poniedziałek, 29 lipca 2013

Przegląd tygodnia 1

Cześć Dziewczyny!

Naładowana pozytywną energią chciałam rozpocząć cykl tygodniowy w zdjęciach. Sama uwielbiam takie posty u Was, ale nie miałam ochoty zabierać się za to sama, gdyż w porównaniu do przeglądanych postów wydaje mi się, że w moim życiu wcale nie dzieje się tak wiele (wręcz nic się nie dzieje...)

Ale myślę, że skoro już mam jakieś swoje małe miejsce w tym Internecie, miło będzie powspominać za jakiś czas co i jak, tym bardziej, że mój papierowy pamiętnik został brzydko mówiąc solidnie zaniedbany w ostatnich latach. 



1. Ogarniam wszystkie posiadane tusze do rzęs, żeby zrobić zestawienie, które obiecałam :) Ostatnimi czasy wytuszowane rzęsy to jedyna rzecz jaką na siebie nakładam, bo reszta po prostu ze mnie spływa...

2. Andrychów :) Bezrobocie uczciłam taplaniem się w fontannie z dwiema uroczymi damami, jak to na absolwentów przystało. 

3. Wciąż kompletuje ozdoby do mojego nowego pokoju w domu Narzuconego. Tu akurat zdobyte na wyprzedaży świeczniki szklane za złotówkę + komplet lawendowych podgrzewaczy za piątaka. Ustawione razy 3 prezentuje się dumnie :)

4. No tak, jedynym wyjątkiem gdzie nie paradowałam wyłącznie w tuszu była noc, podczas której nie mogłam spać z upału i duchoty, więc śmigałam makijaż na konkurs u Alinki.



5. Ponadto zgłębiam powoli i mozolnie "sztukę" tworzenia w GIMPie czegoś więcej niż do tej pory. To jest próbuję nieudolnie nauczyć się tworzyć portretów w kolorze na bazie szkiców. Komiksy wychodzą ok, ale realistyczne twory... uff...

6. Ojców i Skalbmierz to dwa miejsca w których miałam okazję ostatnio zawitać :) I w których byłam łakomym kąskiem dla nienażartych komarów...

7. No i niestety po dwunastu latach trzeba było pożegnać niezastąpionego kompana i domowego pieszczocha... Takowoż aż smutno bez tego byka w ogródku...

8. No i mnóstwo rysunków które zostały wytworzone w tym tygodniu. Na zamówienie i z weny. No i podglądanie Bloga Marty i jej kanału na YT co mnie motywuje do pracy w kolorze. Aj, chęci chęci!

Nodyż jak widzicie, nie ma rewelacji, a wręcz trochę się nudzę i naprawdę chciałabym już coś złapać do roboty.
Mam nadzieję, że dzielnie znosicie upały!
Buziaki! :*

poniedziałek, 22 lipca 2013

Małe-wielkie zmiany.

Cześć Dziewczyny!

Dziś niestety nie ma mowy o poście kosmetycznym. Zamiast mózgu miałam jeszcze jakiś czas temu breję kupy śmietankowej z lepką, depresyjną polewą. Świadomość nieuchronnych, nadchodzących zmian zawsze jakoś wpływa nie tylko na psychikę, ale i na organizm. Lecz kiedy zauważymy wzmożony wysyp niespodzianek na twarzy, włosy zaczną wypadać jak szalone, a nasza osoba nagle stanie się nie do zniesienia nawet dla nas samych - wiedz, że coś się dzieje.

Niepohamowane napady płaczu i świadomość, że sobie nie poradzę i nie ogarnę niczego, co przyjdzie mi ciosać następnym rokiem w jakąś powiedzmy formę dorosłego życia - zaczęły mnie już wkurzać. Dobra, nie tylko mnie. Wszystkich co mieli ze mną ostatnio styczność i twierdzili, że przeżywam niekończący się PMS :)



Wszem i wobec według zasad Nadine:
1. Wysyłam sms-a zamykając wszelkie sprawy (a te, które muszą poczekać z niezależnych ode mnie powodów są teraz na kartce wiszącej na lustrze, żebym nie zapomniała! )
2. Łez mam już dość - punkt odhaczony.
3. Po raz setny próbowałam robić pompki. Standardowo - nie wyszła mi ani jedna. Zmęczyłam się jak dziki dzięcioł i zaraz odpadną mi ręce... 
4. Zrobiłam sobie w końcu makijaż (co tam, że na noc:)) po tygodniu chodzenia jak mnie natura stworzyła.

