poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Rzym oczami nie-podróżnika :)



Cześć Dziewczyny!

Ja wróciłam z włoskiego wyjazdu i choć tematyka mojego bloga odbiega dalece od tej związanej z podróżowaniem(w tej kwestii moim guru jest Bina, która dzielnie przemierza świat - koniecznie ją odwiedźcie! Bina ma jaja większe niż niejeden facet w dzisiejszych czasach!:D ) ale sama szukałam porad i wskazówek jak się odnaleźć właśnie w internecie, więc może i moje dwa słowa komuś gdzieś kiedyś się przydadzą?


Jadąc "w sezonie" byłam przygotowana na upały, ale NIE TAKIE! Duchota i kosmiczne temperatury skutecznie uniemożliwiały poruszanie się w godzinach 10-17, dodatkowo tworząc z mojego mózgu całkowicie niechłonny budyń. Jedyne o czym marzyłam to znalezienie jakichś płytek na których mogłabym się nago rozłożyć i ochłodzić(nie było mowy o zimnym prysznicu, bo "zimna" woda lecąca z kranu też była ciepła:D). Na szczęście trafiła się burza i duchota ustąpiła. Upały nie, ale jakoś łatwiej je było znosić mogąc oddychać :)
Nie zaznaczyłam w swoim notatniku, że okres wakacyjny dotyczy również Rzymu, którego mieszkańcy(jak się okazało) wybierali się na wakacje w góry lub za granicę "żeby się schłodzić"... Przez to cała najbliższa okolica w której mieliśmy przyjemność być zakwaterowani wyglądała jak jakieś opuszczone osiedle. 


Wycieczka do Rzymu to dla mnie, no cóż, nie owijając w bawełnę - nogi wchodzące do dupy. Chodziliśmy dużo, chodziliśmy wszędzie nie wliczając momentów, gdzie przemiłe zakonnice nas podwoziły. Chodzenie w takim upale pomimo najwygodniejszych sandałów(a potem już japonek...) zafundowało mi kosmiczne odparzenia stóp i nosa, który do dziś wygląda jakbym piła cugiem ostatni miesiąc :D 
Postanowiliśmy nie wykupywać obiadów i kolacji w Domu Pielgrzyma, gdzie mieszkaliśmy z paru powodów:
- po pierwsze były tam polskie dania(które możemy sobie zjeść w Polsce)
- po drugie wychodziło to trochę drogo, a w związku z teraźniejszym zakupem nasz budżet leży i kwiczy wołając o jakiekolwiek oszczędności :)
Biorąc te dwa punkty do kupy zdecydowaliśmy się POCHODZIĆ(o jak cudownie...) za jakimiś lokalnymi żarełkami, nastawiając się na pizzę i makarony. Ja ściągnęłam z internetu listę ciekawych barów i restauracji godnych odwiedzenia, spisałam ulice,zlokalizowałam na mapie i wybraliśmy się na podboje! Tacy dzielni i nieustraszeni!
Niestety, nie przewidzieliśmy jednego...
Właściciele lokali, pracownicy i cała szlachta wyjechała na wakacje...
Zostało nam stołować się dzień w dzień w jednej z knajp oddalonych o pół godziny marszu, gdzie właściciel wraz z rodziną zdążyli już z wakacji wrócić.
:)


Wspomniałam już o tym, że było gorąco, ale też że zastała nas burza. Chyba nigdy w życiu nie byłam byłam tak blisko burzy jak w Watykanie :D Błysk-grzmot, błysk-grzmot powtarzały się kolejno tuż nad naszymi głowami i atakowały zmęczone oczy niczym flesze wszechobecnych azjatów, którzy robili zdjęcia wszystkiemu... Nawet klamkom od ubikacji!
Skłoniło mnie to do głębszej refleksji - czy u nich klamki wyglądają inaczej?


