piątek, 30 listopada 2012

Jesienne Umilacze: Kremy i Żele do kąpieli i mój ULUBIENIEC!

     Cześć Dziewczyny!


Dziś chciałam trochę przypomnieć o Akcji Jesiennych Umilaczy, a skłoniło mnie do tego znalezienie mojego NUMERU 1 !!! Tak tak, o ile w scrubach najlepiej odnajduje się wziąż z tym robionym ręcznie, tak w tym przypadku znalazłam Ulubieńca. Co prawda jest parę innych produktów, które lubię, które uprzyjemniają mi mycie i do których napewno wrócę, ale nie miałam do tej pory żelu, kremu, płynu czy mleczka do kąpieli, którego mogłabym wymieniać jako zapachowy WOW! Aż do tej pory :)
Zapraszam Was do dzisiejszej kategorii :
KREMY LUB ŻELE DO KĄPIELI
( do umilania kąpieli lub jak kto woli – wieczoru z prysznicem :)


***
Na wstępie chciałam szybko powiedzieć o dwóch produktach, które z racji nieporęczności przelałam do butli z pompkami a mowa tu o ZIAJI Masło kakaowe oraz żel firmy ESTETICA z kwiatkiem w środku. Ziaja ma piękny kakaowy zapach, który potem wisi w powietrzu łazienki, a Estetica jest bardzo bardzo słodki, ma w sobie  brokat i kąpiel z nim sprawia mi straszną frajdę. Oba te zapachy bardzo lubię i chętnie do nich wrócę, ale nie są to perełki.





1. Pierwszy z sprawdzanych przeze mnie ostatnio Umilaczy to zamówiony razem z peelingującym żelem kosmetyk marki Oriflame relaxing lavender&fig. Skusił mnie zapach lawendy, który mnie uspokaja w świeczkach zapachowych, oraz figi – którą uwielbiam ale już jeść :) Opakowania mi się podobały, peeling był wielkim rozczarowaniem, a jak poradził sobie żel? Producent zapewnia, że żel ten jest relaksujący, ale nic poza tym. No cóż, powiem tak – rewelacji nie ma. Pachnie nienajgorzej, wyczuwam lawendę trochę złamaną przez niby figę. Poczułam się trochę zrelaksowana i myślę, że jest to zasługa właśnie zapachu lawendy, za to plusik. Ale ktoś kto go nie toleruje nie będzie zachwycony :) Ode mnie dostaje 4.

2. Drugi gagatek to również Oriflame tylko z serii Milk&Honey (lubię zarówno jedno jak i drugie:)) Na co pierwsze zwróciłam uwagę? Opakowanie oczywiście, powierzchownośc jednak robi swoje :) Ładne, świecące, ale jakiez było moje zaskoczenie, gdy otworzyłam wieczko i okazało się, że zawartość również jest kremowo-świecąca! Bardzo mi się to spodobało i zachęciło do użytkowania. Jeśli chodzi o zapach – słodko, kremowo, perfumowy. Kojarzy mi się bardziej z perfumami dojrzałej kobiety, w eleganckim żakiecie na obcasach. Producent nie obiecuje relaksu, ani nic z tych rzeczy – jest to produkt nawilżający. Zastanawiałam się, czy faktycznie to, że nie czuje takiego ściągnięcia po wyjściu spod prysznica to jego zasługa? :) Ode mnie dostaje 5-. Mimo wszystko  nie jest to zapach który podbija moje serce, gdyż jest trochę za ciężki.

3 .Trzeci Umilacz i zarazem moje znalezisko Listopadowe to Olejek do kąpieli i pod prysznic firmy Joanna Naturia o zapachu wanilia i śmietanka. Pisałam już o tym nie raz, ale napiszę raz jeszcze – na wanilię można mnie kupić zawsze! :) Uwielbiam takie zapachy, a zobaczywszy małe opakowanie pokusiłam się by wygrzebać je zza stosu innych dużych braci. I chwała mi za to, że zdecydowałam się grzebać na tej półce! Olejek(czy też żel?) zaintrygował mnie już wyglądem – dwufazowy płyn, wyglądał jak sok waniliowy z prawdziwą śmietanką na wierzchu! Otworzywszy wieczko poczułam się jak narkoman, który dostał działkę… TO JE TO! Wzięłam w garść i czym prędzej do kasy. Za to maleństwo (200ml) zapłaciłam 6,29zł :) Co prawda, za tą samą cenę dostanę dużą butlę masła kakaowego, ale… ile przyjemności dało mi taplanie w tym olejku i zaciąganie się boskim  zapachem, to naprawdę mój nos przeżył chyba orgazm :D
W skali od jeden do sześciu daję temu produktowi 10! Albo i więcej. Szkoda, ze jest go tak mało, musze go kryć przed wszystkimi, niczym Gollum :) Hehe...

