warto byłoby pomyśleć o stylizacji i zmianie światopoglądu.
Żel do włosów? Przecież to dla facetów! 

7. Pomyślałaś o stylizacji, jednak idzie Ci ona bardziej niż źle. Suszarka z dyfuzorem trochę poprawia nastrój, ale włosy się puszą i puszą i puszą. Rozpaczliwie poszukujesz jakiegoś skutecznego stylizatora. Mnie poszukiwania zajęły rok... 


8. Zapomniałaś już kiedy ostatni raz ktoś powiedział Ci, że masz ładne włosy.

9. Przejście na pielęgnację dla kręconych i zmiana nawyków to ciężki cios. Nagle okazuje się, że wszystko, ale to WSZYSTKO do tej pory robiłaś na opak!



10. Zaczynasz szukać odpowiednich dla Ciebie kosmetyków. Nagle patrzysz na swoją półkę z włosowymi kosmetykami w łazience i stwierdzasz z przykrością, że nie masz tu czego szukać... Idziesz mieszkać do najbliższej drogerii...

11. Weszłaś w posiadanie większości polecanych kosmetyków dla kręconowłosych. Połowa okazuje się niewypałem... Zaczynasz myśleć o sobie jako kiepskim włosowym niewypale...

12. Kręcony włos, to największy demotywator dla zapuszczającej włosy kręconowłosej. No bo zapuszczasz włosy, do ślubu(jak rzeczona autorka tego bloga), dla fantazji, dla chłopaka, żeby sprawdzić, nie ważne! Zapuszczasz, dbasz i włosy rosną. COOO??? ROSNĄ??? Na kręconych włosach wcale tego nie widać!! Zapuszczam rok, a nie widzę wielkiej różnicy na żywo :) dopiero zdjęcia i centymetr uświadamiają mi, że coś tam gdzieś urosło... 

13. Udaje Ci się zbilansować użytkowanie kosmetyków w Twoim zakręconym życiu. Włosy są milsze i nawet udaje Ci się je ułożyć po myciu(!) co uznajesz za swój życiowy sukces.

14. Według zaleceń włosomaniaczek sypiasz w spiętych włosach w satynowej pościeli. Nagle zdajesz sobie sprawę, jak niewygodnie spało Ci się w rozpuszczonych i z chęcią podpinasz włosy do snu. Jednak jakiekolwiek upięcie to nie jest - po nocy Twoje włosy zawsze wyglądają tak samo - KOSZMARNIE!




15. Gdyby nie fakt, że włosy po nocy są koszmarne, to mogłabyś je myć raz na tydzień. Zaczynasz doceniać nową pielęgnację.

16. Na zdjęciu z imprezy zauważasz, że Twoje włosy po ponad pół roku olejowania i pielęgnacji zaczęły zdrowo błyszczeć! Czujesz motywację.

17. Znajomi zaczynają pytać na czym robisz sobie te spiralki na głowie. +50 do samozadowolenia :)




18. Szukasz nowych rozwiązań, tuningujesz nieudane kosmetyki, nawet dajesz włosom odpocząć od farbowania. Tak, Ty. Ty, zagorzała farbowana małpa! 

19. Przeglądasz zdjęcia na których miałaś proste zniszczone włosy. FUJ! Ty to miałaś na głowie??



20. Prostujesz włosy "na próbę". Patrzysz w lustro i kręcisz głową w lewo i w prawo. Nie podobasz się sobie w wyprostowanych włosach! Szukasz chętnego na swoją nową, prawie nieużywaną, różową prostownicę :)

***********************************************

Taka to już jest moja historia w krzywym zwierciadle :) Na coś poważnego zbiorę się za niedługo, na razie kolekcjonuję materiały. Krótko mówiąc - nie zdawałam sobie sprawy, że metamorfoza moich włosów w kręcone będzie taką małą drogą przez mękę. 
Buziaki! :*

piątek, 30 sierpnia 2013

Czyszczenie twarzy z BeBeauty


Cześć Dziewczyny!

W końcu udało mi się zebrać za porównanie trzech produktów, które zrewolucjonizowały moją pielęgnację jeśli chodzi o strefę twarzy. Biedronkowa połka BeBeauty nigdy nie była w kręgu moich zainteresowań, dopóki nie wsiąkłam z blogosferę. Dziewczyny zachwycały się płynami micelarnymi, ale one jakoś średnio mi podchodziły. Postawiłam więc na żel micelarny. Potem zachciałam spróbować innych produktów i tak oto miałam możliwość przetestować całą trójkę.




Żel micelarny był moim pierwszym nabytkiem i początkowo ulubieńcem: delikatny, o przyjemnym subtelnym zapachu i żelowej konsystencji. Ale o ile żelowa konsystencja zazwyczaj mnie odstrasza, tu byłam miło rozczarowana :) Ze zmywaniem makijażu różnie bywało - jeśli miałam dość ciemno obrysowane oko, to najpierw tworzyłam z siebie klasyczną pandę, żeby potem domywać resztki czarnych zacieków. Ale p umyciu zero ściągnięcia, skóra miła w dotyku i nie przesuszona do granic wytrzymałości (a o to u mnie nie trudno...) 