A teraz moje drogie, za radą cioci Nadine - idę spać, a jutro po raz kolejny podbijam nasz polski, biedny rynek pracy! :) Podbijam i musi być dobrze! 
Nie, jutro nie chcę wygrać w totka. Chce pójść w to magiczne miejsce, z którego oddzwonią z zapytaniem, czy jestem zainteresowana posadą :D


Trzymajcie kciuki! Przydadzą się jak ło ho ho!!!!!

Wykończona...

Picola

piątek, 19 lipca 2013

Krótko o kolosach?


Cześć Dziewczyny!

Dawno, dawno temu, kiedy po świecie chodziły jeszcze wampirołaki miałam okazję nałożyć na oczy pewne cudo. Jednak zupełnie o nim zapomniałam, a zaschnięcie mojego ostatniego tuszu, którego przetrzymuję u Narzuconego w domu spowodowało tenże zakup.

Żółte opakowanie o śmiesznym kształcie. Maybelline cieszy się różnymi opiniami, a ja chciałam wyrobić sobie własną, a nie opierać się na swoich prehistorycznych przeżyciach. 

Kolosal? Nie będę się zbytnio rozwodzić, bo przecież wszystkie wiemy jak ma działać tusz - najlepiej niech wydłuża, pogrubia i podkręca :) Do tego niech się nie kruszy, nie grudkuje, nie brudzi, trzyma cały dzień, ale jednocześnie pielęgnuje, wzmacnia, przyspiesza wzrost i nie zmywa po tym wszystkim godzinami tworząc pandę.


Ten tusz taki nie jest! ;)
Szczoteczka mogłaby mieć dla mnie gęściej rozstawione włoski, takie szczoteczki najlepiej sobie u mnie zawsze radziły. Ta świetnie rozczesuje włoski, a najfajniej wygląda się po nałożeniu 1 warstwy jakiegoś dobrego pogrubiającego tuszu, a dopiero na drugą warstwę tego kolosalka.

KOLEJNO w POZIOMIE: nic, 1 warstwa i 2 warstwy.

Podoba mi się efekt na rzęsach, choć mógłby bardziej pogrubiać (lubię tak). Nie kruszy się i nie grudkuje, ale jest względnie świeży. Trzyma cały dzień, nie mam problemów ze zmywaniem, ale łez ze śmiechu nie przetrwał. 
Ot, mógłby być.
Choć jednak za 23złote zdecydowanie wolę skusić się na czerwoną wersję 2000calorie :) 

Ja osobiście najbardziej jeśli chodzi o mascary lubię recenzje porównawcze (oczywiście ze zdjęciami) więc co Wy na to, żeby porównać wszystkie naraz, bez rozdrabniania? :) 
Buziaki!

wtorek, 16 lipca 2013

Rozjaśnianie inaczej??


Cześć Dziewczyny!
[uwaga wpis zawiera duże ilości mojego ryjka!]

Kobieta zmienną jest :) Objawia się to często przez zmianę fryzur. Ale gdy włosy zapuszczamy i zmiana w postaci cięcia jest niemożliwa zaczynają się eksperymenty z farbami. Ja pierwsze farbowanie zaliczyłam jakoś po Komunii, kiedy to ciekawska mama nałożyła mi na głowę trochę rozjaśniacza tworząc tym samym parę złotych pasemek. Od tamtej pory wymarzyło mi się być blondynką (jak cała moja rodzina). 

Więc pierwszą rzeczą po skończeniu gimnazjum było niefortunne nałożenie rozjaśniacza! W efekcie zaowocowało to jajecznicą... Ależ ja się sobie wtedy nie podobałam :D


Skoro w blondzie nie, to może nałożyć granatową czerń? Ta na żółtku wyszła na fioletowo... Na całe szczęście nie mam zdjęcia z przodu. To było najgorsze co miałam na głowie w całym życiu :)


Skoro w blondzie mi nie dobrze, fiolet się wypłukuje, to może w rudym? Ale jakoś tak... Rudy podkreślał wszystkie niedoskonałości na twarzy i w ogóle... jakoś nie wiem, nie widziałam się w nim... Hmmm... Oj rudy bardzo polubił moje włosy i ciężko było pozbyć się rudej poświaty. 


Skoro w blondzie jednak mi nie dobrze, w rudym źle się czuję, to czemu by nie na czarno? Tu nie podobałam się sobie jeszcze bardziej, a znajomi z klasy mnie nie poznawali :) Był jeden plus - wyglądałam trochę lepiej niż w fiolecie :)


No nie, no czarny to był zły pomysł. Spróbuję jeszcze jedno podejście z blondem. Bardziej białym blondem. Najlepiej w balejażu!