Tak to jest, nie zawsze znajdujemy tam, gdzie szukamy :) Cieszę się bardzo z mojego znaleziska, dawno nie było mi tak miło i pachnąco jak z nim!!!

Macie takie kosmetyki, które urzekły Was zapachem i nie możecie się obejść bez niuchania?? :)

czwartek, 29 listopada 2012

Szminkowe przeżycia cz.2

Witajcie Kochane!


Niestety przez konieczność dzielenia się komputerem z domownikami mam do niego mniejszy dostęp, więc staram się jak tylko mogę wykorzystać dany mi czas na 100% :)

Zostając w kolorystyce czerwieni i podśmiewając się trochę z ogórkowej szminki Miss Sporty(o której mowa TU) chciałam Wam pokazać z czym miałam już do czynienia jeśli chodzi o czerwone szminki. Bardzo chciałam się do nich przekonać i z każdą kolejną umacniałam się w przekonaniu, ze to niestety nie dla mnie.





Te cztery maleństwa to:
Mój ulubiony GOSH
Mniej lubiany Sensique
W ogóle nie lubiany AVON :)
I Oriflame.

O ile pierwsza trójca przenajświętsza to czerwienie i różne jej warianty, to Oriflame jest w odcieniach różu. O mojej ukochanej pomadce z Oriflame już pisałami nie zmieniam zdania, że jest to mój numer jeden wśród wszystkich wypróbowanych (nie tylko tych co widzicieJ) szminek.

Kapeczkę  porozdrabniam się nad każdą z nich.




1.GOSH ma rewelacyjne krycie, bez żadnych shimmerów ani brokatu, a delikatne aksamitne wykończenie i najbardziej mi się podoba, bo usta wyglądają na zdrowe, nawilżone i piękne. Nie podkreśla suchych skórek, nawilża i maskuje i robi to co każda pomadka robić powinna! Skusze się chyba na bardziej różowy odpowiednik :) Poza tym ta czerwień przypomina mi mój naturalny kolor ust gdy są przewiane i mocno zaczerwienione. W nim czuje się w miarę dobrze, choć wstydzę wychodzić do ludzi :)





2. AVON jest bardzo miękką pomadką. Łamie się, klei i generalnie nawet nie podoba. Krótko się u mnie trzymał i łatwo roztarł. Niestety bardzo szybko mi się zepsuła i zaczęła łamać. Dlatego przy nałożeniu muszę posiłkować się pędzelkiem. Choć bez niego i tak ciężko było nałożyć kosmetyk równo.
  




 3. Sensique pomimo tego, że nie podoba mi się za bardzo to przypomina pomadkę AVONU.
Jedynie kolor jest bardziej pomarańczowy moim zdaniem. I zdumienie roku – kolejna rzecz, która lubi się z obiektywem – szminka Sensique świetnie wychodzi na zdjęciach w świetle dziennym :)

 

4.Oriflame jest przyjazną mi szminką, ale nie ulubioną. Ma trzy "warstwy" w tym środkowa częśc jest bezbarwna, zewnętrzna matowa a środkowy pieścień pomiędzy nimi to roziskrzona partia szminki. Razem dają efekt miłych, gładkich i nawilżonych ust, które lubię:)

Jednak z dwojga złego wolę jej siostrę, która ma zupełnie satynowe i delikatnie wykończenie - takie, jakiego oczekuję od takiego kosmetyku.

  
Biorąc pod uwagę wnikliwe obserwacje stwierdzam uroczyście, że wciąż moim numerem jeden zostaje Oriflame i pomadka o której zachwyty znajdziecie TU. Choć uwielbiam efekt wybielenia zębów po użyciu czerwieni… Mniam!