Zachęcona zakupiłam delikatny żel-krem łagodzący, który szybko wygryzł micela z pierwszego miejsca. Bowiem nie tylko pozostawiał skórę równie miłą w dotyku i nie przesuszał jak wspomniany żel micelarny, ale też rewelacyjnie radził sobie z makijażem. Ma delikatnie różowy kolor i bardziej kremową konsystencję. Pokochałam go za szybkość w zmywaniu makijażu i myślę, że to on zostanie ze mną na dłużej :) Delikatnie pachnie, choć słyszałam, że paru osobom ten zapach przeszkadzał - dla mnie jest ok.



Na żel-peeling czaiłam się długo. Producent pisze na opakowaniu, że jest to produkt przeznaczony do skóry mieszanej i tłustej, jednak nie wytrzymałabym, gdybym sama na sobie nie sprawdziła. Konsystencja jest żelowa z drobnymi kuleczkami peelingującymi. Z ciekawości próbowałam zmyć nim makijaż - również zniknął zanim się obejrzałam. Jednak peeling do zmywania makijażu nadaje się jak pięść do oka, więc postawiłam na rutynowe oczyszczanie twarzy i zdzieranie martwego naskórka. No i tu peelingujący żel się popisał - skóra po nim faktycznie jest skutecznie oczyszczona, to aż tak... czuć! Ponadto miałam wrażenie, że jest bardzo świeża. Jednak co zaobserwowałam to lekkie przesuszenie i podrażnienie skóry, które objawiło się czerwonymi wykwitami na policzkach. Teraz peelingu używam masując twarz bardzo krótko i aż tak nie podrażnia, ale wciąż nie jest to produkt dla mnie.


Różowa tuba żel-kremu zostaje w mojej łazience i będzie tam na pewno gościć przez dłuższy czas, tymczasem micel pomaga mi podczas czyszczenia pędzli do makijażu, a żel-peeling jest świetnym rozwiązaniem do rąk przed nałożeniem kremu na noc.



A Wy miałyście do czynienia z tubkami myjącymi od BeBeauty?
Jeśli tak, to z którą wersją i jak wrażenia? :)
buziole! :*

sobota, 24 sierpnia 2013

Przegląd tygodnia 3

Cześć!

Niestety poziom stresu u mnie wzrósł do granic wytrzymałości mojego organizmu, więc odreagowywałam snem. Pobiłam w tym chyba leniwce, ale moje oczy reagowały puchnięciem na jakikolwiek kontakt z rzeczywistością. Dziś w ramach odmóżdżania krótki post o rzeczach przyjemnych, bo przecież nawet w najbardziej shitowym tygodniu jest coś dobrego, nie? :)

1. Radość nad radości! Udało mi się wygrać w konkursie Dove organizowanym przez Kasię! Nagroda doszła do mnie w czwartek(z bonusami, nie wiem za co, bo na pewno nie za dobre zachowanie:P) i od tej pory łażę wszędzie obczajając wszystkie funkcje aparatu. Jak nauczę się ładnie nagrywać to być może zacznę robić bardziej szczegółowe recenzje :) Sikam dalej z radości!

2. Królik Tymek :) Mieszka u mojego Narzeczonego z innymi królikami. Jest prze-boski i już nawet trochę się oswoił. Najchętniej wzięłabym go do domu, ale niestety - gdy molestuję go za długo na skórze wyskakuje mi armia alergicznych chrostek :(

3. Pudełka z Pepco za 9złotych/dwupak. Do samodzielnego złożenia, trochę delikatne, ale pakowne :) No i prezentują się w pokoju pięknie, a graty leżące na podłodze dzięki tym dwóm pudełkom już znalazły swój dom. Mam ochotę na więcej :)

4. Upolowałam w końcu dużą puszkę Pepsi!!! Uwielbiam ten napój z puszki (nieporównywalnie lepszy smak niż butelkowy) a czuje się wydymana przez ostatnią loterię, gdyż na setki butelek ani razu nie wygrałam butelki zamiennej. Ani ja, ani żaden z moich znajomych. Tu : puszka 0,5l za 1,80z ł :)


5. Prezent od Ukochanego - wiedział, że po próbce od pani dermatolog czaje się na ten krem, więc zebrał się i kupił mi całe opakowane <3 Mój ryjek jest szczęśliwy!

6. Mrożona kawusia! Mmmm... Zaraziłam kawą mrożoną całą rodzinę :D Niestety robi się coraz chłodniej i na taki napój zostanie mi czekać do następnych wakacji. 

7. Patriotyczny napój :) woda z kostkami lodu zrobionymi z soku! Biało czerwony napój podbił moje serce i prezentował się dumnie na stole w trakcie posiedzeń rodzinnych. 

