środa, 26 lutego 2014

Okłady z.... moczu?


Cześć Dziewczyny!

Dziś krótko i na temat, bo nowa praca wypompowała ze mnie siły i idś się byczyć :) Chciałam Wam pokazać takie coś, co... w sumie zastanawiałam się długo, czy cokolwiek zrobiło? Ale po głębszych przemyśleniach stwierdzam ostatecznie - chcę Wam przedstawić kosmetycznego NIEROBA roku 2013/2014 :)

Mowa tu o kuracji wzmacniającej Rzepa od Joanny. Dostałam ją za 7złotych 80groszy. Kto miał do czynienia z produktami na bazie rzepy wie jaki jest to odór. O dziwo nie przeszkadzał mi ten zapach, ba! Mój nos, albo chociaż sam węch został chyba jakoś skrzywiony, bo w kwestii woni tego specyfiku nawet nie narzekam, wręcz przeciwnie! (jako dziecka myślałam, że rzygnę jak mama myła mi głowę szamponem z rzepy :P)

Opakowanie plastikowe, z cudownym "dziÓbkiem" który bajecznie ułatwia aplikację. I w sumie grzech się przyznawać, ale kupiłam tą "kurację" głównie ze względu na dzióbek. No ale liczyłam w głębi serca, że wcieranie tego specyfiku jednak da coś moim cebulkom. 

Niestety. Nie poradziło sobie ze wzmocnieniem cebulek, ani z niczym innym obiecywanym przez producenta, choć i tak stosowałam kosmetyk z przyjemnością (i boje się teraz przyznać, że ze względu na zapach, żeby nie wyjść na dziwoląga:D ) ze względu na aplikator. Dopiero po suplementach diety cebulki się wzmocniły i co za tym idzie - wiązanie włosów w kucyk przestało być koszmarem.

A dlaczego okłady z moczu? Gdy butelkę z jasnożółtym płynem zobaczyła moja mama, stwierdziła z naprawdę silnym przekonaniem w głosie, że widziała jak nakładam wiele rzeczy na głowę, ale żeby mocz? :)


Próbowałam już Jantar i wcierki z Green Pharmacy, teraz pełną parą w akcje wkracza kozieradka! Butla bardzo ułatwi mi aplikację... Do tej pory radziłam sobie z kozieradką sposobem godnym pewnego pana, który próbował przetrwać podobno nawet na łące Windowsa.

A Wy czymś smarujecie swój skalp?
Może macie coś godnego polecenia dla zdesperowanej mnie?? :)
Buziaki!

wtorek, 16 lipca 2013

Rozjaśnianie inaczej??


Cześć Dziewczyny!
[uwaga wpis zawiera duże ilości mojego ryjka!]

Kobieta zmienną jest :) Objawia się to często przez zmianę fryzur. Ale gdy włosy zapuszczamy i zmiana w postaci cięcia jest niemożliwa zaczynają się eksperymenty z farbami. Ja pierwsze farbowanie zaliczyłam jakoś po Komunii, kiedy to ciekawska mama nałożyła mi na głowę trochę rozjaśniacza tworząc tym samym parę złotych pasemek. Od tamtej pory wymarzyło mi się być blondynką (jak cała moja rodzina). 

Więc pierwszą rzeczą po skończeniu gimnazjum było niefortunne nałożenie rozjaśniacza! W efekcie zaowocowało to jajecznicą... Ależ ja się sobie wtedy nie podobałam :D


Skoro w blondzie nie, to może nałożyć granatową czerń? Ta na żółtku wyszła na fioletowo... Na całe szczęście nie mam zdjęcia z przodu. To było najgorsze co miałam na głowie w całym życiu :)


Skoro w blondzie mi nie dobrze, fiolet się wypłukuje, to może w rudym? Ale jakoś tak... Rudy podkreślał wszystkie niedoskonałości na twarzy i w ogóle... jakoś nie wiem, nie widziałam się w nim... Hmmm... Oj rudy bardzo polubił moje włosy i ciężko było pozbyć się rudej poświaty. 


Skoro w blondzie jednak mi nie dobrze, w rudym źle się czuję, to czemu by nie na czarno? Tu nie podobałam się sobie jeszcze bardziej, a znajomi z klasy mnie nie poznawali :) Był jeden plus - wyglądałam trochę lepiej niż w fiolecie :)


No nie, no czarny to był zły pomysł. Spróbuję jeszcze jedno podejście z blondem. Bardziej białym blondem. Najlepiej w balejażu!