Czerwone szminki w najbliższej przyszłości wykorzystam chyba ewentualnie przy skrzacim makijażu do Mikołajkowego przebrania :)

środa, 28 listopada 2012

Trzy razy TAK! Czerwień Mikołajowa

Cześć Dziewczyny!

Czytając Wasze notki, w których pisałyście o chorobie mówiłam sobie w duchu „nie dam się i przetrwam ten chorobowy okres”. No, niestety, dopadło i mnie… :(

Ale nie jest to jedna z pechowych rzeczy które mnie dopadła. Siedziałam w poniedziałkową noc pisząc skrzętnie tłumaczenia na zaliczenie. Zeszło mi to może do około drugiej w nocy, a i tak nie dokończyłam paru akapitów. Położyłam więc laptopa na podłodze obok łóżka postanowiwszy, że po obudzeniu dokończę kolejne linijki translacji i zgram materiały na pen driver w celu wydrukowania na uczelni(moja drukarka jest na diecie i nie ma tuszu:P) PECH chciał, że o świcie mama wychodząc do pracy wlazła mi do pokoju i nadepnęła na nieszczęsnego Acera… Efekt? Nowy laptop, albo minimum 700złotych za używane części… Nie wiem sama co robić, wujek mój zajmuje się takimi sprawami i powiedział, ze sprzęt jest na tyle dobry, że warto go ratować i postara się zrobić to po kosztach, Ukochany powiedział, że zamiast pierścionka kupi mi nowego laptopa, bo to się bardziej opłaca, a ja? Jestem zielona…

Tak czy siak, niezależnie od tego co zdecyduję -narobiłam sobie „PREZENTÓW” na te święta :/



Na razie obsługuję maszynę taty (w końcu pracę, ehm, no i bloga :) trzeba pisać!) więc będę miała problem z dostępem. Ale wracając do Świąt, które niezmiennie kojarzą mi się z czerwonym kolorem chciałabym porównać TRZY tanie lakiery do paznokci, które sporadycznie, ale jestem w stanie używać :)

Dwa z nich to WIBO serie „your fantasy” i nowa „glamour nails” a trzeci maleńki flakonik to Miss Sporty i „lasting colour”. Stary WIBO oraz MS były moimi perełkami jeśli chodzi o kolorowe lakiery. Gonił je co prawda granatowy Golden Rose (o którym pisała TU) ale mimo wszystko czerwień jest mega kobieca i ponadczasowa.

 
WIBO your fantasy jest gęstszy, w dużym wysokim falkoniku i z długim pędzelkiem. Posiadał błyszczące drobinki, które rozświetlały dość ciemną czerwień łamiącą się trochę na ciemny malinowy. Kolor bardzo mi się podoba. CO więcej – gdybym chciała szybko pomalować paznokcie wystarczyłaby jedna warstwa. Schnięcie takie sobie.

Kolejny „stary” lakier czyli Miss Sporty to ulubieniec bez drobinek – klasyczna krwista czerwień o ślicznym połyski. Tu flakonik mniejszy tak jak i pędzelek. Również na uparciucha – jedna warstwa kryje przyzwoicie i dałoby się w niej wyjść. Jednak zazwyczaj kładłam dwie + top i to było idealne połączeni. Ze schnięciem też nie było tragedii.

Trzeci lakier to najnowszy nabytek – skuszona świecącymi drobinkami i ślicznym flakonikiem kupiłam. Ta czerwień jest o wiele bardziej pomarańczowa i soczysta. Ma wiele złotych drobinek, które ślicznie się mienią, są widoczne zwłaszcza przy zmywaniu lakieru :) Rozczarowało mnie krycie lakieru – satysfakcjonujący kolor i krycie uzyskałam dopiero po trzech warstwach. Jednak szybkie schnięcie trochę mi to zrekompensowało :)


Proszę nie zwracać uwagi na wysmarowane skórki i krzywy lakier - są to przykłady reprezentacyjne, na szybko :)


Co do wytrzymałości – najnowszy nabytek kruszy się dość szybko, niestety… Żaden z nich nie jest super-trwały, ale nie oczekuję tego od lakierów za taką cenę, dodatkowo w kolorach, które szybko mi się nudzą i chętnie je zmywam po dwóch/trzech dniach :)

       * BRUDZENIE PAZNOKCI *     


No cóż i tutaj wygrywa nowa seria WIBO. Obaj moi starsi koledzy niesamowicie brudzą płytkę paznokcia i potrzeba wielu wacików, cierpliwości i dokładności, żeby pozbyć się czerwonych smug, które zostają na paznokciu i w jego okolicach przy zmywaniu.
 