Ogrody Watykańskie to z całą pewnością cudowne miejsce, bardzo czekałam na to, żeby je zobaczyć. Choć jestem zwolenniczką albo totalnej dziczy, albo idealnej geometrii niesamowity klimat i całokształt ogromnej powierzchni zieleni przypadł mi do gustu. Tylko w tych ogrodach trawa była zielona. Wszędzie indziej miała raczej kolor złocisty - jakby przypalony przez słońce, co czasem dawało nam mylne wrażenie, że jest już jesień. Nie widzieliśmy papieża przechadzającego się po ogrodzie, jak to zdążyło mi się przyśnić w przeddzień wizyty, ale nadrobiłam to na audiencji :)



Odwiedziliśmy wiele pięknych, wręcz magicznych miejsc. Wiele zachwyciło mnie zdobieniami, czasem rozproszeniem światła po wielkich kamiennych wnętrzach, najczęściej zaś historią. Niektóre zaś budowle odpychały przeładowaniem i przepychem. Najbardziej z wszystkich zaimponowała mi Bazylika św. Pawła, która z zewnątrz przypominała mi jakiś egzotyczny ogród z pstrokato zdobioną budowlą w tle. W środku zaś było pięknie, przestrzennie i nietłoczno. Tutaj wiszą wizerunki papieży i obraz aktualnie piastującego urząd jest podświetlony. Zawsze chciałam to zobaczyć :) To chyba jedyne miejsce w którym byłam w stanie się skupić i wyciszyć. No dobra, nie jedyne ale zdecydowanie najpiękniejsze :)


W ramach oszczędności postanowiliśmy zdecydować się na jedną wycieczkę, na której najbardziej nam zależy. Tak oto padło na Monte Cassino. Prócz pięknych widoków, stromego podjazdu i słynnego cmentarza naszych polskich żołnierzy mieliśmy okazję zwiedzić Opactwo Benedyktyńskie(a raczej jego małą część), które idealnie wpasowało się w moje wyobrażenie starożytnego dziedzińca. Biel, przestrzeń i jakiś charakterystyczny symbol umieszczony w centralnym punkcie. Wiele ochów i achów tam zostawiłam, z chęcią obejrzałabym to kiedyś jeszcze raz, może kiedyś się uda?:) Historia opactwa wydała mi się również niesamowicie ciekawa. Wiecie, zdaje sobie sprawę, że historię też trzeba umieć opowiedzieć i to od przewodnika w dużej mierze zależy jak odbiorą dane opowieści turyści. Na wycieczkę pojechaliśmy bez przygotowania, zdając się właśnie na relację innych.
 

Rzym to nie tylko zwiedzanie i nastawienie na przekazywane historie, ale też dla mnie duże zderzenie kulturowe, które mogliśmy obserwować podczas naszych pieszych eskapad w poszukiwaniu pożywienia(lub też jak to zwykł nazywać mój Małż - podczas polować na jedzenie:P).
Ludzie są bardzo serdeczni, otwarci i chętni do pomocy. Nawet jeśli nie potrafią się wysłowić po angielsku, francusku albo rosyjsku to chętnie pomogą choćby na migi. Parę razy sami podchodzili (najwyraźniej widząc mój zagubiony wzrok) pytając czy potrzeba pomocy. Jednego z naszych kleryków przemiły Włoch zabrał do auta i zabrał do auta i podwiózł do sklepu żeby mógł zrobić zakupy, tak o, po prostu :D Zdaję sobie sprawę, że żyją głównie z turystów, ale generalnie nie skłamię mówiąc, że wszędzie czułam się "jak w domu" i bardzo swojsko:)
Nie widziałam, żeby funkcjonowało coś takiego jak "ruch drogowy" - w sensie policja z takiego wydziału. Zapieprzaliśmy z naszym kierowcą najczęściej 130-160 km/h i była to jak widać najnormalniejsza rzecz na świecie. Ponadto z dwóch pasów można było stworzyć aż cztery do poruszania się i w ogóle czasem mój mały móżdżek nie ogarniał tego co widziałam patrząc na drogę. Ale podobno wypadków jest mniej, tyle że... Każde praktycznie auto jest zarysowane, albo puknięte :D Ale nie słyszałam, żeby ktoś na kogoś trąbił, wyzywał, czy złośliwie zajeżdżał drogę. Tak można żyć :D Po wróceniu do Polski i przejechaniu może 5 kilometrów na drodze pomachaliśmy za to panom z drogówki. Czuć, że Polska :D