No niby wszystko ok, ogólna akceptacja samego siebie, ale włosy jakoś tak wisiały smętnie i w ogóle wyglądały na bardzo zniszczone... No i odrost - koszmar nad koszmary! Nie, blond to jednak nie dla mnie....

I tak w międzyczasie było jeszcze wiele wiele kolorów, było bordo, różne odcienie brązów, które zawsze podbijały rudym, czernie i czekolady, czarno-złote balejaże, próby henny...

A teraz są wakacje, nie mam ochoty bawić się farbą i dorobiłam się sporego, bardzo milutkiego w dotyku odrostu :) A i znalazłam jedno ze zdjęć, kiedy udało mi się zapuścić odrost prawie do ucha i stwierdziłam, że mi się nawet podoba :)
Do takiego koloru teraz dążę.


 Ach, a mój naturalny włosowy odrost tak pięknie chwycił promienie słoneczne, które zmieniły zwykłe włosiska w złocistą taflę! Uwielbiałam to w swoich naturalnych włosach latem!
I tak oto dwa tygodnie temu ubzdurałam sobie wyhodować odrost jak długo się da. 

A ponieważ włosy farbowane są ciemniejsze zamarzyło mi się je trochę rozjaśnić, żeby zminimalizować różnicę pomiędzy farbowanymi końcami a odrostem.

Znawca włosowy - Mysia, w jednym z ostatnich wpisów pisała o sprayach rozjaśniających. Po małej konsultacji zdecydowałam się na tenże krok i zakupiłam Joannę Reflex Blond - rozjaśniacz w sprayu za zawrotną cenę 6 złotych, bo pudełko było już ostatnie i zmolestowane (sprawdziłam zawartość, ale była nietknięta więc się skusiłam:)).


W ciągu ostatnich 6 dni psikałam je całe dwa razy jak i dwa razy miałam dłuższą styczność ze słońcem. Z efektu jestem zadowolona jak mało kiedy :) Oto mała foto relacja z ostatnich sześciu dni współpracy z Sprayem rozjaśniającym Joanny!


Żeby nie było - nawet nie tknęłam programem graficznym (nie licząc włożenia tego w ramki :)) Jak widać różnica się zmniejszyła i mimo, że włosy rozjaśniane mają trochę bardziej nasycony i rudawy (hmm jak zawsze) odcień, to różnica pomiędzy odrostem a farbowanym dołem nie jest taka rażąca, zwłaszcza gdy włosy są "zrobione". 

Im dłużej nie myję włosów, tym bardziej się prostują :) Pierwsze były po deszczu, drugie po nocnym koczku, trzecie po wałkach.

Oczywiście jednocześnie wdrożyłam zintensyfikowaną pielęgnację w swój włosowy rytuał, żeby włosy jak najmniej odczuły ten rozjaśniający żar.
Ja będę jeszcze psikać.
Jestem bardzo zadowolona :)
Dziękuję Mysiu ! :*

poniedziałek, 25 marca 2013

"Orgazm na plecach!"


Cześć Dziewczyny!

No cóż, nie jest to niestety mój cytat, ale mojej dobrej znajomej, która powiedziała tak po użyciu  produktu, który dostała ode mnie i koleżanek w prezencie, a który chciałam Wam dziś opisać :) Dlatego też czuje się rozgrzeszona cytując ten jakże obrazowy wpływ kosmetyku na włosy i w tym przypadku - plecy :D

Joanna, albo Dżoana - nazywamy tak, jak lubimy, a czy lubimy, to zależy już tylko od naszej skóry, włosów i upodobań. Tak się składa, że miałam już dość trochę produktów Joanny i z większością się polubiłam. W [TYM] poście opisywałam swoje przeżycia związane trochę z szałem na olejek arganowy w kosmetykach i krótki opis kuracji firmy Marion. Nie przyniosła ona ochów i achów, wręcz mały zawód, więc dość sceptycznie podchodziłam do Eliksiru Joanny. 


No cóż, więc zostaje mi tylko szybko popodniecać się jego działaniem, a potem porównać Eliksir do Kuracji. Różnica przede wszystkim wizualna - Joanna mieści się w masywniejszej, szklanej buteleczce z superową pompką i jest żółciutka! Ale jest jej o 20 ml mniej. Moim zdaniem też gęstsza i bardziej kleista. Na dodatek naprawdę ładnie pachnie, a włosy po Eliksirze Joanny są milutke i zabezpieczone. Zapach utrzymuje się jakiś czas na włosach, tak samo uczucie "miłego" włosa :) Delikatnie nabłyszcza, choć stosowałam go tylko na końcówki, które dzięki niemu wyglądały zdrowo i nie rozdwajały się pomimo ciągłego tarcia o kurtki, szaliki i czapki.