Reasumując – w każdym lubię co innego – kolor, ilość użytych warstw, które wystarczają by lakier wyglądał schludnie, zmywalność. Ale za parę złotych mogę z czystym sumieniem polecić te trzy czerwone maleństwa :) 

 Na koniec moja mała propozycja dla osób, które nie lubią czerwieni na co dzień i wolą coś delikatniejszego (ja też:P) – nierówny,  niedokładny, ale zawsze kokardkowy FRENCH! :)

Pozdrawiam gorąco!

poniedziałek, 26 listopada 2012

Szminkowe przeżycia + przypominajka

Cześć Kochane!

Przypominam Wam, że możecie wysyłać swoje zdjęcia, które chętnie narysuję i odeślę :) Może to być zdjęcie Wasze, Waszych Partnerów, Bobasów, Rodziców, Przyjaciół i kogo tylko zechcecie :) Macie czas do 30 listopada, a więcej informacji i adres znajduje się TU.


Dziś szybka notka z racji mojego bimbania przez ostatnie dwa tygodnie i nygusowania na uczelni, przez co mam teraz dużo na głowie :)


      * SKĄD SIĘ WZIĘŁAŚ DZIWNOTO ?  *    

Wpadłam do drogerii po podkład a tak się złożyło, że pomadka ta była bardzo tania i w moim kolorze. Wiem, że większość z Was preferuje krwistą czerwień na ustach, ja jednak pięknymi, pełnymi wargami nie mogę się pochwalić i naprawdę w ciemnych kolorach wyglądam głupio :) Choć sama z przyjemnością oglądam czerwone, kuszące usta innych i tylko po cichutku (albo i nie:P) zazdroszczę. Ale wracając do tej pierdoły – wpadła do koszyka, gdyż kosztowała niecałe 6 złotych! Jest to pomadka Miss Sporty, Perfect Color Lipstick. 


***
Cóż. Za tą cenę nie spodziewałam się szału. Ale kolor miał być długotrwały i aż do 6-ciu godzin. Ja pozbywam się go skutecznie w dużo mniej niż godzinę. Ponadto podkreśla ona niedoskonałości niedopielęgnowanych warg. Jeśli chodzi o kolor trochę za bardzo brokatowy. Odcień 020 (delikatny cielisty) po nałożeniu robi się jaśniejszy i bardziej perłowy. Konsystencja miła, nie wysuszył mi ust, ale nie nawilżył. Obojętność…



      *  SZMINKA PCHA SIĘ PRZED OBIEKTYW  *    

Jedyne co, to pomimo podkreślania niedoskonałości szminka ta świetnie współpracuje z aparatem! I o ile do efektów z fleszem mam pewne zastrzeżenia, to w świetle dziennym i słonecznym tworzy się śliczny taflowy efekt, który można dowolnie modelować i nadaje delikatności moim kanciastym ustom :)


***

Moim zdaniem nie będzie chyba pasować do mocnego makijażu, wyglądałaby śmiesznie, ale do dziennego, nudziakowego mi się podoba. Choć mimo zakupu, wolę używać jej tylko do zdjęć. A! I ciekawostka – na początku po otwarciu szminka pachniała mi arbuzem. Po odstaniu wali… OGÓRKIEM! Wszyscy znajomi potwierdzają, a Ukochany nie lubi jej na moich ustach, bo mówi, że walę ogóraskiem :D



Macie może te tanie pomadki MS? :) Mnie ona tak śmieszy, że nie mogłam się powstrzymać od opisania :)
 Pozdrawiam cieplutko!

sobota, 24 listopada 2012

Jesienne Umilacze: scruby i peelingi + scrub domowej roboty DIY



Witajcie Kochane!