No niby wszystko ok, ogólna akceptacja samego siebie, ale włosy jakoś tak wisiały smętnie i w ogóle wyglądały na bardzo zniszczone... No i odrost - koszmar nad koszmary! Nie, blond to jednak nie dla mnie....

I tak w międzyczasie było jeszcze wiele wiele kolorów, było bordo, różne odcienie brązów, które zawsze podbijały rudym, czernie i czekolady, czarno-złote balejaże, próby henny...

A teraz są wakacje, nie mam ochoty bawić się farbą i dorobiłam się sporego, bardzo milutkiego w dotyku odrostu :) A i znalazłam jedno ze zdjęć, kiedy udało mi się zapuścić odrost prawie do ucha i stwierdziłam, że mi się nawet podoba :)
Do takiego koloru teraz dążę.


 Ach, a mój naturalny włosowy odrost tak pięknie chwycił promienie słoneczne, które zmieniły zwykłe włosiska w złocistą taflę! Uwielbiałam to w swoich naturalnych włosach latem!
I tak oto dwa tygodnie temu ubzdurałam sobie wyhodować odrost jak długo się da. 

A ponieważ włosy farbowane są ciemniejsze zamarzyło mi się je trochę rozjaśnić, żeby zminimalizować różnicę pomiędzy farbowanymi końcami a odrostem.

Znawca włosowy - Mysia, w jednym z ostatnich wpisów pisała o sprayach rozjaśniających. Po małej konsultacji zdecydowałam się na tenże krok i zakupiłam Joannę Reflex Blond - rozjaśniacz w sprayu za zawrotną cenę 6 złotych, bo pudełko było już ostatnie i zmolestowane (sprawdziłam zawartość, ale była nietknięta więc się skusiłam:)).


W ciągu ostatnich 6 dni psikałam je całe dwa razy jak i dwa razy miałam dłuższą styczność ze słońcem. Z efektu jestem zadowolona jak mało kiedy :) Oto mała foto relacja z ostatnich sześciu dni współpracy z Sprayem rozjaśniającym Joanny!


Żeby nie było - nawet nie tknęłam programem graficznym (nie licząc włożenia tego w ramki :)) Jak widać różnica się zmniejszyła i mimo, że włosy rozjaśniane mają trochę bardziej nasycony i rudawy (hmm jak zawsze) odcień, to różnica pomiędzy odrostem a farbowanym dołem nie jest taka rażąca, zwłaszcza gdy włosy są "zrobione". 

Im dłużej nie myję włosów, tym bardziej się prostują :) Pierwsze były po deszczu, drugie po nocnym koczku, trzecie po wałkach.

Oczywiście jednocześnie wdrożyłam zintensyfikowaną pielęgnację w swój włosowy rytuał, żeby włosy jak najmniej odczuły ten rozjaśniający żar.
Ja będę jeszcze psikać.
Jestem bardzo zadowolona :)
Dziękuję Mysiu ! :*

niedziela, 14 lipca 2013

Podkład, który odzyskał dobre imię :)


Cześć Dziewczyny!



Zabierałam się za tą recenzję jak pies za jeża i w sumie bardzo dobrze, bo teraz nie będzie to tylko moje wirtualne zrzędzenie, ale też parę dobrych słów :)

Catrice Photo Finish, to podkład który kupiłam jak los w totka - na chybił trafił. Nie znałam opinii o nim, ani nie widziałam jak się sprawuje. Skończył mi się akurat podkład i poleciałam do Natury, bo była "po drodze". 
Było to zaraz po wielkiej zimie, kiedy byłam ogromnym bledziochem. Sprawdzając na ręce kolor 010(Sand Beige) i jego konsystencję wybrałam TEN podkład spośród paru innych. Kolor wydawał mi się jasny i odpowiedni, więc podkład wylądował w koszyku a kosztowało mnie to dwadzieścia parę złotych.

Jednak w domu okazało się, że podkład kryje baaardzo średnio, ale nie mam z tym problemu i nie to go zdyskredytowało. Nałożyłam go na ryjek, a on po paru chwilach ściemniał niesamowicie tworząc tym samym obraz nędzy i rozpaczy.

Poniżej ciapka podkładu zaraz po nałożeniu i już parę minut później. 
Jako, że jestem teraz już opalona, kolor po przyciemnieniu idealnie wpasowuje się w koloryt mojej skóry. 