Producent obiecał:
-zmysłowy połysk
-aksamitną gładkość
-zdrowy piękny wygląd
-jedwabistą miękkość
-ochronę przed puszeniem się

No cóż, zdarza się to podobno tylko w bajkach, ale producent miał rację i wywiązał się z obietnic! :) Dajecie wiarę? Sprawiło to, że jest to bezapelacyjnie mój ulubiony preparat i wyciskam ostatnie kropelki szykując się na nowe opakowanie :)



A więc krótka i zwięzła rozprawa nad jednym i drugim:



Myślę, że są to kosmetyki, o których ciężko coś więcej powiedzieć... Używałam go zamiast jedwabiu do włosów, zabezpieczałam moje pocieniowane końce. Jedna, wielka różnica polega na trwałości uzyskanych efektów, które w przypadku Marion po jakimś czasie zwyczajnie znikały. Najśmieszniejsze porównując składy jest to, że perfuma w Marionie niby jest o jedno oczko wyżej, a mój nos nie jest na nią czuły :D Natomiast Eliksir Joanny wyczuję z zamkniętymi oczyma!



Jest to ten jeden z przypadków, kiedy muszę się zgodzić, że naprawdę bardziej opłaca się kupić droższe opakowanie, którego jest mniej, niż tańsze, którego jest więcej. I teraz najciekawsze: kurację Marionu zużyłam szybciej niż Joannę. A to dlaczego? Bo gdy efekt elastycznego włosa nagle wyparował i na powrót moje końcówki robiły się sianowate - nakładałam kolejną porcję, żeby wyglądały dobrze. I tak w kółko. Joannę zaś nakładałam po myciu RAZ a dobrze przez co starczyła mi na około 3 miesiące(jeszcze z niej trochę wycisnę:))

Moim zdaniem Eliksir Joanny to zakup udany i lecę po niego do Drogerii Polskich(tam najczęściej spotykam).
A Wy miałyście do czynienia z Joanną w wersji arganowej?
Czy dzielnie nie dałyście się skusić producentom na arganowe szaleństwo?:)

niedziela, 10 lutego 2013

Aśka miała fajny...gust? :)



Cześć Wszystkim!!!

Na wstępie mała rozkmina, gdyż sama osobiście mogłabym policzyć wszystkie Asie które dane było mi poznać w ciągu 22 lat życia na palcach jednej ręki. Jednak sama mam na drugie Joanna, więc cieszę się, że produkty z serii Joanny z Apteczki Babuni coraz częściej pojawiają się w moim domu, a co więcej! Podbijają serca nie tylko moje, ale też domowników!

Zaznaczę jeszcze, że jako wanilio i owocowo-lubna istota w życiu nie zwróciłabym uwagi na te kosmetyki :) aż wstyd się przyznać, gdyż dostałam je na urodziny od mojej kochanej Gabi. „Ekstrakt z bzu albo bawełna? Co to za zapachy?”- myślała nic nie wiedząca o bogatym świecie zapachów Aleksandra Joanna pseudonim Picola. Jednak dzięki Bogu, te kosmetyki miały okazje trafić w moje ręceA teraz szybka i bardzo przyjemna notka o nich:)

**********************************************************


Zacznę od peelingu a dokładniej chciałabym się skupić na oszałamiającym zapachu bzu. Tak, pięknym, odprężającym zapachu, który umila nam chwile pod prysznicem, nastraja w kąpieli i generalnie pachnie nieziemsko! Podkreślam, nie jest to moja nuta zapachowa, ale mimo to zostałam oczarowana!
Konsystencja jest delikatnie glutowata, a drobinki są średnie ale większe. W słoiczku czyha na nas śliczny fioletowy peeling, jednak w mniejszej ilości jest przezroczysty.
Działanienie myślałam, że jako zagorzała zwolenniczka peelingu z cukru i oleju to powiem o jakimś peelingu drogeryjnym, ale ten jest świetny! Dobrze oczyszcza skórę, czuć, że się go używa a nie tylko smyra nas i łaskocze. Po użyciu czuję się „gładsza” i gotowa do dalszej pielęgnacji.
Szkoda, że Akcja Umilaczy się skończyła, na pewno bym dopisała ten peeling :)
W mojej ocenie 5/5!


