wtorek, 8 września 2015

Smoky eye jako makijaż dzienny



Choć makijaż typu smoky kojarzy się raczej z wieczorową stylizacją, zgrabnie podpiętymi włosami i elegancką kreacją wcale nie trzeba go rezerwować tylko dla tych wybranych okazji. 

Dziś krótko o tym, jak wrzucić smoky na oko w makijażu dziennym, żeby nie wyglądać zbyt wieczorowo, ale wciąż wydobyć ten charakterystyczny efekt przydymionego oka.

Osobiście uwielbiam ten rodzaj makijażu jako dzienniaka i decyduję się na niego niezwykle często(zazwyczaj gdy gdzieś zaśpię i nie mogę znaleźć eyelinera :D ) bo przy odrobinie wprawy całość zajmuje mniej niż 15 minut i minimum kosmetyków!

A więc zakładając, że faktycznie czasu mamy niewiele - nie kombinuję z makijażem odwróconym tylko rozprowadzam cienką warstwę podkładu, starannie nakładam korektor pod oczy i na powiekę zamiast bazy(a co mi tam!), starannie przypudrowując całą twarz. Podkreślam kształt brwi i chwytam dwa cienie - a ściślej mówiąc dwa odcienie brązu - piękny, uniwersalny Go, Charlie Brown! od Catrice i Bark z paletki Sleeka Au naturel. Bark jest ciut ciemniejszy a jeśli nałożymy go wilgotnym pędzlem równica w kolorze będzie ciut wyraźniejsza. 




CZTERY KROKI DO DZIENNEGO SMOKY

1. Krawędzie + wypełnienie
Najpierw zaznaczam sobie krawędź cienia pracując "na otwartym oku" i szurając mięciutkim pędzlem w załamaniu górnej powieki. Można tak do znudzenia, jeśli pędzel jest milutki :) Potem tym samym puchaczem nakładam cień na całą powiekę ruchomą rozcierając wszelkie niedociągnięcia, starając się jednocześnie nie wyjeżdżać poza wyrysowane wcześniej granice.

2. Linie do rozmazu
Następnie w ruch idzie ciemniejszy brąz i skośny pędzelek zmoczony micelem, fixerem, albo wodą. Maluję nim kreskę wzdłuż linii rzęs i pomiędzy nimi. Następnie podkreślam załamanie powieki tak aby w zewnętrznym kąciku łączyło się z moją kreską. Dolną linię rzęs też niedbale podkreślam. Na koniec wszystko delikatnie rozblendowywuje puchaczem :)

3. Trochę jaśniej tu i tam
Żeby nie było monotonnie trochę białego cienia nakładam pod łukiem brwiowym i w wewnętrznym kąciku oka. Mnie zależało na macie totalnym, więc biały cień również wybrałam w wersji matowej :)

4. Podkład na rzęsy
I ostatnie kroki - baza pod tusz, szybkoschnięcie i nałożenie tuszu. Voila!! Oczy gotowe!

Poniżej wklejam film jak to co nabazgrałam wygląda w praktyce. Nie trwa to tak szybko, ponieważ zamiast malować się przed lusterkiem lampię się w lcd aparatu, co utrudnia sprawę, ale było zabawnie :) Dodatkowo pogoda typu słońce-burza-słońce zmusiły mnie do użycia lampy, więc w pewnym momencie światło ulega totalnej zmianie... HELLO Autumn!! 



Po tym pozostaje jedynie wyszmaglować usta, najlepiej na neutralne, naturalne kolory i dzienny smoky gotowy.

DLA KOGO?

Smoky w wersji delikatnej/dziennej jest tak uniwersalne, że pasuje KAŻDEMU. Jedyne na co trzeba zwrócić uwagę to odcień brązu. Jasne blondynki idealnie będą wyglądać w połączeniu jasnego, orzechowego brązu, a jako ten ciemniejszy akcent brązu o ton, dwa ciemniejszego. Osoby o cieplejszym odcieniu skóry mogą postawić na odcienie bardziej rude i łączyć z rozcieraną, czekoladową kreską. 

