Czaiłam się na to od
dawna, ale dopiero we wtorek miałam okazję przeżyć swój pierwszy raz z henną do
włosów. Miałam co do tego wiele obaw, Najpierw dużo się naczytałam nim w ogóle
zdecydowałam się na zakup. Korciło mnie spróbować słynną Khadi, ale kupowanie
przez Internet nie zalicza się do moich ulubionych, gdyż lubię zakup najpierw
pomacać i zobaczyć na własne oczy, a stacjonarnie nie byłabym w stanie jej
nigdzie dostać. I tak oto z głupa i przez przypadek wstąpiłam do pewnej małej
drogerii w przeuroczej małej mieścinie i spytałam przy kupnie korektora, czy
mają hennę? Na co miła pani odparła, że owszem i wyłożyła na ladę asortyment.
Były to henny firmy ELD, w śmiesznym opakowaniu, które przypominało mi saszetki
ziół bardziej niż preparat do farbowania włosów, ale wzięłam trzy – dwa brązy i
jeden kasztan, sama nie wiedząc ile tego potrzeba do moich gęstych włosów. I
tak henna siedziała i siedziała w szafie, dokupiłam do tego „ginekologiczne”
rękawiczki i wszystko to czekało na właściwy moment.
* PRZYGOTOWANIE ( - ) *
Umyłam i wysuszyłam trochę
włosy. Do większej miseczki wsypałam proszek, rozgniotłam go na pyłek i tu
zaczęło się robić nieprzyjemnie – pyłek śmierdząc niemiłosiernie unosił się w
powietrzu dusząc. Zalałam paćkę gorącą wodą mieszając do danej konsystencji.
Moim zdaniem było za wodniste. Dodałam trochę soku z cytryny (podobno daje
lepszy kolor) i mieszałam. Przygotowałam się zabezpieczając kremem i zaczęło
się…
* APLIKACJA ( - ) *
I tu dopiero zaczęły się
schody! Gdy tylko przygotowałam się w pełni na totalne zabrudzenie (przed
którym zostałam uprzedzona i czułam się przygotowana) moja wodnista henna
szybko schnęła robiąc się gęstsza i gęstsza… Nabrudziłam w całej łazience co
chwilę dolewając ciut wody, by zachować wodnisty stan, bo im mniej wodniste –
tym gorzej było mi to rozprowadzić. Zajęło mi to około pół godziny, a
sprzątanie pobojowiska w łazience zajęło mi prawie drugie tyle :)
* CZAS OCZEKIWANIA ( - ) *
Zawinęłam głowie folią,
nałożyłam czapkę i zaczęło się oczekiwanie ze strachem w sercu i zegarkiem w
ręku. No cóż, ja mojej hennie dałam godzinę na pokazanie co potrafi.
Oczywiście w tym czasie siadłam sobie na
komputer czytając Wasze wpisy (bo za pracę wciąż nie mam serca się zabraćJ) ale co mnie drażniło to lejące się strumyki
spływającej henny z paru stron szyi
twarzy. W końcu owinęłam się dodatkowo starą bluzką z długim rękawem,
która wsiąkała całe „zło” i tak siedziałam sobie spokojnie. Choć bardzo
przeszkadzał mi smród. Za bardzo jestem przyzwyczajona do pachnących kosmetyków :)
* ZMYWANIE *
Zmywałam wodą aż lał się
czysty strumień, czyli jak normalna farba… Tylko znów wydało mi się to o wiele
bardziej uciążliwe. Ehhh… Po drugim zmywaniu również woda była "kolorowa". Ciekawe, czy taki efekt będzie po każdym myciu? Czuje się jak po nałożeniu szamponetki :)
* KOLORYSTYCZNE EFEKTY *
Pierwsza reakcja nastąpiła
już podczas zmywania, kiedy to zauważyłam, że końcówki zalatują rudością,
modliłam się w duchu, żeby to tylko odrobina refleksów. Jednak po odgnieceniu i
wysuszeniu miałam ochotę sobie zakląć… Rudzielec… Nie lubię u siebie takich
rudych refleksów, dałam troszeńkę kasztanu, żeby ożywić chłodny brąz a nie
zrobić z siebie rudziaka :( Generalnie kolor byłby w porządku, ale te rudości…
O ile u innych mogę podziwiać, a sam kasztan chyba od zawsze był moim ulubionym
kolorem, to przy mojej cerze nie wyglądam za ciekawie… No nic. Podobno henna
wygląda inaczej po jakimś czasie. Czekałam…
We wtorek nałożyłam hennę
a w czwartek wieczorem nałożyłam na całą noc Kallosa(wydawało mi się, że włosy
są suche, a uwielbiam efekt misiatych, milutkich i nawilżonych puszków po nocy
z Kallosem) i dziś rano umyłam głowę. Cóż, kolor wyszedł dziwno – ładny.