W związku z Akcją Jesiennych Umilaczy organizowaną przez Malinę wzięłam się za szukanie kosmetyków, które mogłyby mi umilić pobyt w wannie, lub pod prysznicem.

Pierwszy tydzień to tydzień pachnących skrubów i peelingów.
Na chwilę obecną wytestowałam 3 produkty o  których potem krótka, totalnie subiektywna opinia:


AVON Naturals- Scrub do ciała o zapachu Waniliowym.
AVON planet spa- Relaksująco (!) oczyszczający peeling do ciała Tajski Kwiat Lotosu
ORIFLAMEZłuszczający żel pod prysznic z energetyzującą  miętą i maliną.


AVON Naturals- Scrub do ciała o zapachu Waniliowym.
O przyciągającym mnie zapachu wanilii nie muszę mówić – dlatego też posiadłam scrub z serii Naturals. Zawiera parafinę, co może się nie spodobać niektórym osobom, ale mi to nie przeszkadza i toleruję to. Zawiera masło Shea, proteiny mleka oraz witaminę E. No tak, tyle, że te wszystkie dobre rzeczy występują już za perfumami czyli w ilości dość małej. Ale czy scrub ten umilił mi jesienny wieczór? Zdecydowanie tak :) Jako fanka waniliowych seansów znalazłam coś miłego dla mojego noska. Choć muszę powiedzieć, że jest wiele zapachów wanilii, ten jest taki troszkę chemiczno – ciasteczkowy, ale mnie się podoba :) W kwestii złuszczania szału nie ma dlatego nie jest to mój numer jeden jeśli chodzi o scruby, szukam
dalej :)



AVON planet spa- Relaksująco (!) oczyszczający peeling do ciała Tajski Kwiat Lotosu
Naprawdę nie chciałam tego mieć, choć kusiło mnie, żeby spróbować:) Po nieudanych eksperymentach z tą serią odpuściłam, aż pewnego pięknego dnia przyniosła mi go mama niejako „w prezencie”. Poszedł więc ze mną pod prysznic. Spodobało mi się opakowanie, zawartość również – piękna mieniąca się masa z delikatnymi peelingującymi drobinkami. Jednak i tu złuszczanie nie było oszałamiające. Co do umilania to… Ciężko mi się określić. Tajski kwiat Lotosu w sumie pachnie tak samo jak wszystko inne z tej serii (w tym mleczko kokosowe:P) więc chyba nie było to umilenie jakiego oczekiwałam…


  ORIFLAME – Złuszczający żel pod prysznic z energetyzującą  miętą i maliną.  
W Malinowej Akcji nie mogło zabraknąć maliny :) Scrub, czy też peeling? Żel złuszczający o wdzięcznym kolorze i miłym dla oka wyglądzie. I tu największy zawód – na wyglądzie się skończyło. Szukałam pięknego zapachu maliny, ale jest on tak chemiczny i tak słaby dla mnie, że wielki minusik… Kolejny za złuszczanie, które chyba nie występuje w tym żelu. Pomimo zielonych drobinek i oczekiwań nie udało się temu ślicznemu kosmetykowi umilić mi życia ani trochę :(

 Moja ukochana wanilia na razie na miejscu pierwszym wśród testowanych kosmetyków, ale nie jest to TO czego szukałam. Poszukuje więc dalej…

***

Póki co podaję Wam mój przepis na niezawodny i porządny aromatyczny peeling, który wykonać możecie własnoręcznie i według własnych upodobań :)

            * Czego potrzebujemy? *           

Miseczka
Oliwa z oliwek / ewentualnie zwykły olej
Cukier
Zapachowy olejek spożywczy/olejek o ulubionym zapachu
Śmietana 18%
 
Do miseczki wlewamy niedużo oleju/oliwy i zasypujemy cukrem aby konsystencja była w miarę zwarta. Do tego dodajemy łyżkę śmietany oraz ciut olejku spożywczego o ulubionym zapachu. Ja swój oczywiście posiadam o zapachu wanilii :)

Taki peeling jest dość dobry i faktycznie po nim zauważam złuszczenie naskórka, a olej zapobiega ściągnięciu skóry. Oczywiście plus ukochany zapach :) Ameryki nie odkrywam, ale jeśli nie możecie znaleźć kosmetycznego peelingu, a czujecie, że Wasze ciało potrzebuje w końcu odnowy – polecam taką kurację :)


Ciekawa jestem jak z peelingami u Was? 
Może macie już swój KWC i możecie polecić coś dobrego o miłym zapachu?
Buziaki!

piątek, 23 listopada 2012

DIY czyli róż domowej roboty



Witajcie Kochane!


