niedziela, 26 marca 2017

DR SANTE - słów kilka o tym co na zniszczone włosy kładziem



Cześć Kochani!


Mam nadzieję, że i u Was okres chorób powoli mija i wraz ze słońcem przez szybę przywitamy w końcu wiosnę na dobre :) Ja też już skończyłam swoją paczkę antybiotyku i wracam do żywych zacząwszy od przywróceniu swojego wyglądu do ładu i składu, gdyż ostatnimi dniami mogłabym grać rolę głównego trupka w Walking Dead... bez charakteryzacji :)

Chciałam dziś opisać moją świętą trójcę łazienkową, która od paru miesięcy przyczynia się do pielęgnacji moich kłakenów. Już dawno porzuciłam bezinwazyjną pielęgnację, bez ciepła i tarcia, przez co stan włosów trochę się pogorszył... Trochę... No cóż, źle nie ma, dobrze też, ale przy odpowiednich środkach włosy są w miarę posłuszne i dają się lubić (i układać) :)


No właśnie, zaczęłam używać wałków na ciepło, szczotki prostującej (o której już wkrótce:)) i wciąż farbuję na różne kolory. Co prawda z regularnością w nakładaniu chemii koloryzującej mam problemy, to jednak wszystko to ma swój wpływ na kondycję włosów, które zwłaszcza na długości są bardziej suche i łamliwe. Posłusznie wróciłam do olejowania i masek po każdym myciu, a olejki do włosów noszę w torebce, bo czasem trzeba w ciągu dnia to i owo poprawić i zabezpieczyć.

Wpis ten o tyle dla mnie ważny, że wszystkie produkty wychodzą z tej samej linii Dr SANTE :) Czujecie to jak kiedyś w drogeriach Panie doradzały Wam kupować do odżywki koniecznie szampon z tej samej serii bo tylko on się sprawdzi? :) Tak właśnie się czuję używając całej tej trójki :D Jest to też o tyle nietypowe połączenie, że większość gagatków była moim prezentem! A dwa z nich przyjechały do mnie nawet zza granicy (dziękuję Gala :* ) i choć z rozczytaniem cyrylicy po latach nieużywania miewam już trochę problemy - jestem w stanie rozczytać do czego służą xD


GOTOWE? JEDZIEMY!!!

SZAMPON DELIKATNY
Zacznę może od szamponu, ponieważ jest to produkt, który zawsze towarzyszy mi w pierwszej kolejności. 
Co odszyfrowałam? Zawiera proteiny jedwabiu i masło shea, przeznaczony dla włosów długich i rozdwojonych. Dobra, przyznaje szczerze, że najpierw użyłam go parę razy dopiero potem zaczęłam rozszyfrowywanie hieroglifów na opakowaniu :) Jest to bardzo dobre, bo najpierw sprawdzasz działanie, a potem sprawdzasz co tam Ci pasuje. 
Szampon jest delikatny - zdecydowanie świetny do użytku codziennego. Co któreś mycie używam mocniejszego specyfiku, coby domyć jakieś nadbudowane chemikalia których delikatny szampon nie domyje. Jednak na co dzień szampon od Pani/Pana doktora sprawdza się znakomicie :)
Nie ma problemów z pienieniem, choć dalej najchętniej używam spieniacza do większości delikatnych szamponów, co ułatwia mi ich eksploatację i zwiększa wydajność :) Mówiąc o spieniaczu mam na myśli TEN, który już wspominałam !
Szampon ma bardzo przyjemny zapach - słodki, delikatny ale oczywiściie nie utrzymuje się na włosach. Jednak uważam, że zapach szamponu to równie ważna kwestia po przeżyciach z szamponami ziołowymi, gdzie nie byłam w stanie niektórych w ogóle używać przez specyficzny smrodek:) Tu jak najbardziej zapach jest raczej punktem dodatkowym i pozytywnym.

Co warto wspomnieć? Po delikatnych szamponach loczki ładniej się układają:) Oczywiście najlepiej służy im mycie odżywką, ale szampon delikatny jak właśnie ten również świetnie się sprawdza. 