Efekt jest delikatny i bardzo naturalny. Koloryt delikatnie wyrównany, ale pieguski nie są zakryte(tak samo jak i większe widoczne niedoskonałości czekające na jakiś korektor)


Pompki w kosmetykach ubóstwiam, ale w tym przypadku jest to rzecz,  która mnie denerwuje. Pompka ta bowiem po całym procesie malunku wypycha z siebie jeszcze ciut podkładu i potem wszystko jest ufajdane...


Ale generalnie od braku akceptacji do polubienia dzieliło mnie parę miesięcy i trochę słońca, które spowodowało trochę koloru na buzi :)

Używając Photo Finisha nie pudruję już potem twarzy pudrem w kamieniu, bo tego nie potrzebuję. No tak, podkład foto-finisz, czyli wywołujący mat na buzi. Specyfik trzyma się u mnie prawie cały dzień, a jeśli ściera to subtelnie i nie odznacza się na twarzy. Ale nie powiedziałabym, że jest to obiecywane 18 godzin :)

Ponadto całość zapakowana jest w szklaną buteleczkę. Jak wiemy - albo się je kocha, albo nienawidzi.... Ja tam nie mam nic do szkła, ale zawsze uważam gdy ją przewożę i zapakowuje dokładnie w jakiś ręcznik.

No cóż, generalnie jestem na plus, ale gdyby ie opalenizna byłaby bida :) W sklepie myślałam, że te podkłady to w końcu jakaś propozycja dla bladolicych, ale jak bardzo można się pomylić :D

A Wy miałyście z nim styczność?

poniedziałek, 8 lipca 2013

Pięknotki za grosze :)


Cześć Dziewczyny!

Ja wciąż "przytłoczona" nadmiarem wrażeń wakacyjnych ;) W wolnym czasie miałam duuużo do skrobania ołówkiem na papierze, dla osób które wygrały w moim konkursie no i znalazło się parę zapominalskich, które na ostatnią godzinę prosiły o szkice na chrzciny, roczek itp... Rączki aż bolą od ołówka :)

Tymczasem mój chłop, jak to na wspaniałego chłopa przystało zasypał mnie prezentami. Oglądałam kiedyś na allegro biżuterię z typu "po taniości". Dane zapisane w historii przeglądania posłużyły za inspirację dla prezentu, z którego jestem prze-zadowolona i mogę Wam z czystym sercem polecić :)

 Pięknie mieniące się delikatne serduszka!


Kulki... Nie analne (jak to zwykli mówić mężczyźni powtarzając o tej skromnej biżuterii) tylko akrylowe! Za zawrotną sumę 1 zł/para :) Żałuję, że poprzestałam na jednym kolorze... 


Zegarek! A o takim letnim zegarku marzyłam już od dawna :) Tyle pięknych kolorów, że nie mogłam się zdecydować... Ponieważ miałam dylemat pomiędzy różem a miętą wybrałam uniwersalnie biały. Zegarek jest boski, ma tylko jedną wadę - silikonowa(czy tam gumowa)bransoleta łapie meszki. Ale pod wodą łatwo to zmyć :)



Zestaw łez anioła! Jako rasowy diabeł nie mogłam się nie zachwycać czymś tak boskim :) Zestaw tak bardzo mi się podobał, że mój Luby to chyba wyczuł :) Kolczyki są trochę ciężkie(co widać, albo ja mam sflaczałe ucho:P) ale całość i tak wygląda bosko!


No cóż, muszę powiedzieć, że ostatnio udało mi się upolować dwie pary przesłodkich kwiatuszków wkrętek w Orsay'u za 10 złotych i one również są częstymi gościami w mych uszach :) Jedne z nich widać na pierwszym zdjęciu ;) Uff.... No cóż, ja niestety wracam dalej do rysowania, czekają mnie jeszcze dwa duże projekty a3 i wracam do żywych! :)
Spodobało Wam się coś z tego zestawienia?
Buziaki!! :*

czwartek, 4 lipca 2013

Na celowniku : rozstępy.


Cześć Dziewczyny!

Dziś chciałam poruszyć temat, który jeszcze parę lat temu wstydziłabym się tknąć kijem przez szmatę. Jednak z biegiem lat człowiek zaczyna sobie zdawać sprawę, że to nie parę niedoskonałości wpływa na postrzeganie nas jako osoby, więc ten post dedykuję wszystkim dziewczynom, które jeszcze wstydzą się rozstępów :)

Do około 14 roku życia byłam jedną z mniejszych osób w klasie, kiedy to nagle, jak to się śmieję "znienacka" zaczął się proces dojrzewania, a co za tym idzie - intensywnego w moim przypadku wzrostu. Z 140 centymetrów nagle zrobiło się u mnie 170 i skóra zwyczajnie nie wyrobiła. Z płaskostanu na klatce piersiowej wyrosło duże B i tu również skóra nie wydoliła z rozciąganiem. 