A więc wiele z Was zapewne już słyszała o pudrze matującym domowej roboty ze skrobi ziemniaczanej i ewentualnie cynamonu. Jeśli nie, to już usłyszałyście:) 
No ale powiem szczerze, że jakoś Rimmel Stay Matte sprawuje się na tyle dobrze, że rolę pudrowania mojej buzi zostawiam wciąż jemu (no niestety, wiem, że naturalnie jest fajnie, ale mąka się nie umywa!). Ale o ile pudru w mące nie szukałam, to postanowiłam natchniona wpisem Alinki o buraczkowym różu pokombinować z tymże właśnie kosmetykiem.
W swojej kolekcji tanich cieni do oczu posiadam(łam) trzy perfidnie różowe okazy, których generalnie nie używałam za dużo(wręcz wcale…). Przy paru okazjach do przekoloryzowanego makijażu zdarzyło mi się użyć tego czegoś jako różu na policzki. Nawet mam uwiecznione na zdjęciu o tu tu, jako skrzat świąteczny :) Jednak większego przeznaczenie niż to trzy róże nie potrafiły znaleźć. I tym oto sposobem postanowiłam poczynić zło i samowolkę.


          * CZEGO POTRZEBUJEMY?  *        

Mąki ziemniaczanej i różowego cienia :) Błyskotliwe!
Wsypałam mąkę do pojemniczka po soli, następnie wkruszyłam tam róż, wymieszałam, pogniotłam i wirowałam aż uzyskałam jednolitą konsystencję. Następnie pędzle w ruch!



             *  JAKI EFEKT UZYSKAMY?  *         

No cóż, przede wszystkim zależy to od naszego cienia w dużej mierze. Mąka sama w sobie zmatowi cerę. Nie jest to bardzo trwały efekt jak przy użyciu różów kosmetycznych, ale około paru godzin jest to na naszej twarzy i „działa”. Mój różowy cień miał bardzo intensywny kolor i delikatne świecące drobinki. Dzięki temu mój nowy RÓŻ ma śliczny bladoróżowy matowy odcień, ale mimo wszystko widać rozświetlenie (wiem, matowanie i rozświetlenie, ciężko opisać gdy cera jest zmatowiona a mimo wszystko świeci się, ale w ten pozytywny sposób).




        *  JAKIE SĄ MINUSY TAKIEGO RÓŻU ?  *       


- Oczywiście trwałość. Róż taki szybciej ściera się przy otarciu go ręką czy też ubraniem.

- Sypie się delikatnie przy nakładaniu, ale po paru razach doszłam do wprawy i udało mi się maksymalnie to zastopować:)



Plusów mogłabym wymieniać :) Od prostoty i taniości, przez kobiecą ciekawość! Sama nie widziałam się w takim odcieniu, nie odważyłabym się kupić kosmetyku, wiedząc, że będzie leżał smętnie, aż go wyrzucę :( Jednak próbując taki własny rose mix makijaż bez użycia bronzera wygląda ślicznie, delikatnie i trochę... anielsko :) I o dziwo podoba mi się na moim ryjku! Teraz mogę się pokusić na jakiś drogeryjny odpowiednik, a tej pierdółki używać do zdjęć.




Kusi mnie jeszcze, żeby zmiksować pomarańcz i róż ach!

A Wy kombinujecie z takimi domowymi specjałami? :)

czwartek, 22 listopada 2012

Konkurs! :)



Cześć Dziewczyny!