ARGANOWA MASKA
Hit nad hity ewenement :) Żółta, gęsta maska o przepięknym zapachu <3 Dla mnie zapach jest po prostu słodki i przyjemny, mój małżonek również uwielbia tą woń, ale chyba tylko ze względu na skojarzenie z masą ciasta karpatki :)
W sumie jak się zastanowić, to i konsystencję ma takiej gęstej masy, przez co dość łatwo ją rozprowadzić na włosach.
Kiedy mam czas nakładam ją wtedy przed samym myciem na 20 minut, jeśli czasu brak(czyli zazwyczaj...) kładę maskę arganową na jakieś pięć-siedem minut po spłukaniu szamponu. 
Efekty? To chyba najważniejsze: takie jakich oczekuję od maski - włosy są śliskie, miłe w dotyku i łatwe do rozczesania. Mniej się puszą podczas suszenia i łatwiej mi je później ujarzmić. Wiadomo, maska nie zlepi tego co już się rozdwoiło, ale przez poprawienie ogólnego wyglądu włosów, dodanie im blasku i tego "miłego wykończenia" jakoś na razie obeszło się bez wizyty u fryzjera :)
Być może jest to właśnie spowodowane regeneracyjną siłą "od wewnątrz i zewnątrz" jaką opisano na opakowaniu maski? ;)
Opakowanie głosi, że maska nie zawiera parabenów i olejów mineralnych, choć powiem Wam szczerze - ten produkt też używałam wpierw, dopiero potem zabrałam się za oględziny opakowania, żeby sprawdzić co tak bardzo mi pasuje!


FLUID NA KOŃCÓWKI
Albo po prostu serum, ale na opakowaniu jest napisane cyrylicą fluid, więc tego się trzymajmy :D Tu również pojawia się olejek arganowy i monoi. Ma zadanie zabezpieczać, nadać blasku i wygładzić ewentualnie odstające niesforne końcówki. 


Jest to produkt wykończeniowy, nie oczekuję od serum cudów, ma za zadanie przyjąć na siebie otarcia o szalik i kurtkę, przygniatanie torebką i sprawić, by te suche końce nabrały elastyczności. Dzięki temu właśnie nie łamią się przy każdym pierwszym kontakcie z ciałem stałym. Jak sprawuje się serum Dr Sante? Lepiej niż na medal! To małe plastikowe pudełeczko musi znajdować się w każdej torebce, którą ze sobą zabieram, zaraz obok kluczy od domu, telefonu i portfela. Mam puszące się włosy i choć problem skutecznie udaje mi się minimalizować, to takie serum również się do tego przyczynia dbając o codzienne zabezpieczenie. Nie zliczę ile razy zapinając kurtkę kłaki wpełzły pomiędzy zamek uniemożliwiając nie tylko dalsze zapięcie ale i rozpięcie w celu uwolnienia delikwentów. Te i inne historie staram się tuszować "fluidem", rozczesać, zawinąć na palec i schować w koczka-ślimaka żeby chwilę odpoczęły (no i żebym mogła jakoś zapiąć tę cholerną kurtkę!)


Dodatkowo zawsze używam serum przy stylizacji, albo bezpośrednio po niej jako akcję zakańczającą. Końcówki lśnią, ale nie wyglądają na przetłuszczone. Są wywinięte tak jak chce(albo naprostowane) i wyglądają zdrowiej :) (na poście o termolokach też je widać :) o TU)

AAA!!! I chyba jedno z najważniejszych! Pisałam, że arganowa maska przypomina małżowi zapach karpatki, a to serum jest jego ulubionym zapachem zaraz po moich cukrowych perfumach :) 

Kiedyś wmasowałam w swoje wyprostowane końcówki parę kropli tego serum i podeszłam do mego samca alfa i kręcąc głową zapytałam:
- "No i jak?" - oczekując aprobaty po godzinnym układaniu fryzury(czego nie lubię). A on na to: 
- "No powiem Ci, że bardzo ładne te perfumy, skąd je masz?"...
Także chłopcy i dziewczęta oficjalnie poszukuję perfum o zapachu serum do końcówek :D 
Opakowanie to jajowaty plastik z pompką, typowe dla serum Dr Sante. Miałam już parę wersji, wszystkie w takim samym stylu. Wykończyłam jedną, druga jeszcze skrywa się w łazience.