8. Pochłaniam nałogowo gumy kulki ze stoiska Candy King. Do tej pory spotkałam je w Realu w krakowskim Krokusie i wadowickim Tesco - UWIELBIAM te wielkie kulki :) Inne rzeczy smakowały mi mniej, do kulek wracam gdy tylko mogę.


Mam nadzieję, że Wasz tydzień minął dużo lepiej niż mój! :)
Właśnie zdałam sobie sprawę, że za niedługo mija mi rok odkąd założyłam bloga!
Trzeba by coś wykombinować :)

Buziaki!

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

To co zostaje w pamięci...





Cześć Wszystkim!

Dziś chciałam wrzucić parę pozycji, które utkwiły mi w pamięci z nadzieją, że może polecicie mi w komentarzu coś na najbliższe wieczory? :) 

 Różni ludzie mają odmienne wyznaczniki dla filmu, którego chcą określić mianem "dobry".  Dla mnie dobry film, to taki, który zostaje mi w pamięci nawet, jeśli podczas samego seansu byłam średnio zachwycona. Bo wtedy wiem, że oddziałuje na moje myślenie. Więc dziś szybko i subiektywnie o filmach, które siedzą mi w głowie i mniej lub bardziej mogę polecić :)

Nie piszę nic o fabule - jeśli ktoś nie oglądał, nie chcę być tym, który zepsuje całą zabawę :)

1. Forrest Gump - nie lubię płakać na filmach, jak Boga kocham, ale ta historia wywołała tyle śmiechu i łez, że aż miło mi się zrobiło

2. Zielona Mila - arcydzieło! Uwielbiam, zawsze oglądam z gulą w gardle i złoszczę się na złych ludzi na Mili.
3. Szósty Zmysł - mogłam oglądać sieczkę i krwawe horrory, ale nic tak nie utkwiło mi w głowie jak obraz Willisa i dzieciaka z tego filmu.
4. Truman Show - po tym filmie zaczęłam intensywnie rozkminiać pojęcie rzeczywistości.
5. Siedem dusz - film, który dotknął i mojej duszy...
6. Wyspa tajemnic - bardzo mi się spodobał :)
7. Piękny umysł - oglądam i oglądam. A rzadko oglądam film dwa razy :)
8. Pan życia i śmierci - swego czasu uwielbiałam Cage'a. Tu bardzo mi się podobała historia ;)
9. Więzień nienawiści - jeden z filmów, który zrobił na mnie KOLOSALNE wrażenie. Swoją drogą uwielbiam Nortona.
10 Amelia - najbardziej kobiecy film jaki oglądałam. Odzwierciedlenie mojego wnętrza ;)
11. Pamiętnik - kobiece kino :) Najpiękniejsza historia miłosna, no dobra, może bardziej podobała mi się...
12. PS. Kocham Cię - nie wiedziałam, że jestem w stanie przebeczeć jak dziecko cały film! Ruszyło mnie jak cholera!
13. Pearl Harbor - nie trawię filmów o wojnie. Ten obejrzałam z zapartym tchem.
14. Egzorcyzmy Emily Rose - dopiero teraz powoli przestaje się bać chodzić w nocy do kibelka!
15. Prawo zemsty - oglądałam z ogromnym zaciekawieniem. 

16. CUBE - trylogia To się lubi albo nie. Moja wyobraźnia działała jak szalona w trakcie i PO, więc muszę o tym wspomnieć :) Choć sama nie byłabym w stanie powiedzieć czy lubię czy nie ;)
17. Sierota - to pozycja, która tak mnie denerwowała podczas oglądania, że zaczęłam zgrzytać zębami! Tata nie był w stanie usiedzieć :)
18. Człowiek z Cold Rock - nudny, rozkręca się przy końcu, ale przeżywam go jednak w środku :)
19. Dom nad jeziorem - boski Keanu i przepiękna opowieść.
20. Gothica - nastraszyła mnie nieźle, ale wydała mi się taka 'realna' ta historia.
21. Lustra - nie byłam w stanie obejrzeć. Wciskałam spację i oddychałam jak po biegu - wyobraźnia mnie zabijała!
22. Lęk pierwotny - prześwietny film! Pomimo, że wątek sądowy (nie lubię tak samo jak wojennego:P)
23. Eksperyment - Brody świetnie zagrał, ale całość mną mocni wstrząsnęła!!
24. Nietykalni - uwielbiam historię, ubóstwiam muzykę..
25. La cara oculta - wstrzymywałam oddech do końca!

Jednak numerem jeden jeśli chodzi i zrycie mi bani z czystym sercem mogę powiedzieć, że jest:



Skóra w której żyję 
Po prostu myślę o tym filmie zbyt często. Polecili mi go rodzice, chyba po to, żeby zryć mi bańkę do końca. Dobry, siedzi w głowie i daje do myślenia :)


Chętnie oglądam filmy, w których ludzie są brzydcy :D Albo przynajmniej nie "wycacani". ubrani jak na rewię mody, wiecznie w idealnym makijażu i włosach lepszych niż z reklamy lakieru do włosów Ultra Strong. To nadaje całości większego realizmu i lepiej mi się ogląda. Stąd lubię True Blood i kompletnie nie ogarniam fenomenu Pamiętnika Wampirów. W jednym odcinku widziałam tyle modelek i modeli co na niejednym pokazie mody. Zepsuło mi to zupełnie całość i wyłączyłam po pierwszym odcinku (próbowałam znaleźć coś co wypełni mi lukę w oczekiwaniu na nowy sezon True Blood:P - tiaaaa....)