Makijaż świetnie wydobywa kolor, uwielbiam jak wysysa z moich oczu niebieski kolor, który zazwyczaj zjadany jest przez szarość. Nie dominuje, Gdy mocniej przypudrujemy twarz uzyskamy efekt bardziej "wycacany", natomiast przy np. użyciu samego korektora fajnie wydobywa u osoby maloewanej nastoletni urok i świeżość. 




Pomimo, że kocham kreski, ten makijaż jest świetny do zdjęć zwłaszcza czarno białych. Przyciemnione oko nie wygląda na przerysowane, ale wciąż wymodelowane cieniami, wyraźnie widać rzęsy, które są najciemniejszym elementem makijażu i kształtują oko. 

_____________________________________________________________________________

PS. I tu też chciałam Wam podziękować za wszystkie rady dotyczące niefortunnej sytuacji z molestowaniem :* Sprawa idzie do przodu i na pewno tego tak nie zostawię, jeśli macie jeszcze jakiś pomysł co możnaby zrobić - podzielcie się proszę w komentarzu! Większość Waszych sugestii już wprowadziłam w życie ;)

sobota, 5 września 2015

-SZEF MNIE MOLESTUJE!! - Pani coś źle rozumie!


Cześć Dziewczyny!

Po dłuższym namyśle i konsultacji z najbliższymi postanowiłam puścić tekst w sieć. Tekst o najdziwniejszym i najbardziej pogmatwanym epizodzie w dotychczasowym życiu dwudziestoczteroletniej dziewczyny, która tak naprawdę gówno wie o życiu, bo wychowała się w kochającej rodzinie, z dala od patologii. Głównym celem teraz jest rozmowa, bo bez niej problem zniknie i wrócimy do punktu wyjścia udając, że "nic się nie stało". Starałam się zareagować najszybciej jak się dało, choć patrząc po czasie sama nie wiem, czemu zrobiłam to, a nie tamto... Strach przytłacza, zjada rozsądek i racjonalne zachowania. 

JEST PIĘKNIE
Wakacje już w połowie zdążyły przelecieć przez palce, zapisując w moim życiu zakończenie kolejnych dwóch etapów: ostatni rok edukacji i obronę pracy magisterskiej. Jednocześnie wydawało mi się, że w końcu zacznę zapisywać swoje życie od nowa, kiedy to znaleźliśmy mieszkanie marzeń i ostatecznie zapadła decyzja o kredycie i własnym kącie. Zaczęły się usilne poszukiwania pracy, roznoszenie nowego, zmodyfikowanego CV i rozpytywanie znajomych. 

Pewnego dnia zadzwonił telefon.
Jeden z pracodawców do których wysłałam dokumenty zaprosił mnie na rozmowę, po której byłam prawie pewna, że zostanę zatrudniona. Wszystko wpasowywało się w ramy moich/naszych oczekiwań - umowa o pracę, ubezpieczenie, stały dochód... Praca znajduje się około 10 minut od Miechowa,gdzie za niedługo mamy zamiar się wprowadzić. Co prawda branża zupełnie mi obca, bo handel wyrobami drewnianymi, ale zdeterminowana i chętna do nauki - podjęłam decyzję. Jednak mieliśmy już opłacony wyjazd na wakacje, czego nie ukrywałam. Ostatecznie obiecawszy powrócić za dwa tygodnie w pełnej gotowości do podjęcia stanowiska - pojechałam zwiedzać Rzym. 