**********************************************************


Skoro już się umyliśmy, zeskrobaliśmy stary naskórek to wypadałoby zadbać o nowo odsłoniętą skórę. I tu zjawia się masło z ekstraktem bawełny. I w tym przypadku muszę zacząć od zapachu, który jest bardzo delikatny i nie przytłaczający.  Przypomina mi jakieś perfumy mojej mamy gdy byłam dzieckiem i wąchałam jej ubrania.
Konsystencja masłowo-kremowa. Dobrze się rozprowadza na ciele, przez co nie wchłania się bardzo długo. Gdy jest się uzależnionym od zapachu i nałoży za dużo (jak ja) może się zrobić troszkę tłusta warstwa, ale generalnie moja skóra chętnie wypiła nawet większą ilość.
Działanie określam jako dobre. Pomimo, że mam w swojej karierze wiele nieudanych związków z masłami do ciała ten jest przyzwoity. Nawilżenie całego ciała było w porządku, jednak i ten kosmetyk nie dał sobie radę z moją suchą skórą w alarmowych miejscach – na biodrach i na biuście. Mimo to miejsca nie wymagające megaintensywnego nawilżenia były zadowolone :)
W mojej ocenie masło spisało się na zasłużoną stabilną 4/5.



Widziałam konkursy z okazji Dnia Babci gdzie można było wygrać te zestawy. Szczerze, zachęcona tym odkryciem chętnie poniucham innych zestawień zapachowych :)
A Wy byście się skusiły? :D

wtorek, 22 stycznia 2013

Hair project - pod włos!



Hej Dziewczyny!

Siostra dziś wraca z Egiptu (ale jej dobrze!) a ja ślizgam się po naszych polskich drogach moją starą polówką… Udało mi się dziś wpaść do Galerii Handlowej w przeuroczym Bielsku, po to, żeby jutro wrócić tam z pieniędzmi:) Spodobało mi się tyyyle rzeczy, wśród tylu barwnych cyferek obwieszczających potencjalnemu klientowi PRZECENĘ, że się pokuszę :) Dziś niestety byłam o braku środków do życia, więc jedyne co miałam to 10 złotych na B-smarta w KFC i kokardkę, ale o niej na końcu :)

Moje Drogie Panie!
Jako, że zauważyłam, iż odkąd żyję Blogosferą pełna piersią moje wydatki na kosmetyki wzrosły. Z racji tego chciałabym w końcu zrobić podsumowanie włosowych produktów, które szczęśliwie mniej lub bardziej zużyłam w ostatnim czasie! Taki mój mały Hair Project przed ostatecznym podsumowaniem Akcji Zapuszczania Włosów organizowanej przez Frombodytohair. 

**************************************************************



Zacznę może od mgiełki Jantar. Wcierka tejże serii mnie uwiodła, faktycznie włosiska po niej rosły i skóra głowy śmiesznie się świeciła :) Jak zwykle idę za ciosem uważając, że produkty tej samej serii musza być fajne więc zakupiłam mgiełkę. Za śmieszne pieniądze, bo około 6-7złotych. A więc sprawa ma się tak – używając od czasu do czasu jestem zadowolona z rezultatów jakie dawała. Włosy ładnie się układały i były uporządkowane, co przy moich niesfornych kłakach jest bardzo uciążliwe. Nawilżenie jako takie nie mam pojęcia czy było, ochrona to samo, jednak uważam, że od czasu do czasu mgiełka dobrze robiła włosom. JEDNAK przy codziennym stosowaniu trochę wysuszała włosy i wolałam psikać nią włosy po odżywce b/s, albo odstawić ją na jakiś czas. I po powrocie znów bardzo mi odpowiadała. Mój związek z tą mgiełką oznaczam statusem „to skomplikowanei daję 4/5 w ocenie ogólnej.