 Oglądać lubię i jestem filmożercą, a jak każdy filmożerca mam swoje "widzimisię" Jak już wspomniałam - o wojnie i sądach oglądam niekoniecznie chętnie, Bollywood odpada na całości, musicale tylko na żywo, kostiumowe od biedy (choć Rozważną i romantyczną BBC uwielbiam:P). Nie mam nic do azjatów ale jak widzę ich wywijających sztyletami albo fruwających w trakcie wykonywania jakichś super trików walki - odpadam. Tak właśnie stracił w oczach najnowszy Wolverine na którego zostałam zaproszona do kina... 

Seriali nie lubię, bo się wciągam. Ale gdy chce się odmóżdżyć albo nie mam siły na nic ambitnego (hmm) włączam sobie Supernatural przed spaniem,  bo to lekkie, niewymagające i śmieszne :)

Listę zamierzam aktualizować w miarę możliwości.

Czekam na Wasze polecenia w kwestii filmów :)
A może pokusicie się na własną listę?
Buziaki!

sobota, 17 sierpnia 2013

Pachnidła - conieco o nawyku niuchania.



Cześć Dziewczyny! 

Co prawda post ten po potarciu nadgarstkiem nie będzie pachniał, ale będzie się składał z małej pachnącej kompozycji :) Nie wiem jak Wy, ale ja ogromną uwagę przywiązuję do zapachu kosmetyków, których używam ja i które jestem w stanie wyczuć na kimś innym. Nie, nie kończy się to na perfumach, ale też na balsamie, pomadce do ust, szamponie/odżywce, kremie do rąk, żelu pod prysznic etcetera....

Ostatnio wyczytałam bardzo fajne stwierdzenie, że kosmetyki, które pachną można podzielić na 3 kategorie:
a) te, które pięknie pachną ale nie działają jak powinny
b) te, które pachną brzydko, albo ich zapach totalnie nam się już przejadł
c) i te, które nie tylko pięknie pachną, ale też świetnie działają

Daj Boże, życzę sobie i Wam tylko tych z trzeciej grupy:) Ja sama posiadam parę takich z grupy pierwszej, z którymi jednak nie mogę się rozstać ze względu na zapach. Pisałam już o paru pachnących ulubieńcach w jesiennym poście po wspólnej blogowej akcji (KLIK) ostatni post poświęciłam właśnie pachnącemu różowemu masłu do ciała. 

No powiedzcie same, czy robiąc sobie domowe SPA, albo fundując sobie aromaterapię dla odprężenia wybieramy zapachy, których nie lubimy? :) Nie, dlatego tak ważny jest dla mnie zapach.

Dziś chciałam Wam pokazać moje trzy nabytki, które znalazły się w moim domu tylko ze względu na walory zapachowe. A zachwycić mnie w sklepie do takiego stopnia, że biorę w ciemno nie jest łatwo :)


Pisałam ostatnio o Tutti Frutti o zapachu liczi i rambutan.  Otóż pudełko wylądowało w koszu a ja odczułam pustkę nie tylko na półce, ale w tej pachnącej części mojego serca, które wołało o zapachowe doznania. I tak z pomocą przyszła mi koleżanka Paula, z którą powlekłam się do Rossmana i dzięki niej "zasmakowałam" nowego zapachu - karmelu i cynamonu z Tuttu Frutti. Wzięłam, cieszę jak głupia :) Choć pewnie Paula mnie zabije, to ja wącham się co chwilę i nie wierzę, jak długo to maleństwo utrzymuje się na skórze! Ostatnie dwa dni nie używam perfum, żeby nie zepsuć zapachu :) Tyle radości za 14 złotych! Upolowałam jeszcze w słoiczku w starej szacie graficznej w Miechowie.





 Czy będąc w drogerii zdarza Wam się podchodzić do półki z Luksją? Nie?? Mi nagminnie :) Ale uwaga - jest to zakazane będąc na głodzie!! A dlaczego? Ta półka z serią ciasteczkowych płynów do kąpieli całkowicie odebrała mi rozum. Nie mogłam się zdecydować, bo każdy zapach chciałam zjeść. Najbardziej do gustu przypadła mi ta wersja  z muffinką, ale ktoś (prawdopodobnie równie uzależniony jak ja) próbując wywąchać mój babeczkowy płyn - rozlał go na opakowanie. Ułatwiając mi tym samym wybór - w moich rękach wylądowały wafelki z karmelem. Boże, na opakowniu powinno pisać, żeby trzymać z daleka od dzieci! Gdybym była młodsza to pewnie bym chciała to zjeść myśląc, że to jakieś wafle w kremie :) Wrażenia z użytkowania baaardzo pozytywne :)