DAĆ Z SIEBIE WSZYSTKO!
Dwa tygodnie później zostałam zaproszona na godzinę 8 rano, by ustalić szczegóły. Jednak, ku mojemu zdziwieniu i braku ówczesnego przygotowania - okazało się to normalnym dniem pracy. Dziesięciogodzinnym. Zostałam poinformowana, że na okres, gdy będę uczyć się pracy nie podpiszemy żadnej umowy, bo "może się okazać, że to mi nie odpowiada". Ale z zastrzeżeniem, że dostanę wypłacone dniówki w wysokości 60złotych. Stwierdziwszy, że praca może mnie faktycznie przerosnąć(kompletnie nie wiedziałam co to więźba, drewno szalunkowe, ani o co chodzi z impregnacją łat) zgodziłam się na taki warunek. Pracownicy byli bardzo uprzejmi i pomocni, Nie miałam problemów z komputerem, kasą i zarządzaniem dokumentacją w biurze - tego nauczyłam się w pierwszych dwóch dniach. Ogarnięcie całego asortymentu i różnych nazw dla jednej dechy okazało się wyzwaniem. Wyzwaniem, któremu podołałam w niecały tydzień kładąc sobie za punkt honoru nauczenie się samodzielności w moich obowiązkach. 

Dawałam z siebie wszystko, w wolnym czasie ucząc się przeznaczenia różnego rodzaju preparatów leżących na półkach, żeby w razie wątpliwości umieć odpowiedzieć na wszelkie pytania, o jakie potencjalny klient może spytać. Myślałam, że złapałam już większość więc etap szkolenia mogłabym zamknąć i zaczęłam podpytywać o umowę. Moje prośby i pytania jednak były zbywane. Argumenty? 
- porozmawiamy o tym na spokojnie, jak nie będzie ludzi.
Nie było ruchu, to wtedy:
- muszę teraz jechać do Krakowa, pogadamy jutro, dobrze?

Wymagania były coraz większe, zakres obowiązków też, a ku zniecierpliwieniu mojemu i mojego męża żadnej wiążącej decyzji nie udało mi się uzyskać. Nie miałam jednak wielkich podstaw, ażeby nie ufać (tfu!)szefowi, bo pracownicy utwierdzali mnie w przekonaniu, że jest okej. Tak leciały dni, aż do kontroli SANEPIDu, kiedy to szef wystraszył się o nieaktualne zaświadczenia lekarskie innych pracowników. Wtedy to zlecił mi wykonanie badań, żeby móc podpisać umowę, bo jak mnie przekonywał - chce, żeby wszystko było zgodnie z prawem, żebym była ubezpieczona jak się należy itp... Planowałam przeprowadzić wszystkie badania w swoich rodzinnych stronach: pracodawca nie miał podpisanego kontraktu z żadną poradnią, więc decyzja o miejscu należała do mnie. Ja od razu odwiedziłabym najbliższych, których już dawno nie widziałam więc przekonana o słuszności swoich planów zakomunikowałam o tym (tfu!)szefowi. On z kolei zaproponował, ażeby zminimalizować koszty - pojedzie ze mną! Bo musi zawieźć drewno na tralki w okolice Suchej Beskidzkiej, to wracając przejedziemy przez Wadowice bo na jedno wychodzi. 

Nie podejrzewając nic, kierując się oszczędnością(reszta pieniążków które odłożyłam po ostatnim przepracowanym miesiącu-czerwcu zaczynała uciekać na lewo i prawo zostawiając mnie powoli bez grosza) umówiłam się z lekarzem na wizytę oraz z domownikami na obiad. Tak, na obiad, żeby nie wydawać niepotrzebnie pieniędzy w trasie na jakieś hot-dogi albo inne obiady, kiedy mam pod nosem rodzinny, darmowy obiad :)

DZIEŃ W KTÓRYM ZDROWY ROZSĄDEK ZANIKA
W ten dzień przyjechałam do pracy ponad godzinę wcześniej. Wzięłam ze sobą teczkę z kwestionariuszem osobowym, udało mi się też podpisać umowę, brakowało do szczęścia tylko zaświadczenia. Byłam zarejestrowana na 10.30, ale w planach wpierw były sprawy firmowe - żeby dojechać wpierw rozładować towar a następnie do mnie potrzebowaliśmy jakichś 3 godzin. Całe szczęście zdążyliśmy na czas. Badania wykazały, żenie ma przeciwwskazań, abym podjęła pracę na takim stanowisku i z zaświadczeniem pojechaliśmy do mojego domu rodzinnego. Po obiedzie, kawie i opowiadaniu o pracy trzeba było wracać, żeby zdążyć przed 17 z powrotem. 