Jeśli chodzi o serum Dr Sante posiadam jeszcze niebieską wersję Keratynową, która odsłużyła już dość długo, ale nieporównywalnie jej zapach nie dorównuje serum arganowemu :) Działanie zabezpieczające oczywiście bez zastrzeżeń bo nie umiem tego zmierzyć ani zaobserwować. Jednak mając do wyboru  to serum, albo pachnący żółty fluid -zawsze wybieram pachnidełko :) Ten jednak najczęściej ląduje na moich włosach na noc:)




Na chwilę obecną muszę wykończyć stare spray'e ale widziałam, że z tej samej arganowej serii jest również spray do włosów zniszczonych i myślę, że mógłby uzupełnić to niewątpliwie świetnie zgrane trio:)

Wam życzę miłego popołudnia, a ja idę zmyć maskę, bo postanowiłam wykorzystać czas na klepanie w klawiaturę i trochę nawilżyć włosy :) 
Jeśli miałyście ten albo jakiś inny produkt od Dr Sante - wklejcie proszę w komentarzu, chętnie przejrzę Wasze opinie!

Buziaki!
Ola

niedziela, 19 marca 2017

Postanowienia noworoczne - mocznik w kremie

Cześć!


Dzisiaj chciałam poruszyć temat wrastających włosków, a konkretniej zapalenia mieszków włosowych. Jak z tym walczyć i jak zwyciężyć, bo pomimo moich wcześniejszych oporów do poruszania tej kwestii po rozpoznaniu wśród znajomych okazało się, że zagadnienie wcale takie rzadkie nie jest.
Żyjąc na tym świecie dwadzieścia parę lat nigdy nie robiłam postanowień noworocznych. Nie miałam angielskiego w szkole, więc ominęło mnie też tworzenie "New Year's Resolution" więc i tutaj nie mogłam się popisać. Był to zawsze dla mnie sztuczny lament na to co mogłabym zrobić, gdyby mi się chciało, albo kim mógłbym być, gdybym zrobił coś dla siebie zamiast spędzać popołudnia na komputerze/przed TV. Nie chcąc oszukiwać samej siebie i wiedząc jak to się skończy od wieków olewałam to ciepłym moczem i czułam się z tym cudownie :)
Jednak przychodzi taki czas w życiu człowieka( a zwłaszcza człowieka płci żeńskiej) kiedy zaczyna zauważać pierwsze zmarszczki, kiedy skóra nie jest tak cudownie gładka jak kiedyś, a i kac dokucza bardziej uciążliwie niż dotychczas. 

Tak, był to ten właśnie bodziec, który skłonił mnie do stworzenia w styczniu swojej listy postanowień na 2017 rok. 
Wśród nich znalazło się parę nawyków zdrowszego żywienia(jedzenie fast foodów 7 dni w tygodniu odpada, bo przy ośmiogodzinnym siedzącym trybie pracy nawet mój genialny metabolizm oszalał i po dwunastu latach stania w miejscu wskazówka na wadze w końcu ruszyła ku górze!) jak i pielęgnacji oraz ruchu...

O ruchu może innym razem, a na pielęgnacji skupię się dziś, bo przecież miało być o tym jak leczyć zapalenie mieszków włosowych? 
Co to? Jak i gdzie?
Przede wszystkim należy wiedzieć, że zapalenie powodują głównie bakterie i jest to ustrojstwo, które niezwykle szybko rozprzestrzenia się pomiędzy sąsiadującymi mieszkami. Przypomina podrażnienie po goleniu, jednak podrażnienie smarowane kremem, lub maścią z witaminą A zniknie, a zapalenie zostaje na dłużej. Zapalenie mieszków może pojawić się w każdym miejscu owłosionej skóry ciała, głównie tej narażonej na urazy mechaniczne, czyli miejsca które golimy(i od razu nasuwa mi się filmik z teleturnieju prowadzonego przez Krzysztofa Ibisza i pytanie pt.: "CO GOLIMY?" :D )