Ach, Farmona! Kolejne maleństwo, które wywołuje drżenie mojego nosa. Wersja bananowa była boska, ta jest cudna... Co prawda zapach utrzymuje się na rękach trochę krócej niż masełka, które miałam okazję używać, ale mimo wszystko miło przeczesywać grzywkę takimi pachnącymi paluchami :)
Jedyny minus tego kremu to jego działanie. A raczej niezauważalne działanie, bo jest to ten kosmetyk, który chętnie bym kupiła dla samego zapachu, jednak działanie jest tak przeciętne, że szkoda nawet o tym pisać... No cóż, jednakowoż Farmona udowadnia, jakie wonne cuda można wyczarować w kosmetykach sprawiając, że zwykły konsument czuje się więźniem swoich pachnących pragnień.

A Wy macie jakieś ulubione pachnące kosmetyki?
Napiszcie, chętnie sprawdzę! 
Buziaki!

czwartek, 15 sierpnia 2013

PicoLOVE czyli pachnące cudowności!


Cześć Dziewczyny!

Dziś chciałabym Wam przedstawić mojego nowego ulubieńca w kwestii pielęgnacyjnej. Moim absolutnym KWC w kwestii dopieszczania mojej wiecznie przesuszonej skóry było masło w słoiczku "z krówką". Jednak na urodziny grudniowe od kochanych koleżanek dostałam masełko z serii Tutti Frutti od Farmony. Na początku urzekł mnie zapach : słodki i cukierkowy, utrzymujący się długo na skórze. To był główny powód, dla którego smarowałam się nim naprawdę bardzo rzadko. Dlatego masełko wytrzymało ze mną aż do teraz, kiedy to musiałam wyrzucić puste opakowania do kosza.

Teraz mają już nową szatę graficzną z czarnymi dodatkami, ja posiadam bardziej kolorową wersję. Nie wiem czy są jakieś różnice w składzie - wiem, że na drugim miejscu w obu wersjach jest masło shea - które moje ciało UWIELBIA!!! :) Niektórym może się nie spodobać parafina w składzie - ja nie mam nic przeciwko.

Masło jest w kolorze jasnego różu z małymi czarnymi drobinkami. Jest konsystencji raczej zbitej, ale dużo bardziej kremowe niż moje masełko z krówką od Dairy Fun. To znacznie ułatwia aplikację. 


Słyszałam pogłoski, że masło może ubrudzić ubranie - mi się to jeszcze nigdy nie zdarzyło. Co prawda czarne drobinki po rozbiciu czasem tworzą czarne minimalne, milimetrowe smugi, ale po roztarciu giną na naszej skórze.

    KRÓTKO MÓWIĄC:   
+ słoiczkowe opakowanie
+ przezroczysty plastik (widać ile zostało)
+ zabezpieczenie w postaci folii pod zakrętką
+ boski zapach!
+ masło shea na drugim miejscu w składzie
+ dobrze nawilża
+ zapach utrzymuje się na skórze
- parafina w składzie
- za szybko się kończy :)


Moja skóra jest usatysfakcjonowana, tak samo jak i nozdrza. Cena to około 15 złotych/250ml. 
Ja jestem zachwycona! Miałam już okazję niuchać wersję karmelową i chyba zamiast pognać po liczi i rambutan(moją różową) skuszę się na nowy aromatyczny zapach.

Nie przypuszczałam, że to maleństwo okaże się takim hitem!
A Wy miałyście styczność z tymi masełkami?
Buziaki!

wtorek, 13 sierpnia 2013

Jak o brwi zadba Oriflame?


Cześć Dziewczyny!

Dziś przychodzę do Was z postem o brwiach. Ja swoje ulubione produkty już znalazłam, możecie poczytać o mojej ulubionej paletce Wet n Wild albo cieniu od CatriceJednak chodziłam ostatnio w wydaniu trochę bardziej naturalnym niż zazwyczaj i moja mama chyba pomyślała, że moje akcesoria do brwi mi się pokończyły :) Stąd dostałam bardzo miły prezent jakim jest paletka do ujarzmiania i podkreślania brwi od Oriflame. 




   *  Krótko o produkcie  *  
+ malutkie, poręczne opakowanie
+ posiada lusterko
+ szufladka z dwoma pędzelkami skośnymi
+ neutralne brązy i wosk
- czarne pudełko się brudzi i klapka łatwo odpada
- pędzelki są grube i sztywne
- wosk jest dość tępy
- cena! 33złote(w promocji chyba koło 20?)



Plusy - pudełeczko zmieści się wszędzie(w porównaniu do mojej dużej paletki Wet n Wild), lusterko przydaje się zawsze i w każdej sytuacji, a kolory są idealne. Zgaszone brązy w jasnym i ciemnym odcieniu do ładnego wycieniowania.
Co do minusów - może klapka powinna móc się ściągać i powinnam to zaliczyć na plus? Mnie jednak to drażni. Pędzelki są grube i manewrowanie nimi zwłaszcza przy końcach brwi wcale nie jest łatwe! Ponadto wosk, podczas nakładania którego mam wrażenie, że ściągam cały cień z brwi...