**************************************************************


Następny zdenkowany produkt to Kompres nawilżająco-regenerujący Joanny. Seria „z apteczki babuni” podbija ostatnio moje serce, nie ukrywam :) Kompres ten kupiłam ze względu na nazwę (tak, nawilżanie i regeneracja – w sam raz dla mnie!) nie kierując się ani składem ani tez opiniami. I uważam go za strzał w dziesiątkę. Osobom, które posiadają, lub miały do czynienia z Kallosem powiem tak – działa podobnie :) Za słoiczek 250ml zapłaciłam 7zł. Aj, miło mi się go używało. Konsystencja jest podobna do Kallosowej, działanie też, trzymałam go bardzo krótko i bardzo długo na włosach – w obu wypadkach spisał się świetnie. Moje włosy jakkolwiek to się działo – były mięciutkie już w trakcie masowania przy nakładaniu i ślicznie się układały po użyciu kompresu. Były delikatnie wygładzone, a jeśli chodzi o błysk – ciężko go zaobserwować po maskach, czy odżywkach na moich włosach więc i tu nie potrafię jednoznacznie powiedzieć. Dodatkową zaletą może być zapach, który bardzo mi się podoba i tylko uprzyjemnia korzystanie z kosmetyku. W ogólnym rozrachunku wystawiam mu zasłużoną 5!


**************************************************************


Pozostając przy Joannie przedstawiam Serum na końcówki. Kolejny dowód na to, że jestem „seryjnym” zakupoholikiem:) Serum bardzo przypadło mi do gustu głównie przez swój bajeczny zapach. Ma kremową konsystencję w odróżnieniu do jedwabiów i olejków, które zwykłam używać na końcówki. Przy stosowaniu serum nie zauważyłam rozdwajania końców, ani tez wyraźnej regeneracji czy poprawy (włosy od wrześniowego cięcia zostają w dobrym stanie!!) zresztą wiemy, że zniszczonej końcówki już nie zregenerujemy… Ale na opakowaniu może sobie pisać „regenerujące” :) Jestem mimo wszystko zadowolona i daję 4/5, odejmując za opakowanie, z którego przy końcu ciężko mi się było dogrzebać do resztek i dziwne zjawisko, gdy przy końcu jednolita masa zrobiła się nagle tak jakby …dwufazowa… ?


***********************************************************


Następnym cudem włosowym jest coś z produktów znanych firm – Timotei i Intensywna Odbudowa! Kolejny produkt kupiony
a) przez napis na opakowaniu:)
b) przez przemagiczny, przecudowny zapach!


O produktach z różą jerychońską zrobiło się głośno, pełno bilboardów i reklam, aż rzygać się chciało… W końcu wzięłam tą oto odżywkę z półki, żeby powąchać to reklamowane wszem i wobec cudo. Zako(wą)chałam się! Wzięłam do koszyka i koniec! Cóż, zacznę od minusów :) Produkt jest niezbyt wydajny, ja muszę go nakładać dużo. Butelka jest może i jakoś tam ekologiczna, ale otwieranie wcale mi nie spasowało, źle mi się z niego wydobywało odżywkę. Samo działanie? Śreeeednie…. Nie zauważyłam jakichś efektów, które mogłabym tu opisać. No cóż, jak to po odżywce, trochę lepiej mi się rozczesywało włosy i były delikatnie milsze w dotyku. Używałam jej głównie jako pierwsze O w OMO, gdyż zapach utrzymywał się po spłukanie jedynie przez chwilę na włosach (nad czym pierońsko ubolewam!). Nie jest źle, super też nie jest. Daję zasłużone 3/5.

*****************************************

Z racji, że jest to projekt włosowy wspomnę może o moim nowym maleństwie, gdyż zakupiłam dziś sobie KOKARDKĘ do włosów!


 Jako, że w Orsay’u jest wyprzedaż akcesoriów i większość asortymentu można dostać za 5złotych przygarnęłam to oto cudo. Zapinane na klips, plastikowe, czarne cudo. Marzyłam o kokardce, więc myślę, że te małe marzenia czasem trzeba urzeczywistnić kiedy nadarza się okazja! :)

I w związku z tym daje sobie postanowienie noworoczne, a co!
Nauczę się jakoś spinać moje kudły (bo moje zdolności manualne ograniczają się do rozpuszczenia włosów, kucyka albo założenia opaski:P ) a być może za niedługo pochwalę się jakąś fryzurą z użyciem tejże kokardki. Miałam dziś ją już co prawda na głowie, ale założyła mi ją koleżanka z roku i czuję, że sama tak nie potrafię…



Co do kosmetyków – może coś Was zainteresuje z tego zestawu powyżej, może coś już miałyście?
A ja poszukując inspiracji chętnie przyjmę tu Wasze linki z jakimiś propozycjami fryzur z użyciem kokardek !!! :)
Buziaki!

niedziela, 9 grudnia 2012

Podsumowanie Akcji Jesiennych Umilaczy!




