Napisałam się ostatnio o sobie, czas wrócić do blogowania o kosmetykach :)
Pisałam kiedyś o podkładzie, który miał rozdwojenie jaźni - przez moje omylne rozprawianie o nim jako o Rimmelu, który okazał się po badaniu opakowania okazać Maybelline. Jednak kosmetyk, który zaprezentuję dzisiaj nie ma rozdwojenia jaźni przez moją ślepotę, ale ma równie ciekawą historię.
Jak już kiedyś pisałam - moim absolutnym hitem, jeśli chodzi o kosmetyk do zabezpieczania włosów i ujarzmiania kosmyków jest Joannowy ARGAN OIL. I przyrzekłam sobie, że już go nie opuszczę, aż do chwili, gdy zobaczyłam na promocji olejek/serum SYOSS. Joanna ma w sobie 30ml i zapłacimy za nią koło 14 złotych. Za tyle samo udało mi się kupić SYOSSa w mega promocji o pojemności 100ml. Połowę taniej niż normalnie! Więc jak to kobieta - kuszona promocją wzięłam.
Cechy szczególne tego produktu:
+ fajnie, że jest pompka
+ delikatny zapach
- pompka wyrzuca z siebie bardzo dużo olejku
- olejek jest strasznie treściwy/gęsty
To tak stricte opisowo. A co jeśli chodzi o działanie? Nie, nie oczekuję cudów od preparatów, które mają za zadanie zabezpieczać mi końcówki.
Nie obchodzi mnie więc co obiecuje producent, bo dla mnie może i na opakowaniu być napisane, że uczy moje włosy pisać po chińsku.
Jednak równowaga pomiędzy ilością produktu a działaniem na włosy musi być zachowana po własnej próbie. Olejku tego używałam (próbowałam używać) ze dwa miesiące u siebie w domu. Efekt? Przeciążone włosy, wyglądające na tłuste. Niezależnie, czy olejku dałam dużo, czy jedynie delikatnie rozsmarowałam - zawsze kończyło się na strąkach. Było to dla mnie o tyle dziwne zjawisko, że niesamowicie ciężko jest obciążyć moje suche włosy! Po wielu próbach wywiozłam specyfik do domu Narzeczonego i czekał na swoją kolej.
I tu moje drogie zaczynają dziać się cuda i rozdwojenie jaźni!
Serum, które kompletnie nie sprawdziło się u mnie w domu dało rewelacyjne efekty po umyciu w domu narzeczonego! Włosy wyglądały na pięknie nawilżone, ale nie dociążone.Błyszczały, ale nie strączkowały.
Nie byłam świadoma, że działa to też w drugą stronę i coś co nie pasuje mi przy delikatnej pielęgnacji sprawdzi się w drugim domu, gdzie włosom nie jest lekko.
Teraz mam dylemat i sama nie wiem, jak mam ocenić ten produkt :)
Myśląc takimi kategoriami powinnam testować wszelkie produkty u siebie w domu i u Ukochanego ;)
A Wy co myślicie?
Miałyście styczność z tym eliksirem?
Twardość wody ma ogromny wpływ na włosy, wiem sama po sobie, ale nie sądziłam, że może się to też wiązać z działaniem kosmetyków! Moje włosy w Anglii (mam wodę chlorowaną, jak w basenie), są okropne i muszę się namęczyć, by wyglądały w miarę, a jak przyjadę do Polski, to po jednym umyciu wracają do normy i świetnie się układają.
OdpowiedzUsuńJa za to mam taką dziwną sprawę z farbami. L'oreal w Polsce zawsze kolor jak na opakowaniu, świetny wygląd na włosach, idealne krycie. Tutaj, nawet identyczna farba i jej odcień tej firmy, WTF? Okropnie kryje, wychodzi paskudny kolor, wypłukuje się! Niedługo będę w Polsce i sama nie wiem, czy wrócić do L'oreal, czy jednak zdecydować się na coś z JF, który sprawdza się w UK.
O widzisz! To muszę pamiętać, żeby mi się u Lubego nie zachciało farbować, bo nie wiadomo co wyjdzie! :D ja też bardzo lubię L'oreal za kolor taki jak na opakowaniu.
Usuńjesli masz taką możlwiość to warto by było testowac na dwuch skrajnych wodach. Ale dużo osób nie ma jak to zrobić i też źle nie jest jak testują u siebie w domu. Blog ma być przyjemnością a jak by ktoś się czepiał rzetelności recenzji to każda blogerka musiałaby mieć małe labolatorium, żeby dokładnie badać twardość wody, wilgotność, godzinę stosowania a w tedy wpadło by się w przesadę:)
OdpowiedzUsuńHehe, dokładnie :) co prawda laboratorium nie mam, ale chyba będę teraz zwracać większą uwagę na dany produkt i wywozić go, aż chyba dla własnej ciekawości również!
Usuńoj z tą wodą to jest dramat, na pewno ma wpływ na włosy i działanie kosmetyku.
OdpowiedzUsuńNie zdawałam sobie sprawy, że do takiego stopnia, że potrafi zmienić mój stosunek do kosmetyku o 180stopni!
Usuńa jednak !:)
Usuńpowiem Ci, że po Twoim poście wzięłam do łazienki odżywkę, która w Lublinie sprawdzała się tylko w mieszankach najwyżej 1:1 z inną odżywką. normalnie robiła puch, a włosy były nieprzyjemne w dotyku.
efekt? milutkie, mięciutkie, gładziutkie włosy. nawet nie musiałam odżywki bez spłukiwania dawać, tylko jakąś mgiełką spryskałam! :)
jak nic winna jest twardość wody!
Włosy piszące po chińsku :D
OdpowiedzUsuńPreparat sprawdził się, bo pewnie chroni włosy przed twardą wodą :) a to akurat na plus:))
Pozdrawiam i zapraszam do siebie w wolnej chwili:)
Co słychać Picolca? :D
OdpowiedzUsuńJak przygotowania do ślubu? :D
Muszę wypróbować ten olejek.:)A ja mam twardą wodę.
OdpowiedzUsuń