    A teraz prezentacja! :)    


Tu podkreślanie brwi stylem chaotycznym czyli codziennie rano, gdy spieszę się na uczelnię/busa/do urzędu... Czyli nie "sram" się z każdą kreską tylko chlastam kolorem jak popadnie. I cóż, tak jak mówiłam przy minusach - nakładając wosk mam wrażenie że wyczesuję z brwi cały cień i w sumie zamiast ładnie przyciemnić i podcieniować brew ledwo ją zaznaczam i wygląda prawie jak przed całym zabiegiem malowania... :) Zdecydowanie lepiej i wyraźniej brew prezentuje się gdy ładnie i starannie ją podmalujemy i zamiast wyczesać wklepiemy wosk palcem. No ale...

Reasumując - ciesze się ogromnie z prezentu, bo mogę go brać w trasy (a tak już żyję na walizkach...) ale jednocześnie uroczyście stwierdzam, że dużo bardziej niż Oriflame'owy BROW SET wolę paletkę Wet n Wild  za 8złotych nałożoną na odżywkę z Eveline, która kompletnie nie sprawdza się u mnie jako baza pod tusz, ale świetnie usztywnia włoski, pielęgnuje je i sprawia, że w makijażu brwi cienie są na swoim miejscu cały dzień.

A Wy miałyście styczność z tym brwiowym poskramiaczem?
Czy używacie w ogóle wosku, albo innych preparatów utrwalających kształt brwi? 
Buziole! :*

sobota, 10 sierpnia 2013

Kolejny kosmetyk o rozdwojeniu jaźni!

Cześć Dziewczyny!

Napisałam się ostatnio o sobie, czas wrócić do blogowania o kosmetykach :)
Pisałam kiedyś o podkładzie, który miał rozdwojenie jaźni - przez moje omylne rozprawianie o nim jako o Rimmelu, który okazał się po badaniu opakowania okazać Maybelline. Jednak kosmetyk, który zaprezentuję dzisiaj nie ma rozdwojenia jaźni przez moją ślepotę, ale ma równie ciekawą historię.

Jak już kiedyś pisałam - moim absolutnym hitem, jeśli chodzi o kosmetyk do zabezpieczania włosów i ujarzmiania kosmyków jest Joannowy ARGAN OIL. I przyrzekłam sobie, że już go nie opuszczę, aż do chwili, gdy zobaczyłam na promocji olejek/serum SYOSS. Joanna ma w sobie 30ml i zapłacimy za nią koło 14 złotych. Za tyle samo udało mi się kupić SYOSSa w mega promocji o pojemności 100ml. Połowę taniej niż normalnie! Więc jak to kobieta - kuszona promocją wzięłam. 


Cechy szczególne tego produktu:
+ fajnie, że jest pompka
+ delikatny zapach
- pompka wyrzuca z siebie bardzo dużo olejku
- olejek jest strasznie treściwy/gęsty



To tak stricte opisowo. A co jeśli chodzi o działanie? Nie, nie oczekuję cudów od preparatów, które mają za zadanie zabezpieczać mi końcówki. 

Nie obchodzi mnie więc co obiecuje producent, bo dla mnie może i na opakowaniu być napisane, że uczy moje włosy pisać po chińsku.

 Jednak równowaga pomiędzy ilością produktu a działaniem na włosy musi być zachowana po własnej próbie. Olejku tego używałam (próbowałam używać) ze dwa miesiące u siebie w domu. Efekt? Przeciążone włosy, wyglądające na tłuste. Niezależnie, czy olejku dałam dużo, czy jedynie delikatnie rozsmarowałam - zawsze kończyło się na strąkach. Było to dla mnie o tyle dziwne zjawisko, że niesamowicie ciężko jest obciążyć moje suche włosy! Po wielu próbach wywiozłam specyfik do domu Narzeczonego i czekał na swoją kolej.

I tu moje drogie zaczynają dziać się cuda i rozdwojenie jaźni!
Serum, które kompletnie nie sprawdziło się u mnie w domu dało rewelacyjne efekty po umyciu w domu narzeczonego! Włosy wyglądały na pięknie nawilżone, ale nie dociążone.Błyszczały, ale nie strączkowały. 

I co? Wnioskuję, że duży wpływ  na działanie SYOSSa ma twardość wody. U mnie woda jest dość miękka, większość delikatnych preparatów, które używam pasuje moim włosom. Ale gdy wywiozę te same kosmetyki do domu mojego Lubego, gdzie woda jest mega twarda i pełna kamienia - włosy odmawiają posłuszeństwa.

Nie byłam świadoma, że działa to też w drugą stronę i coś co nie pasuje mi przy delikatnej pielęgnacji sprawdzi się w drugim domu, gdzie włosom nie jest lekko.