Cześć Dziewczyny!

Wpadam na szybkiego i lecę do kuchni wyczarować coś pysznego dla moich gości :) Niestety nie upiekę sobie urodzinowego tortu, ale w zamian za to postanowiłam przygotować inne pyszności, które u mnie w rodzinie „mają branie” :) Ach, jeszcze tylko wieczorne zdmuchanie świeczki (+ życzenie, a co!:)) i mogę wstępować w 21-letniość:)

Ale chciałam szybko podsumować Akcję, w której ostatnio brałam udział. Akcję rozpieszczająco aromatyczną o nazwie

Organizowaną przez Malinę. Wiązało się to z małymi zakupami, wieczornym taplaniem z kosmetykami, aromaterapią, wnikliwą oceną i dużą ilością radości z powodu odkryć kosmetycznych. Niektóre na pewno zostaną ze mną na dłuzej, z innymi mam nadzieje już się nie spotkać.




***


      Ostatecznie jako faworytów wybieram cztery kosmetyki, a mianowicie    



Niestety nie udało mi się odnależ Umilającego peelingu albo scrubu, wciąż góruje u mnie ten własnej roboty. Choć w sumie po chwili zastanowienia mogłabym mydełko powyżej zaliczyć do tych peelingów, w końcu taką tez ma nazwę! Jednak widziałam u paru dziewczyn produkty, którymi napewno w najbliższej przyszłości się zainteresuję, gdyż po opiniach i zdjęciach wydaje mi się, że być może to jest to! :)


A teraz trochę prywaty, a niech się spełnia!

No bo kto powiedział, że samej sobie nie można złożyc życzeń :)
Czy można się określić starą dupą, gdy budzi się w ten dzień i naprawdę nie oczekuje życzeń ani nic? Nic prócz ponurej wizji paru osób które napiszą Ci na FB "wszystkiego najlepszego" bo przypominacz w prawym gónym rogu wyświetla moje imę obok miniaturowego wirtualnego torciku?

To jestem starą dupą... Pierwszy chyba raz w życiu czuje jakby to był tak zwyczajny dzień jak każdy inny. I trochę to przykre. Ale z drugiej strony - czego innego można się spodziewać po nudnej zimowej niedzieli?

Sama sobie życzę przyziemnych rzeczy, które jednak spędzają mi sen z powiek, a mowa tu o zaliczeniu tych wszystkich zasranych niezaliczonych kolokwiów, bo wyłysieję przez nie!

Jak już je zaliczę, tonastępnie życzę sobie aby skończyć studia i obronić się, a potem znaleźć pracę i mieszkanie i ułożyć sobie życie, mieć czas na własne przyjemności i na Bloga :)

Ostatnie życzenie to żeby nie zmieniało się za wiele w moim życiu prywatnym. Jestem szczęśliwa i niech tak zostanie...


A Wam życzę miłej niedzieli!
Buziaki!!

piątek, 30 listopada 2012

Jesienne Umilacze: Kremy i Żele do kąpieli i mój ULUBIENIEC!

     Cześć Dziewczyny!


Dziś chciałam trochę przypomnieć o Akcji Jesiennych Umilaczy, a skłoniło mnie do tego znalezienie mojego NUMERU 1 !!! Tak tak, o ile w scrubach najlepiej odnajduje się wziąż z tym robionym ręcznie, tak w tym przypadku znalazłam Ulubieńca. Co prawda jest parę innych produktów, które lubię, które uprzyjemniają mi mycie i do których napewno wrócę, ale nie miałam do tej pory żelu, kremu, płynu czy mleczka do kąpieli, którego mogłabym wymieniać jako zapachowy WOW! Aż do tej pory :)
Zapraszam Was do dzisiejszej kategorii :
KREMY LUB ŻELE DO KĄPIELI
( do umilania kąpieli lub jak kto woli – wieczoru z prysznicem :)


***
Na wstępie chciałam szybko powiedzieć o dwóch produktach, które z racji nieporęczności przelałam do butli z pompkami a mowa tu o ZIAJI Masło kakaowe oraz żel firmy ESTETICA z kwiatkiem w środku. Ziaja ma piękny kakaowy zapach, który potem wisi w powietrzu łazienki, a Estetica jest bardzo bardzo słodki, ma w sobie  brokat i kąpiel z nim sprawia mi straszną frajdę. Oba te zapachy bardzo lubię i chętnie do nich wrócę, ale nie są to perełki.