W wielu przypadkach, jak i u mnie można zaobserwować takie zmiany skórne zimą, kiedy skóra nie jest eksponowana na słońce. Jednie opisują, że zapalenie mieszków włosowych swędzi - mnie nic nie swędziało, jedynie irytujące są wyczuwalne krostki na nogach, które aż się proszą, żeby coś z nimi zrobić... A tego roić nie wolno, bowiem jakiekolwiek wyciskanie, ruszanie czy nakłuwanie łatwo pomaga rozprzestrzeniać się bakteriom. 
Terapia
Na dzień dobry mówię, że żadne okłady z herbaty nie robią nic :) Prócz dokładnej dezynfekcji narzędzi zbrodni przed każdym goleniem należy też szczególnie dbać o czystość "zaatakowanych" miejsc. Doraźnie dał radę Tribiotyk, gdy zmiany są powierzchowne, ale generalnie w większości głębszych zmian trzeba sięgnąć po antybiotyk. Doustnie, czy też miejscowo na zmienione chorobowo miejsce - ja akurat miałam w formie maści punktowej, ale podobnież zależy to od efektów i typu zapalenia. Zmiany powoli ustają więc....

Na przyszłość

Warto uzbroić się w krem z mocznikiem. Koniecznie wysoko w składzie, a niech będzie go więcej! Śladowe ilości i nie dadzą rady. Dlaczego mocznik? Zmiękcza on naskórek i umożliwia zgolonym włoskom łatwiejsze wydostanie się "na zewnątrz". Na początek po kuracji antybiotykowej traktowałam skórę kremem o wysokim stężeniu mocznikowym z apteki, który śmierdział, lepił się dość długo po nałożeniu i ciężko rozsmarowywał. Jakkolwiek nie umniejszam jego zasług w zmiękczeniu skóry zdecydowanie chciałam znaleźć zamiennik, który będzie dawał dobre efekty na skórze, będzie ogólnodostępny i nie będzie waniał smrodkiem :) 




Tu swoje miejsce znalazło masełko do ciała Vis Plantis. Generalnie zaprzyjaźniłam się z serią i wie o tym każda osoba, która miała okazję malować się u mnie w ciągu ostatnich lat :) Ich żel micelarny na stałe towarzyszy mi w kosmetyczce i jest kosmetykiem multi-tasking, więc i tu miałam nadzieję, że dobrą współpracę. 
Co najbardziej kusi w masełku? Mocznik wysoko w składzie, który naprawdę działa i to działa odczuwalnie. Skóra jest milsza, nawilżona i przyjemna w dotyku. 
Masła używam nie tylko na problematyczne okolice po antybiotyku, ale też do całego ciała :) Pomaga utrzymać równowagę bez "sypania" i suchości również w miejscach, gdzie osoby tak jak ja posiadające bardzo suchą skórę mają problemy w nawilżeniem. Mowa tu o miejscach szczególnie narażonych na ciągłe obtarcia, jak miednica(pas spodni) oraz pod poniżej pachy(pas stanikowy).  





Efekt? Nie mogę pokazać przed i po, ponieważ efekty są wyczuwalne rękami, mniej widoczne okiem, czy aparatem :) 

Masełko jest kremowe, ale też "treściwe", dobrze się wchłania pozostawiając skórę nawilżoną i pachnącą. Używałam go też sporadycznie jako krem do rąk w pracy(koleżanki też się skusiły:D) i po powrocie do domu skóra była naprawdę milsza tam gdzie przedramię załapało się na pracownicze smarowanko :) Niestety ciągłe mycie rąk zmyło warstwę ochronną z dłoni, ale reszta wciąż pozostawała miękka - i nie tylko ja czułam różnicę :) Wierzę, że jest to zasługa mocznika zawartego w masełku i ze względu na dobroczynne działanie, będę się go kurczowo trzymać!
Masełko jest dostępne w paru wersjach - moja to olejem monoi i algi, która pomimo świetnej wydajności powoli sięga dna. Wszystko przez wzmożoną eksploatację, gdyż zaraz po antybiotyku potrafiłam zgodnie z zaleceniami farmaceuty smarować się dwa razy dziennie! W mojej lokalnej drogerii są wszystkie wersje, jednak nie ma próbek, więc kolejnym strzałem do wypróbowania przypuszczam będzie olejek kameliowy i wiśnia :3