Droga powrotna jednak wyglądała zupełnie inaczej.
Wszystko zaczęło się po tym, jak (TFu!)szef zaproponował mi przejechanie się jego wozem. Toyota Land Cruiser, którą posiadał miała automatyczną skrzynię biegów. Powtarzałam nieraz, że nigdy takim autem nie jechałam ani jako pasażer ani jako kierowca. Ten ochoczo zatrzymał się na poboczu, żebyśmy zmienili się miejscami. No cóż, wielkiej filozofii nie ma, ale nie jechało mi się za wygodnie, bo co chwilę chciałam sięgać do skrzyni biegów, żeby redukować, więc bez entuzjazmu skwitowałam, że niestety nie dla mnie takie auto i wolę siedzieć jednak z boku. Zatrzymałam się na poboczu, żeby wrócić na miejsce pasażera. (TFu!)szef rozłożył ramiona, żeby mnie przytulić gratulując mi nowego doświadczenia. Czując się niezręcznie ale żeby nie wyjść na niewdzięczną, bo jego auto to jego cudeńko poklepałam go po plecach wydukując z siebie " dziękuję za umożliwienie mi takiej próby". Ten ścisnął mnie mocniej i odrywając uścisk przybliżał twarz do mojej chcąc mnie pocałować.
Moja ręka automatycznie podleciała w kierunku buzi która oderwała się o odskoczyłam jak poparzona. Trwało to może ułamki sekund, ale zamiast pier**lnąć starego capa w twarz wskoczyłam do auta i zatrzasnęłam za sobą drzwi. On wsiadł z drugiej strony udając, że nic się nie stało i rozmawiając dalej.

NIC SIĘ NIE STAŁO
Siedziałam obrócona w stronę okna, bez słowa. (TFu!)szef zachowywał jakby nigdy nic, wręcz stał się jeszcze bardziej natarczywy, chwytał mnie za rękę, całował w nią i ciągnął w swoim kierunku. Potem zaczęło się kładzenie ręki na udzie, brzuchu, ale pomimo mojego odpychania wciąż był natarczywy. Jechaliśmy jakąś dziwną drogą. Mnie okropnie rozbolała głowa, po której kołatało się milion myśli. Pomimo, że mieszkałam w tamtych okolicach 20 lat nie jeździłam takimi ścieżkami. Chwyciłam moją ogromna torbę zastawiając się nią na wszystkie możliwe strony. Nagle z boku usłyszałam komunikat, że on musi się iść załatwić i zatrzyma się tam w krzakach, bo tutaj jeździ na polowania więc zna te tereny, a tu żebym zobaczyła gdzie się chowają jak strzelają do kaczek... 
Zaczęłam trochę panikować, ale udawałam spokój. 
Zatrzymał się przy jakichś stawach mówiąc, żebym wyszła sobie popatrzeć a on polazł w drugim kierunku. Wyskoczyłam z auta, żeby widzieć co się dzieje wokół i nie być osaczoną w aucie. Po mojej bolącej głowie chodziły różne plany - uciekać? Dzwonić do rodziców, męża? Nawet nie wiem gdzie jestem! 


Bałam się, że jak zareaguję nerwowo, to jemu coś odwali, zrobi mi krzywdę, zabije i wrzuci mnie do stawu albo zakopie. Wszystkie najgorsze scenariusze latały mi po głowie, bo miałam świadomość, że najwięcej takich zbrodni popełniają osoby z najbliższego otoczenia ofiary. Cała ta wiedza kumulowała się w mojej łepetynie powodując koszmarny, wręcz odurzający ból. Czekałam aż wróci do auta, ale zamiast tego człapał w moim kierunku. Odchodziłam na bok udając że oglądam staw, starając się zachowywać normalnie, żeby nie sprowokować żadnego agresywnego zachowania. Ten rzucił się na mnie od tyłu i chwycił mocno oplatając rękami. Po paru sekundach trwających wieczność wyrwałam się i zamknęłam w aucie starając się, żeby wyglądało to jak najbardziej naturalnie. Serce biło mi jak szalone...