1. Pierwszy z sprawdzanych przeze mnie ostatnio Umilaczy to zamówiony razem z peelingującym żelem kosmetyk marki Oriflame relaxing lavender&fig. Skusił mnie zapach lawendy, który mnie uspokaja w świeczkach zapachowych, oraz figi – którą uwielbiam ale już jeść :) Opakowania mi się podobały, peeling był wielkim rozczarowaniem, a jak poradził sobie żel? Producent zapewnia, że żel ten jest relaksujący, ale nic poza tym. No cóż, powiem tak – rewelacji nie ma. Pachnie nienajgorzej, wyczuwam lawendę trochę złamaną przez niby figę. Poczułam się trochę zrelaksowana i myślę, że jest to zasługa właśnie zapachu lawendy, za to plusik. Ale ktoś kto go nie toleruje nie będzie zachwycony :) Ode mnie dostaje 4.

2. Drugi gagatek to również Oriflame tylko z serii Milk&Honey (lubię zarówno jedno jak i drugie:)) Na co pierwsze zwróciłam uwagę? Opakowanie oczywiście, powierzchownośc jednak robi swoje :) Ładne, świecące, ale jakiez było moje zaskoczenie, gdy otworzyłam wieczko i okazało się, że zawartość również jest kremowo-świecąca! Bardzo mi się to spodobało i zachęciło do użytkowania. Jeśli chodzi o zapach – słodko, kremowo, perfumowy. Kojarzy mi się bardziej z perfumami dojrzałej kobiety, w eleganckim żakiecie na obcasach. Producent nie obiecuje relaksu, ani nic z tych rzeczy – jest to produkt nawilżający. Zastanawiałam się, czy faktycznie to, że nie czuje takiego ściągnięcia po wyjściu spod prysznica to jego zasługa? :) Ode mnie dostaje 5-. Mimo wszystko  nie jest to zapach który podbija moje serce, gdyż jest trochę za ciężki.

3 .Trzeci Umilacz i zarazem moje znalezisko Listopadowe to Olejek do kąpieli i pod prysznic firmy Joanna Naturia o zapachu wanilia i śmietanka. Pisałam już o tym nie raz, ale napiszę raz jeszcze – na wanilię można mnie kupić zawsze! :) Uwielbiam takie zapachy, a zobaczywszy małe opakowanie pokusiłam się by wygrzebać je zza stosu innych dużych braci. I chwała mi za to, że zdecydowałam się grzebać na tej półce! Olejek(czy też żel?) zaintrygował mnie już wyglądem – dwufazowy płyn, wyglądał jak sok waniliowy z prawdziwą śmietanką na wierzchu! Otworzywszy wieczko poczułam się jak narkoman, który dostał działkę… TO JE TO! Wzięłam w garść i czym prędzej do kasy. Za to maleństwo (200ml) zapłaciłam 6,29zł :) Co prawda, za tą samą cenę dostanę dużą butlę masła kakaowego, ale… ile przyjemności dało mi taplanie w tym olejku i zaciąganie się boskim  zapachem, to naprawdę mój nos przeżył chyba orgazm :D
W skali od jeden do sześciu daję temu produktowi 10! Albo i więcej. Szkoda, ze jest go tak mało, musze go kryć przed wszystkimi, niczym Gollum :) Hehe...

Tak to jest, nie zawsze znajdujemy tam, gdzie szukamy :) Cieszę się bardzo z mojego znaleziska, dawno nie było mi tak miło i pachnąco jak z nim!!!

Macie takie kosmetyki, które urzekły Was zapachem i nie możecie się obejść bez niuchania?? :)

poniedziałek, 1 października 2012

Ulubieńce września!

Skończył się wrzesień, nastał październik… Zaczęły się studia :)

 Pierwszy dzień minął uroczo – przyjemnie było zobaczyć znajome twarze, pośmiać się z bandy imbecyli z roku i uciec – inauguracyjnie :)
Skończyły się już trzy bite miesiące słodkiego nicnierobienia… Ostatnie wakacje i myślę, że ostatnie moje takie długie totalne opierniczanie się – będę miała co wspominać. Eh, ale wracając do szarej rzeczywistości wrócił tez niezawodny finansowy system, z którego się utrzymuję, czyli korepetycje i dofinansowania rodziców. Dojnym pasożytem domowym jestem, oj tak… Ale tak to się u nas w rodzinie utarło, a rodzinę mam wspaniałą. Nad tym też mogłabym się zachwycać, ale nie o tym chciałam pisać.
Kosmetyczne zachwyty września i jedna wielka dla mnie klapa.
  