Postanowiłam chwilowo olać studia, wyjechać do Ukochanego i zrobić sobie weekend w środku tygodnia, wybrać się do kina na środę z Orange i odpocząć psychicznie od wszystkich problemów :)

Co prawda z Internetem w tutejszych stronach kiepsko, to mało powiedziane, ale udało mi się go troszkę zdobyć wczoraj :) Jak się okazało, Blog mój malutki zaliczył ponad 1000 wyświetleń z czego niezmiernie się cieszę i Wam dziękuję :) Bardzo mnie cieszy każda wizyta i komentarz, każda nowa osoba na tej stronie, dlatego chciałam Wam w jakiś sposób podziękować:)

Niestety nie mam pieniążków, ani też nie zarabiam (co usilnie powtarzam hostessom z Krakowskiego Multikina, które chcą mi wcisnąć różne oferty konta…) więc niestety nie będą to drogie, ani fajne kosmetyki na co sama zawsze mam chrapkę :)

Chciałabym zaoferować coś, co jestem w stanie zrobić własnoręcznie i będzie dla Was trochę bardziej prywatną nagrodą i mam nadzieje przetrwa dłużej niż kosmetyk :)

Moje drogie, chciałam Wam zaproponować konkurs, którego nagrodą będzie Wasz portret!

Z racji tego, że jakiś ład i skład musi tu panować wprowadzę parę zasad i dat granicznych dla Was i dla siebie.

Zasady:
  1. Udział w konkursie może wziąć publiczny obserwator mojego bloga.
  2. Należy wysłać swoje zdjęcie, najlepiej kadrowane na twarz, popiersie, z partnerem, lub przyjaciółką (bez ograniczeń formatowych i może być przerobione) na mój adres tj. j.olcia91291@gmail.com
  3. Zgłaszanie zdjęć trwa od 22 listopada do 30 listopada 2012.
  4. Ogłoszenie wyników nastąpi 1 grudnia na moim blogu. Poproszę Was wtedy o wysłanie mi Waszych adresów.
  5. Prace wyśle niezwłocznie po ich stworzeniu (około tygodnia)
  6. Koszty wysyłki pokrywam ja z własnej skarbonki:)

Niestety termin wysłania muszę nazwać „nieokreślonym” gdyż jako nagroda, która dopiero będzie tworzona wymaga ode mnie małego nakładu pracy i czasu (którego pisanie pracy wciąż mi podjada), ale zawsze udawało mi się realizować zamówienia w ciągu tygodnia :)
Zamierzam nagrodzić tyle osób, na ile pozwoli mi uczelnia i ilość kolokwiów przedświątecznych, chciałabym jak najwięcej z Was, więc nie podaję konkretnej liczby  ewentualnych nagrodzonych:)


Zapraszam Was kochane do zabawy :*

poniedziałek, 19 listopada 2012

Cudo kosmetyczne - czyli REO ratuje twarz!


 Cześć! 

Dziś zabieram się za recenzję specyfiku, który wpadł do internetowego koszyka przez przypadek, a stał się miłością moją i ratunkiem:)
Miałam w ostatnim czasie ogromny problem z syfkami i chwytałam się czego tylko mogłam, bo nic nie pomagało (nawet stara dobra maść ichtiolowa…) Wstyd mi było pokazywać się publicznie, nie robiłam żadnych makijażów, a jeśli już to musiałam mocno podrasować zdjęcie, żeby nie było widać tego ustrojstwa… Nawet myślałam, żeby ściąć grzywkę:(

Mój Kochany zamawiał wodę po goleniu na allegro i powiedział, że jak coś chce od tego samego sprzedającego, to mi kupi. Przeglądałam więc namiętnie wszystkie produkty danego sprzedawcy i prócz wielu ciekawych rzeczy(które widziałam pierwszy raz na oczy) w oczy rzuciło mi się „mydełko wybielające”. Weszłam z ciekawości, no bo w jaki sposób? Niestety informacji takich nie podano. Wiadomo, różne rzeczy można kupić w dzisiejszych czasach w internecie, ja zaczęłam się zastanawiać, czy ma to jakiś związek z depigmentacją skóry? Ale czy nie powinno to być przeprowadzane w specjalnie przygotowanym salonie? Poczytałam o tym, znalazłam krem tej samej serii do cery o kruchych naczynkach i pomyślałam, że jako piegus ze skłonnościami do  pękających naczynek i brązowych plamek po romansie ze słońcem przyda mi się coś takiego.
Cały zestaw(mydełko za 5zł krem za 7zł)  stosuję dokładnie od tygodnia, odkąd to przyszedł do domu mego.
Opakowanie kojarzyło mi się ze starymi, babcinymi kosmetykami, a jednocześnie bardzo mnie przestraszyło tymi arabskimi wzorkami. Jednak na opakowaniu pisze Made in England  co trochę uspokoiło strachliwe stworzenie.