Mam nadzieję, że systematyczność w pielęgnacji przyczyni się do całkowitego zażegnania kłopotu zapalenia mieszków i również po lecie nie będzie to już dłużej moim zmartwieniem :)


Nikomu nie życzę zapalenia mieszków, ale skoro ja dałam sobie z nimi radę po tylu latach ich "olewania" - warto wziąć się za nie porządnie i pielęgnować na bieżąco :)
Ściskam!

wtorek, 28 lutego 2017

Termoloki - odhaczone z listy must have!













Cześć wszystkim!



Świadoma swego lenistwa jak i mając na uwadze coraz bardziej absorbujące popołudnia zdecydowałam się wrócić do swojego blogowego świata :) Wybiłam sobie już dawno z głowy ambitne pisanie parę razy w tygodniu, ale na pewno będę wracać z jakimiś ciekawymi recenzjami. Kurde, skłamałabym mówiąc, że tak naprawdę to wcale nie chce mi się rzygać wchodząc na komputer w domu, po tym jak przez 8 godzin w pracy gapie się w ekran monitora...


No więc co mnie do tego skłoniło?
A no ostatnio złapałam się na tym, że szukając opinii na temat peelingu szukałam recenzji właśnie na blogach, jakoś tak mając na uwadze, że dziewczyna, która taką notkę tworzy nie różni się wiele ode mnie :) To tak bardzo w moich oczach zawsze podnosiło obiektywność opinii i do tej pory często sięgam po Wasze wrażenia odnośnie danego cacka/kosmetyku/lifehacka na blogi.

Ponieważ ja w swój mały skrawek internetu włożyłam dużo serca, czasu i wysiłku na pewno kasować go nie będę, a mogę jedynie wzbogacić o jakieś nowinki, które zasilają mój skromny arsenał w bitwie o piękno :) A znalazło się takowych ostatnio niemało!

Dziś na tapecie termoloki!
Nie wiem, czy mogę je zaliczyć do zachciewajki, czy już może podchodzą pod miano marzenia? Po prostu jak zobaczyłam moją Gabrysię po stylizacji na termolokach - postanowiłam, że nie spocznę, póki sama takich sobie nie wyhoduję! Albo ewentualnie sobie nie kupię...


Jakoś tak po wakacjach udało mi się zebrać parę groszy i w końcu je sobie sprezentowałam :)
Zdecydowałam się na REMINGTON, bo marka znana i lubiana, cena była przyjemna a wysyłka darmowa. Interes oczywiście znaleziony na serwisie aukcyjnym(gdzie porównałam sobie najbardziej interesujące mnie oferty i w końcu wahałam się jedynie pomiędzy Babyliss a tym) i całościowo wyniósł mnie całe 149złotych. No i dobra, teraz czy był tego wart?



Moja skrzynka(tak, jest to dość duża plastikowa skrzynka) mieści w sobie 20 wałków pokrytych miękką, czarną welurową otoczką. 12 wałków jest większych, dzięki których można uzyskać grube loki, albo po prostu nadać trochę objętości. 8 pozostałych jest trochę mniejszych - skręt uzyskany przy ich pomocy jest dość znaczny. 

Nie będę pisać epopei, ale wypiszę parę punktów o których z pewnością warto wspomnieć.

1. Każdy wałek ma swój klips i mówiąc klips mam na myśli plastikową klamrę, która docelowo znajduje się na nagrzewanym wałku i również się nagrzewa. Także zawinięty włos jest grzany od wewnątrz - od wałka ale i też z zewnątrz - od plastiku. 
2. Wałki znajdują się na nagrzewającej się, metalowej szynie. Każdy wałek ma rozcięcie po długości, dzięki któremu bez problemu na tejże szynie można go umieścić do nagrzania. Większość dostępnych na rynku termoloków jest "nasadzana" na nagrzewające się szpikulce i wałek nie ma żadnego przecięcia po swojej walcowej powierzchni. Tu jednak spotykamy się z tym nieszczęsnym rozcięciem. Dlaczego nieszczęsnym? A no bo gdyż abyż ponieważ niestety, odznaczam to jako duży minus, ponieważ podczas ściągania termoloków włosy najzwyczajniej w świecie włażą w ten rowek i szarpią się przeokropnie.