"SĄ RZECZY O KTÓRYCH LEPIEJ JAK MĄŻ NIE WIE..."
Jechałam jak na szpilkach rozglądając się za znakami drogowymi, żeby wiedzieć gdzie się znajduję. Po moim milczeniu pojawiły się pytania okraszone kolejnym kładzeniem ręki na kolanach i braniem jej do całowania:
- Jesteś zła Oleńko?
- W takich kategoriach bym tego nie rozważała... Nie chcę żeby koś mnie dotykał, prócz Grześka, po prostu mam z tym problem i już przez takie coś przechodziłam.

- Ale ty jesteś taka słodka, piękna laleczka kochana, że bym cię najchętniej schrupał!!!
Moje słowa jakby nie docierały, moja ręka była intensywnie całowana i ściskana.Ale zostawiłam ją, wolałam poświęcić rękę do całowania niż użerać się z jego rękami na moim ciele.
- Są takie sprawy o których lepiej jak mąż nie wie, potem są problemy w małżeństwie, mówię Ci to z serca, z doświadczenia! 
- Ja raczej jestem szczera i mówię o wszystkim mężowi, tego samego oczekuję od niego.
- Choćby był najlepszy to przecież tylko mąż. Ma swoje instynkty i piękna kobieta go pociąga, odda się rozkoszy i to rozumiem. Gdybyś Ty też miała jakieś problemy w domu możesz zostać w pracy robić nadgodziny. Bo my jesteśmy przyjaciółmi Oleńko, możemy rozmawiać szczerze. Myślę, że powinnaś mówić do mnie Zbyszku...
Szczęka mi opadła i zaczęłam wywód, że absolutnie, że nasze kontakty są zawodowe i takie zachowanie nie przystoi, że źle bym się czuła. On dalej miętolił moją rękę ciągnąc:
- Ale wiadomo w niektórych sytuacjach trzeba by zachować takie pozory, ale na co dzień... 

Nie wdawałam się potem w bezsensowne gadki, moralność moja dalece odbiegała od przekonań tego osobnika. Jedyne o czym marzyłam to wrócić do domu, żeby to wszystko się skończyło.

POMOCY!!!! 
Wróciliśmy do zakładu. Beznamiętnie wrzuciłam wszystkie kartki do jednej teczki, położyłam ją na biurku, wpisałam się do zeszytu obecności, który dostałam polecenie prowadzić. W zakładzie zachowywał się inaczej - wszędzie tam są kamery, więc trzeba się pilnować. Wśród pojękiwań (tfu!)szefa, że powinnam mu o wszystkim mówić szczerze  -pojechałam do domu. Wsiadłam do auta i odjechawszy jakieś trzysta metrów wybuchłam płaczem. Jechałam do domu, ale najchętniej zaszyłabym się pod ziemię. Chciałam zadzwonić do męża, ale akurat zaczynał pracę, nie mógł rozmawiać. Od wewnątrz zjadało mnie poczucie winy. Nigdy nie ubierałam ani nie zachowywałam się wyzywająco, ale mimo wszystko miałam takie paskudne uczucie, że to moja wina i powinnam z tym zostać sama. Jednak czułam, że sama sobie z sobą nie poradzę, że mi chyba odbije jak zacznę sama z tym walczyć i postanowiłam wybrać tylko jedną osobę, której o tym powiem. Nagrałam się na pocztę przyjaciółce, która akurat wypoczywa nad morzem ze swoim chłopakiem, prosząc o pilną rozmowę. Wróciłam do domu, zmyłam czarne zacieki tuszu z policzków i wyjechałam autem w pola, żeby nikt inny na całym świecie nie słyszał tej rozmowy. 