Będę szczera – nie znoszę myć twarzy mydłem, gdyż mam bardzo suchą skórę i każdy kontakt mydlany kończy się przesuszem i hmm… łuszczycą. Ale stwierdziłam, że spróbować trzeba, tym bardziej skusił mnie „moisturising lather”. Cóż, rewelacji nie było, mydło jak mydło, z tym, że skóra nie była tak masakrycznie ściągnięta po otarciu ręcznikiem. Co mogę powiedzieć – to pierwszy raz zmywałam makijaż(w tym tapetę naprawdę dwa razy szpachlę dwutonową) mydłem i byłam zadowolona. Należy pamiętać, że wciąż jest to TYLKO mydło i niech się tylko dostanie do oczu, to rany boskie! :D

Poza tym mydło pachnie mydlanie i no… no jest to mydło jak mydło:) Wstawiam zdjęcie obietnic producenta i skład dla ciekawych.



 * LE KREM *



Co do kremu – coś co mi się nie podoba  nie ma INCIJest obietnica i instrukcja HOW TO USE IT, ale składu nigdzie! Na początku miałam małe obawy, bo skoro nie ma podanego składu może faktycznie moje przeczucia były słuszne i rzeczywiście jest to jakaś maść/krem  specjalistyczny, który ma wpływ na pigment w naszej skórze a ja to przeoczyłam?? Po nałożeniu na twarz za pierwszym razem trochę szczypał więc z niepokojem siedziałam następne pół godziny przed lustrem obserwując i czekając na jakieś zaczerwienienia i w gotowości do zmycia specyfiku i w obawie przed wybarwieniem. Jednak szczypanie ustąpiło a twarz zrobiła się gładka w dotyku. Po paru pierwszych zastosowaniach uważnie przyglądałam się w lustrze, głównie obserwując piegi i liczne plamki nabyte podczas ekspozycji na słońce. Jednak po braku widocznych zmian w kierunku jakichkolwiek zmian wskazującym na faktyczne "wybielające" działanie pasty znalazłam mu zupełnie inne zastosowanie nie przejmując się już z czego jest zrobiony, bo skoro działa i nie szkodzi – niech sobie jest i z koziej dupki!
Krem REO Jest gęsty i ma dziwną konsystencję – mnie się kojarzyło z silikonem? Rano po rytuale z mydłem nakładałam porcję kremu i wykonywałam makijaż. Wydawało mi się, że krem ten działa jak delikatna baza podkład zupełnie inaczej się na nim rozprowadzało i w ciągu dnia został na twarzy dłużej :) Po trzech dniach zauważyłam małe suszenie się okolic nosa, ale jednocześnie złagodzenie czerwonych plam na twarzy. Postanowiłam zmienić pielęgnację i krem Reo stosuję na dzień a na noc nawilżacze. I jestem pod wrażeniem tego, jak w ciągu tygodnia zeszło mi dużo złego

Długo zastanawiałam się, czy pokazać Wam efekty. Ale z drugiej strony – jak czytam u Was opinię jakiegoś produktu, to chętnie oglądam zdjęcia przed i po, dlatego TA DAM! Oto wstawiam zdjęcie swe brzydkie i brzydsze, żeby nie być gołosłowną. (PS. Przy okazji nie retuszując i nie mając grama makijażu zdałam sobie sprawę, jakim jestem piegusem i jak zniszczoną mam cerę! Ale to na pewno ten aparat tak wyostrza wszystkie wady :P)




Przepraszam za jakość, oświetlenie pozostawia wiele do życzenia, ale ciężko teraz przy tej szarudze o dobre zdjęcie…
Jestem wniebowzięta po tygodniu, kontynuuje kurację, ale cieszę się, że teraz makijaż już zamaskuje to co pozostało po przejściu kataklizmu na mej twarzy.

Słyszałyście może kiedyś o REO i ich produktach? 



[edit!] zrobiłam drugie podejście do REO w trakcie wysypu. Efekty możecie podziwiać [TU] :)