3. Czas nagrzania jest świetny - już po 5 minutach można spokojnie zakładać wałki, a im dłużej trzymamy tym jest goręcej! Do zestawu producent dołączył rękawiczkę, którą każdy normalny człowiek pewnie by używał gdy plastik w termolokach staje się nie do utrzymania... A ja po prostu zwilżam place nawilżaczem typu ślina i próbuję szybko zaaplikować rolkę w swe kłaki :) Od dawna nie mam pojęcia gdzie jest moja rękawiczka, nie znalazła zajęcia zamiennego, pewnie gdzieś leży zawieruszona wśród pojedynczych skarpet :D
4. OGROMNY PLUS to niesamowity wpływ termoloków na połysk. Najdziwniejsze jest to, że wałka nie trzeba trzymać żeby wywołać błysk na włosie - wystarczy nagrzanym wałkiem potrzeć włosa od nasady w dół, ot takie cuda :)
5. Uwaga na odgniecenia! Jeśli zakręcamy włosy po samą nasadę to może się pięknie odgnieść :D

Instrukcja użycia łatwiejsza niż lokówki : rozgrzewamy, zawijamy, czekamy i ściągamy! Najlepiej oczywiście zawijać z góry, no i uważać na grzywkę - na niej najbardziej będzie widać ewentualne odgniecenie :)





Ok, przyznam szczerze, że od wielu lat nic się nie zmieniło i nie mam serca wstawać rano, żeby cokolwiek ze sobą robić :D Dlatego też najczęściej zakładam termoloki przed spaniem na około 15-30 minut. Generalnie włosy wtedy są bardziej lśniące, nie puszą się aż tak, a końcówki są ładnie wywinięte. Po nocy w standardowym koczku prezentują się na co dzień zazwyczaj tak jak na środkowym zdjęciu poniżej :)


 Oczywiście przy dłuższym nagrzewaniu skręt robi się naprawdę ciekawy i przy odpowiednim ułożeniu i utrwaleniu robi się nam fryzura weselna :D Jako fanka nieskomplikowanych fryzur jestem za burzą loków! :)
No i oczywiście po założeniu na naolejkowane włosy całość szybciej się rozprostowywuje, wygląda naturalniej i błyszczy jeszcze bardziej :3 Lubię to bardzo!

No i cóż, podsumowując przyznaję, że termoloki to bardzo wygodna sprawa i jestem bardzo z nich zadowolona. Zdecydowanie wpłynęły na coś, co od zawsze było moją bolączką - czyli połysk włosowy. Używam ich regularnie od chyba października i jeśli chodzi o zniszczenie włosów to chyba jest ono znikome? Przynajmniej nie zauważyłam, żeby moje końcówki rozpadały się szybciej ani też wolniej niż standardowo... Bardzo lubię w nich to, że gdy zakładam termoloki zaraz po myciu włosów na wysuszone kłaki końcówki będą podkręcone do następnego mycia bez używania lakieru. Warto jednak zaznaczyć, że moje włosy są bardzo podatne na wszelkiego rodzaju skręcanie i wykręcanie. 

Natomiast wałki założone na dwudniowe, przyklapnięte włosy dają super objętość i odbijają przyklapnięte włosy od nasady :)

"Gdybym wiedziała to co wiem teraz..." 
Na pewno wybrałabym trochę inne termoloki - nasadzane na szpikulce, ponieważ te rowki w moich osobistych naprawdę potrafią napsuć krwi przy ściąganiu, kiedy wplątają się w jakichś dziesięć zamotanych włosów na karku...

Nie wiem czy miałyście do czynienia z termolokami, jeśli macie  na nie chęć, a jeszcze się wahacie pomiędzy kupić a nie kupić - zdecydowanie polecam! :)
Ściskam Was mocno!