Ponieważ moja edukacja na temat pielęgnacji była znikoma(żeby nie powiedzieć żadna...) nie używałam żadnych kremów, ani preparatów, żeby zapobiec zmianom skórnym. I tak oto stałam się właścicielkom rozstępów na udach, pośladkach i piersiach.

W sumie, było to dla mnie ogromnym zaskoczeniem, bo rozstępy wyrosły w momencie. Dopiero gdy przeglądnęłam się pewnego dnia dokładniej i zauważyłam skórne zmiany zaczęła się czarna rozpacz. 

Stosowałam kremy(zwykłe drogeryjne) licząc, że te blizny to z przesuszenia, które często mnie dotykało. Gdy znamiona nie znikały poradziłam się wujka interneta i zaczęłam czytać. Gdy dowiedziałam  się o rozstępach i dotarło do mnie, że nic nie jest w stanie mi ich usunąć próbowałam zedrzeć z siebie skórę wylewając hektolitry łez. Wyobraźcie sobie tarcie do czerwoności(a i czasem do krwi) delikatnej skóry pumeksem!! Eh, przeżyłam to jak nic innego... 

Nie wychodziłam wcale w stroju kąpielowym zakładając długie spodenki, wstydziłam się wyjść w krótkich, a gdy już takowe wdziałam zasłaniałam się rękami podczas siedzenia(żeby zasłonić feralne miejsca).

Poznałam mojego Lubego, który z zaciekawieniem przyglądał się tym znaczkom na ciele. To on pierwszy powiedział, że "wyglądam jak tygrys" i mu to nie przeszkadza. Po paru latach zaczęłam chodzić  w stroju kąpielowym, ubierać się krócej bez wstydu i coraz więcej znajomych mówiło, że przesadzam i tego aż tak nie widać. 

Wiele lat zajęło mi zaakceptowanie moich tygrysich prążków :) Wiele sytuacji, w których kryłam się jak głupia przejmując nie tym co trzeba. Będąc nad morzem nie czułam na sobie spojrzeń innych ani wytykania palcami (czego zawsze jakoś panicznie się obawiałam:)). Psychika została naprostowana!


Tak jak wspomniałam - czytając o rozstępach dowiemy się, że nie da się ich usunąć. Można zmniejszyć ich widoczność za pomocą mikrodermabrazji. Jako, że mnie na taką imprezę nie stać - nawet o tym nie myślałam. Jednak ostatnio dostałam dwa prezenciki, od mamy i Ukochanego. 

No cóż, nie wierzę w jakiekolwiek preparaty które miałyby usunąć te rozstępowe "blizny". Jednak skoro już jestem w posiadaniu dwóch olejków grzechem byłoby się nimi nie maziać :)


Pierwszy z olejków to powszechnie znany BioOil.
Jego pojemność to 60ml.
Cena za jaką ja kupiła - 27zł
Opakowanie - wygodne z przydatny otworkiem
Kleistość - zdziwiłam się, gdyż jest bardzo mała

Olejek ten stosuję dopiero dwa tygodnie na okolice biustu. 
Myślę, że na same piersi to wystarczy na jakiś czas. 
Jednak gdybym chciała olejować również uda i pupsko - z wydajnością byłoby kiepsko...




Drugi olejek to Osiris Avise
Pojemność - 100ml.
Cena za jaką dostałam - 8złotych.
Opakowanie - z dużą dziurą, trochę nieporęczne.
Kleistość - większa, ciapata.

Ten olejek mam przyjemność stosować dopiero niecały tydzień. 
On zajmie się pupą i udami :) Mam problem z aplikacją przez dużą dziurę i pierwsze spostrzeżenie - klei się dużo bardziej niż BioOil. 


Oba olejki należy stosować minimum 3 miesiące i nakładać dwa razy dziennie. No cóż - czy wytrwam trzy miesiące? Zobaczymy jak z wydajnością :) Na pewno napiszę po wykończeniu butelek jak efekty, choć jestem baaardzo sceptycznie nastawiona do takich preparatów... Jednak olejek na ciało - zawsze chętnie, a do codziennego smarowania rano i wieczorem już się przyzwyczaiłam :)

Wiem, że dla niektórych wciąż rozstępy są drażliwym tematem. Ja bardziej niż na olejki i ich obiecywane efekty ciesze się, że w końcu zaakceptowałam siebie :)
A czy Wy miałyście/macie problem z rozstępami?