Kasztan, ciemniejszy z rudymi refleksami. Co mnie martwi – to, że na
rozjaśnianych pasemkach wyszło rude, na ciemnej farbie wyszedł ciemny kasztan,
a przy głowie, na naturalnych odrostach – jasny kasztan :D
Pewnie wiele z Was rwałaby
włosy z głowy mając tak pociapane i różnokolorowe kłakeny, ja jednak miałam już
tyle dziwnych rzeczy na głowie, ze to przy tym pikuś i wcale się tym nie
martwię.
Generalnie raz wyglądają na bardziej rude, raz mniej... Sama nie wiem, ale nie rozpaczam :) |
1. Przede wszystkim wiem już, żeby wybierać tylko
brąz bez żadnych odcieni czerwonego, bo u mnie czerwone pigmenty chyba się
zakochały we włosach i tylko to wychodzi mi najlepiej na łepetynie.
2.Po drugie – bardziej wodniste, baaardziej
wodniste! Wcale nie łatwiej nakładać gęsty krem.
3. Po trzecie – zabezpieczenie miejsca zdarzenia –
czyli jakieś folie na wszelkiego rodzaju chodniczki znajdujące się w
okolicy hennowania.
4. No i po czwarte – dodanie do henny substancji,
która zniweluje wysuszenia kłakenów (bo jak są suche, to się nie kręcą :( no.)
***
Generalnie – mogło być
lepiej, nie ma najgorzej, ALE mimo wszystko jestem trochę zawiedziona. Choć usłyszałam, że bardzo ładnie błyszczą mi się włosy. Swój pierwszy raz z farbą chemiczną przeżyłam dużo
boleśniej :) Uff… Mam nadzieję, że
następnym razem będzie lepiej. Chciałabym odejść od farbowania drogeryjnymi farbami, mimo, że kusi mnie wygoda i obiecane kolory, a w swoim mysim kolorze zwyczajnie źle się czuję.
A Wy hennujecie?
Miłego weekenda dziewczęta! :)
Czyżbyś zmieniła nagłówek, czy mi się tylko wydaje? W każdym razie - fajny!:)
OdpowiedzUsuńCoś tam majstrowałam, przeczytawszy ile ciekawych i ładnych rzeczy można tu dokonać z odrobiną wiedzy o działaniu interneta :D
UsuńWyszło całkiem fajnie i przede wszystkim naturalnie :)
OdpowiedzUsuńkolor piękny i bardzo Ci w nim do twarzy ( no ale ładnemu - wiadomo co :)
OdpowiedzUsuńzostałaś otagowana :)
OdpowiedzUsuńhttp://levo-kosmetycznie.blogspot.co.uk/2012/11/liebster-blog-od-baby-blue.html
Bardzo naturalie to wyszło i ślicznioe w nim wyglądasz :)
OdpowiedzUsuńŚlicznie Ci wyszło- kolor jest taki wielowymiarowy i pięknie się błyszczy. A Twoje loki, ahhh
OdpowiedzUsuń