Teraz mam dylemat i sama nie wiem, jak mam ocenić ten produkt :)
Myśląc takimi kategoriami powinnam testować wszelkie produkty u siebie w domu i u Ukochanego ;)
A Wy co myślicie?
Miałyście styczność z tym eliksirem?

piątek, 9 sierpnia 2013

Niech więc będzie - 50 faktów o Picoli :)

Cześć Dziewczyny!

Jechałam wczoraj przez dwie godziny w samo południe w busie. Bez klimatyzacji. Z zamkniętymi oknami, bo były zepsute i nie wolno ich było ruszać. Żal mi samej siebie jak sobie pomyślę, co wczoraj przeżyłam! A potem pani w busie wyklinała żydów, murzynów, rolników, osoby które malują paznokcie(zaczęłam się bać!), twierdząć, że elita narodu zginęła w Katyniu, a zostali sami złodzieje i bandyci. Ręce, cycki opadają na tą rozmowę(a raczej jej nienawistny monolog). Dowiedziałam się również, że nic nie wiem, co się na świecie dzieje, bo nie słucham Radia Maryja. A to jest słowo i rozkaz Boga dla ludzi.

Wysiadłam psychicznie, włączyłam swoje nabyte chamstwo i odwróciłam głowę w drugą stronę. Więcej nie zniosłam, a baba prychając z niezadowolenia i mrucząc o kulturze się przesiadła. Straciłam wiarę w komunikację publiczną...



ALE!!!
Od jakiegoś czasu krąży po naszym blogowym światku TAG 50faktów o sobie, więc i ja postanowiłam coś skrobnąć. Co prawda nie mam rzeszy czytelniczek, ale sama z szaloną, dziką i nieopisaną radością czytam o Was i wydaje mi się, że znając Was lepiej nawet inaczej potem mi się czyta wszystkie posty :)

A więc dla wytrwałych - jedziemy!

1.    Nazywam się Ola. Gdy ktoś mówi do mnie „Aleksandro” zazwyczaj nie reaguję, bo przecież nikt mnie tak w życiu nie nazywał :) (prócz jednego wykładowcy)

2.    Picola wzięło się z dwóch przyczyn: ponieważ miałam manię na zdjęcia i obrazki (PICtures) to połączyłam to z imieniem. A mój Ukochany zaczął do mnie mówić Pikolaczku i pokochałam ten zwrot :) 

3.     No bo w szkole nazywano mnie zebrą(przez pasemka), narkomanką(przez cienie pod oczami), wampirem(przez krzywe zęby) i Jaśkiem(co akurat lubiłam i wzięło się od nazwiska:))

4.      Kształcę się w kierunku bycia nauczycielką, jednak do nauczania dzieci pasuje jak pięść do oka. 

5.      Z moim Lubym jesteśmy już 7 lat i mieszkamy ponad 120kilometrów od siebie, co oznaczało na początku związku wizytę w weekend raz na dwa miesiące :)

6.     Uwielbiam rysować, mam to po tacie i wciągłąm się w to dzięki niemu. 

7.      Jestem zazwyczaj niezdrowo uchachana i wietrzę zęby z byle powodu.

8.      W szkole zawsze byłam totalnym leniem, ale kurde, zdolnym leniem. Gdy koleżanka zobaczyła mnie z książką podsumowała to tak: „To naprawdę musi być coś poważnego, bo Ola się uczy!”

9.      W wieku 11 lat się przeprowadziłam. Straciłam przyjaciół i od tej pory nie mogę odnaleźć nigdzie swojego miejsca.

10.  Uwielbiam zwierzaki, zwłaszcza małe.

11.  Potrafię w przeciągu paru minut przejść z ogromnej złości do super nastroju i na odwrót. Jest to niezrozumiałe dla mojego Narzuconego i jest czasem powodem kłótni.

12.  Byłam na zbiorach czereśni i truskawek. To uświadomiło mi, że nie nadaje się do pracy fizycznej.

13.  Jestem bardzo silna, umiem się bić, ale nie potrafię zrobić pompki :)

14.  Niewielu mam dobrych znajomych, ale jak już się z kimś zżyję, to jestem w stanie zrobić dla niego naprawdę wiele.

15.  Jestem totalnym antonimem słowa empatia. Choć staram się z tym walczyć.

16.  Nie tłumaczę sobie słów piosenek, nawet jak mnie ktoś prosi. Potem nagle piosenka, którą lubisz jest o para-para-solu, He, He He! I po co sobie psuć radość z muzyki?

17.  No to powinien być punkt pierwszy – każdy kto mnie zna wie, że jestem zboczuchem! :P

18.  Jako dziecko bałam się lalek. Chowałam je do szafy, żeby w nocy mnie nie udusiły. Boje się do tej pory xD

19.  Podczas mycia zębów moje ręka automatycznie i podświadomie zmierza w kierunku biodra. Robię tak całe życie, uświadomił mi to dopiero Narzucony.