1.     Farmona, Jantar, Mgiełka nawilżająco-ochronna z wyciągiem bursztynu i filtrami UV

źródło: http://wizaz.pl/kosmetyki/produkt.php?produkt=1984

Naczytałam się o niej wiele negatywnych i wiele pozytywnych opinii, a także wiele obaw w związku z alkoholem w składzie. Sama kupiłam ot tak, żeby zabić czas w drogerii i jakoś wpadło mi do koszyka, bo raczej nie używałam takich psikadeł, nastawiając się na pielęgnacje ciężkimi i gęstymi odżywkami. Wiem, że dziewczyny narzekały na wysuszenie, czego ja po użytkowaniu regularnie nie zauważyłam. Wręcz przeciwnie – wydaje mi się, że mało po którym kosmetyku moje loczko-fale są takie ładne, kształtne i lśniące. Nie wiem czemu ta mgiełka tak dobrze na mnie działa, ale już po pierwszym użyciu byłam w stanie powiedzieć: „to jest to!” a nie często mi się to zdarza. Szkoda tylko, że w moich małych drogeryjkach ciężko już ją dostać… Wciąż poluję, bo za tak atrakcyjną cenę, tak wydajny produkt musi być w zapasie. I tu sprawdza się to, co powtarza każdemu Anwen na swoim blogu – że każde włosy zareagują inaczej na kosmetyk :)

 

2.   Lakiery Golden Rose, seria PARIS


Wraz z mamą robiłyśmy jesienne porządki wyrzucając bez sentymentu wszystkie podeschłe lakiery. Oczywiście ubytek trzeba było uzupełnić :) I trafiłyśmy na półeczkę Golden Rose’a. Tyle kolorów, że można było dostać oczopląsu! Oczywiście były moje ukochane beże, kremy, czerwienie a także coś ciemnego, na co skusiłam się spontanicznie. Granat a la marynarski. Nie lubię ciemnych lakierów, bo po prostu moje ręce nie ładnie wyglądają w ciemnych pazurkach, no i poza tym odstraszały mnie odpryski. Lakier mam już 6 dni i nie widać na nim żadnej skazy! Końcówki trochę się wytarły ale to trzeba się dobrze przyjrzeć, żeby zauważyć(poza tym w sumie to nie dziwne myjąc często głowę i masując ją różnymi specyfikami:)) Recenzja moich ulubionych lakierów też na pewno się pojawi. Golden Rose jest teraz numerem jeden ze względu na trwałość i cenę :)

 

 3. Joanna, Naturia, Odżywka z miodem i cytryną 

źródło: http://wizaz.pl/kosmetyki/produkt.php?produkt=8000

W sumie to kupiłam z polecenia. Nie używałam odżywek bez spłukiwania, bo mama całe życie mi ich odradzała. „Będziesz miała przylizane włosy! Odżywki trzeba spłukać!” i inne podobne teksty mnie prześladowały. Dopiero gdy człowiek się odważył spróbować tego mającego przykłapiać włosy specyfiku okazało się, że nie taki diabeł straszny! :) Mam puchate, gęste, grube kręcone i niesforne włosy. Dociążenie ich odpowiednią odżywką bez spłukiwania jest zbawiennie.  Niestety nie każda odpowiadała, niektóre nawet puszyły bardziej. Ale po tej rewelacja! Nie rozpisuje się więcej, wystarczy poczytać pozytywne opinie zwłaszcza osób o kręconych włosach :)

 

To by była trójca ulubieńców wrześniowych.


A co do mojego wielkiego zawodu?


To niestety, ale jest to siemię lniane. Owiany dobrą sławą glutek z gotowanego siemienia opanował Internet! Także i jak postanowiłam sprawdzić jego dobroczynny wpływ na moje włosy. I cóż? Jak dla mnie totalna klapa… Włosy były suche, wręcz przesuszone, ciągnęły się okropnie i nie mogłam potem z nimi dojść do ładu. Dawno nie miałam takiego siana na głowie… Nie wiem w czym tkwi problem? Ale na mnie siemię lniane nie podziałało w ogóle, wręcz efekt był brzydszy niż bez pielęgnacji. No a oczekiwałam szczerze nie wiadomo czego czytając tyle pozytywnych opinii i zachwytów zadowolonych dziewczyn. No cóż, każdy ma swoje ulubione produkty! :)