Usłyszałam dokładnie to, co ja bym poradziła komuś w tej sytuacji: Uciekać!!! Poczucie winy zmalało, pojawił się ogromny wstyd i strach. Mówić o tym Grześkowi, czy nie? Ubzdurałam sobie, że może lepiej, żeby nie wiedział, że załatwię to sama, że to mój problem, że będzie na mnie zły... Patrząc na to po chwili zupełnie nie wiem skąd takie myśli mogły się w ogóle pojawić? Jednak tak właśnie było i najbardziej racjonalne przekonania nie potrafiły do mnie trafić. 
Skończyłam godzinne rozmowy, w międzyczasie zadzwoniła jeszcze mama. Udawałam, że wszystko jest okej, bo nie potrafiło mi to przejść przez gardło. Najpierw Mąż...

WYMYŚLIŁAM TO WSZYSTKO
Tej nocy nie mogłam spać. Budziłam się co chwilę cała w potach, zrywając się z krzykiem.  "Tak nie może być" - pomyślałam o 4 rano i wstałam. Szybko ubrałam się i niewiele myśląc wsiadłam w auto i pojechałam do męża do pracy. Był niesamowicie zdziwiony moją obecnością, dopytywał co się stało, ale prosiłam go, żeby mi zaufał i pojechał ze mną. Nie chciałam rozmawiać u niego w pracy, bo przeczuwałam, że znów opowiadając zaleję się łzami. Zostawił swoje auto koledze i bez słowa poszedł za mną, choć widziałam, że zaczyna w nim narastać niepewność i zdenerwowanie. Wsiedliśmy do auta i zaczęłam opowiadać zaczynając od słów: "nie będę już tam pracować..." i po kolei jak wyglądał mój wczorajszy dzień. W końcu musiałam zatrzymać się na jakimś zajeździe. Była 6:36. Patrzyłam na niego niepewnajak zareaguje. Dzięki Bogu pomimo ogromnej złości podszedł do sprawy bardzo rozsądnie i skupił się na mnie. Czując Jego wsparcie wiedziałam, że damy radę. Początkowo chciałam jechać sama, jednak zostało mi zakomunikowane, że nie ma takiej opcji, żeby weszła do zakładu pracy sama i idzie ze mną. Poczułam się bezpieczniej. Około godziny 8 pojechaliśmy do mojej(byłej)pracy. Nie było nigdzie(tfu!) szefa, więc jak co rano weszłam do biura po swoje dokumenty, po podpisaną umowę i zeszyt obecności. Po chwili wszedł 
(tfu!) szef, ale ponieważ przyszła jego córka wyszliśmy na zewnątrz. Niestety pięciolatka nie chciała słuchać ani mnie, ani ojca i szła wszędzie gdzie on. Mąż stanął murem obok mnie, gdy dukałam mu, że "PAN przekroczył granice, których się nie przekracza, że tak nie można pracować i krzywdzi innych i ja nie zamierzam tego tolerować." On nagle przestał mi "Oleńkować" i rozmowa nabrała charakteru formalnego. "Proszę Pani", "Pani Aleksandro"... 


Na placu zeszło się ludzi - moi znajomi pracownicy wyglądali z każdego kąta z zaciekawieniem co jest przyczyną porannych nerwów na placu. Opiekunka córki wyglądała z wielkimi oczami chyba najwyraźniej nie wierząc w to co mówię, a dziewczynka patrzyła z kwaśną miną w kierunku ojca, potem na mnie, na Grześka i znów na ojca. 
Ten stary zboczeniec stwierdził, że nie wie co ja sobie ubzdurałam, ale on mi nigdy nic nie zrobił, że w życiu by nikogo nie skrzywdził. To ja sobie coś ubzdurałam, może takie mam fantazje, może coś źle odebrałam, ale on nigdy nic nie zrobił! 
Na koniec dwa hity:

1. Jemu jest przykro, że został W TAKI SPOSÓB potraktowany, jak nie człowiek, że na to nie zasługuje, że sprowadzam tu męża i tak z nim rozmawiam(w międzyczasie wtrącając "mówiłem przecież, żebyśmy o wszystkim szczerze rozmawiali!") i wygonił nas z posesji. Ja jeszcze na odchodne pokazałam mu swój zeszyt obecności pytając czy ma na tyle honoru, żeby mi wypłacić za te trzy przepracowane tygodnie? Wyrzucił nas za machając ręką że nie ma nic więcej do powiedzenia. Rzuciłam zeszytem.