20.  Boje się czyjegoś krzyku. Wywołuje on u mnie niekontrolowany płacz.

21.  Gdy wypiję % to się rozbieram. Dlatego ograniczam spożywanie alkoholu poza domem ;)

22.  Nie umiem tańczyć, mimo, że chodziłam ostro na kurs tańca :D

23.  Gdy mam burdel w pokoju, to mam wewnętrzny spokój. Gdy w pokoju jest czysto w głowie mam burdel.

24.  Nie umiem chodzić na obcasie. Co nie zmienia faktu, że mam parę szpilek w szafie :)

25.  Również nie umiem się ubrać. Nie przywiązuję do tego takiej wagi i ciężko mi idzie łączenie różnych części stroju. Choć czasem coś mi wyjdzie xD

26.  Jestem urodzonym kierowcą i to rajdowym :) Uwielbiam jeździć!

27.  W dzieciństwie miałam mały maraton a la „Oszukać przeznaczenie”. Sama się dziwię, że żyję i w sumie jako rodzic nie chciałabym przeżyć takich rewelacji ze swoim dzieckiem :D

28.  Jak sobie coś umyślę, to to chcę. I to już. Jak nie, to jestem zła, zawiedziona, ale nie robię afery. To podobno „paniusiowate” :D

29.  Gdy człowiek okazuje mi serdeczność mam ochotę wręczyć mu kwiatka, bombonierkę, albo chociaż 10złotych!

30.  Mam parenaście dzienników, pamiętników i bazgraczy, w których zapisywałam moje miłosne podboje. Zajefajnie się je czyta po latach :)

31.  Nie wiem skąd róż? Uwielbiam pomarańczowy, ale odkąd wszystko wokół zaczęło być pomarańczowe – to blog powstał różowy, dla odmiany. I tak już zostało.

32.  Mam dziwną skłonność do faworyzowania kolorów, w których wyglądam paskudnie.

33.  Do mamy zawsze mówiłam „mamuś” i do tej pory mi tak zostało. Nie wstydzę się tego.

34.  Wszystko co robię – czy to w GIMPie, czy czymkolwiek innym – robię na starym, zacinającym się tacz padzie. I dostaję nerwicy, ale myszki nie podłączę, bo komputer MUSI być na kolanach! :)

35.  Niesamowicie złości mnie u innych niesłowność, fałszywość, chamstwo i obłuda.

36.  Z moim Narzuconym jesteśmy dosłownie przeciwieństwami – on lubi białe a ja czarne. On czekoladowe(którego ja nie znoszę) a ja truskawkowe(którego on nie znosi). Czasem zastanawiam się, jak ja z nim spędze resztę życia? :)

37.  Po pewnym Sylwestrze żeżarłam niecałe 40 wielkich tabliczek czekolady alpen gold w krótkim czasie. Przytyłam jak świnia.

38.  W gimnazjum miałam okres, gdy wstydziłam się swoich piersi, bo łączyły się ze sobą robiąc „kreseczkę”. Dziewczyny wmawiały mi, że to obrzydliwe, więc i ja tak myślałam becząc po nocahc…

39.  Marzyłam by zostać modelką i miałam już parę sesji. A potem nażarłam się tych czekolad i wmówiono mi, że mam obrzydliwe cycki :P dzięki Bogu!

40.  Mam bardzo specyficzne podejście do wiary. Ale nie lubię o tym mówić, bo uważam to za swoje przekonania do których mam pełne prawo.

41.  Wciąż robiąc cokolwiek nie wyzbyłam się nawyku „A co pomyślą o mnie inni??”

42.  Zazwyczaj nowo poznane osoby mówią mi, że jestem do kogoś podobna. Nikt mi jednak nigdy nie powiedział do kogo :)

43.  Za każdym razem gdy wstawiam buźkę „:)” naprawdę się uśmiecham :) Generalnie to zawsze sobie mówię to co piszę….

44.  Marzyłam o tym, żeby napisać książkę/opowiadanie. Skończyło się na paru rozdziałach. Wstydzę się komukolwiek pokazać :)

45.  Chciałam mieć pierścionek z szafirowym oczkiem przez film „Titanic” i klejnot Rose, bo był to dla mnie symbol prawdziwej miłości :D

46.  Jestem popieprzona. To znaczy mam strasznie dużo pieprzyków.

47.  Nie wyobrażam sobie bycia rodzicem. Jestem zbyt niepoważna :)

48.  Bloga założyłam po spotkaniu z Anwen. Opowiadała mi o blogu z takim błyskiem w oku, że postanowiłam spróbować :)

49.  W życiu wygrałam tylko 24złote w totka. No, wraz z blogiem i parę rozdań/konkursów :)

50.  Mam wspaniałą rodzinę bez której żyć nie mogę, wymarzonego faceta i nie mam pieniędzy – mówię i myślę o sobie często jak o najszczęśliwszym człowieku na świecie :)

To tyle o mnie! Jeśli same robiłyście ten TAG zostawcie link w komentarzu, na pewno zajrzę!
Buziole! :*