Popatrzyłam tęsknym wzrokiem za chłopakami na placu, chciałam im wyjaśnić o co chodzi. Ten stary pierdzioch na pewno im powie, że chciałam go w coś wkręcić, mam nierówno pod sufitem, cholera wie co jeszcze... 

2. Odchodziłam już w stronę auta ze świadomością że dziś w tym miejscu moje dobre imię zostanie przez niego zrównane z błotem. Grzesiek wsiadł do auta, wtedy on odwrócił się  krocząc w moim kierunku wołał do mnie:
"To rozumiem, że nie przychodzi Pani dziś do pracy?????" z głupim uśmiechem zacierając ręce. 
"Do pracy? Pracowałam jak murzyn za darmo i mam przyjść do PRACY????!!!!!"
Grzesiek wychodził już z powrotem z auta pompując się ze złości. Tamten zdążył już do mnie podbiec, a ja wyciągnęłam umowę i bezceremonialne potargałam mu przed nosem.
"Oryginał też niech pani rwie"- popatrzył przysuwając się do mnie. 
"Oryginału dawno nie ma..." - wsiadłam do auta.

Odjechałam jakieś 10 metrów i zalałam się łzami, a moje ciało rozlało się jak gąbka. Zatrzymałam się na jego pieprzonym wyjeździe, Grzesiek wyleciał, żeby usiąść za kółkiem a ja przetoczyłam się na siedzenie pasażera. Jechałam rycząc jak bóbr zła na to jak mogłam dać się tak wyr*chać, po czym z amoku wyrwał mnie dzwonek telefonu. Na wyświetlaczu pojawiła się ikona z napisem "SZEF Dr*wnolam". Grzesiek kazał mi dać sobie telefon, ale przesunęłam palcem po ekranie w kierunku czerwonej słuchawki. Nie chcę go już nigdy widzieć, ani słyszeć. Zdjęłam okulary żeby wytrzeć czerwone oczy, z całego tego stresu na powrót obudziła się moja arytmia... Grzesiek wyciągnął do mnie rękę i jechaliśmy do domu.

DLACZEGO?
Dalej już tylko dochodziłam do siebie. Zapadła decyzja, żeby powiedzieć o tym wszystkim, których znam. Mam żal do siebie, że nie zdążyłam powiedzieć prawdy innym pracownikom. Jeszcze większy żal mam do siebie, że pozwoliłam sobie zaufać komuś na tyle, żeby dać się wychulać jak dziecko... Że 780 złotych które mieliśmy dołożyć do notariusza poszło się paść i robiłam trzy tygodnie u tego zboczeńca za darmo.
Ale najbardziej boli mnie co innego...
Pracownicy opowiadali mi, że od jakiegoś czasu nikt nie może się tam złapać do pracy na stałe. Że były przede mną dziewczyny, przepracowały tydzień, dwa, jedna parę dni i rezygnowały. Pytałam o to kiedyś (tfu!)szefa, ale mówił, że nie radziły sobie z obliczeniami,  że za długo praca(10 godzin codziennie), że jedna kradła... Wiecie co ja myślę? Kurde, że pieprzony zboczeniec wykorzystuje dziewczyny i czeka, aż znajdzie taką, co będzie na tyle zastraszona, że będzie mu pozwalać na takie zachowania! 
Opowiadam o tym wszystkim komu tylko mogę. Sprawdzam ogłoszenia na portalach pracy, bo wiem, że za niedługo znów pojawi się ogłoszenie. Takie samo na które ja odpowiedziałam...

Rodzina pomaga mi w rzeczywistości uzyskać rozgłos, ja postaram się rozpowszechnić ten tekst jak największej liczbie osób, żeby przestrzec przed takimi sytuacjami. 
Nie jest mi wstyd, nie boje się, dzięki Bogu mam normalnych znajomych, którzy mi pomagają.

Dziękuję, jeśli to przeczytałaś/łeś