Ponadto można a wręcz warto się targować, generalnie jest dość drogo, a moja pierwsza w życiu jazda metrem była nadzwyczaj przyjemna(w niewielu miejscach odnotowaliśmy obecność klimatyzacji - metro było jednym z nielicznych :D)

środa, 5 sierpnia 2015

Sypkie pudry utrwalające - małe porównanie


Cześć :)

Na początku chciałam zaznaczyć, że zwolenniczką produktów sypkich raczej nie byłam nigdy do końca:) Żyję ciągle na walizkach i moje kosmetyki muszą być mobilne i solidne, a przewożenie sypkich cudów raczej nie należy do najwygodniejszych(jeśli ktoś zna historię otwartego wieczka w torbie wie o czym mówię:)).

Jednak pojawiły się pochwały, polecanie, potem promocja w Rossmanie...
Wiele z Was zastanawiało się i kilka razy spotkałam się z dumaniem, czy wybrać Wibo, czy Pierre Rene? Chciałam dziś pokrótce opisać oba, bo szczęśliwie oba posiadam i to już jakiś czas. Używałam w chłodnych czasach, sprawdziłam je w upały - chyba mogę o nich co nie co napisać :)



Producent opisuje z tyłu opakowania, że jest to:
1. profesjonalny puder sypki do utrwalania makijażu
2. puder ryżowy
3. gwarantuje długotrwały efekt

To pudełeczko posiadam dłużej, choć ciężko mi doszukać się kiedy zostało zakupione...? W każdym bądź razie używam go i używam, a jego jakby zdawałoby się nie ubywa. Słyszałam o długowieczności i wydajności kosmetyków sypkich, ale kto się nie przekona, nie uwierzy :)

Puder jest dobrze "zmielony" i przypomina mi w wyglądzie i trochę w konsystencji trochę bardziej suchą skrobię ziemniaczaną. Jest biały w kolorze i choć może to przerażać - nawet przy opalonej skórze nie bieli ładnie wtapiając się w skórę. (nie wiem co by było gdybym nałożyła go grubą warstwą, ale po pierwszy - nie chcę szpachli, a po drugie - wyglądałoby to komicznie. Wklepując ładnie się stapia)

Czy dobrze utrwala makijaż?
Zdecydowanie tak! Dobrze wklepany jako wykończenie mojego makijażu pozwolił mi się nim cieszyć cały dzień. Nie był oczywiście odporny na ścieranie i przecieranie rękami, ale tworzył na tyle naturalny efekt, że ścierając go nie tworzyły się plamiaste prześwity.

Wady i zastrzeżenia
Pomimo mojej ogromnej sympatii i zaufania do tego produktu nie używam go raczej na co dzień. Powód? Utrwalenie wiąże się z wysuszaniem mojej delikatnej skóry. Po tygodniowej przygodzie z tym pudrem ryżowym zauważyłam znaczny wykwit suchych skórek, zwłaszcza w okolicach nosa. 
Ponadto jest to produkt do aplikacji na twarz według mnie z wykluczeniem okolic oczu. Jest zbyt mocny i skóra nim potraktowana wygląda na zmęczoną i wysuszoną. 


Powyżej wklejam zdjęcie na którym starałam się uwiecznić jak wygląda skóra zaraz po użyciu pudru Pierre Rene. Nie przerabiałam zdjęcia, mam nadzieję, że blogger go nie rozbluruje :) Doświetlałam się od dołu folią(tak jak pisałam o tym TUTAJ) żeby możliwie mieć oświetloną całą twarz łącznie z obszarem pod oczami.



Na opakowaniu wibo jesteśmy w stanie się doczytać, że:
1. jest to półtransparentny puder matujący
2. jest to kosmetyk utrwalający makijaż
3. zapewnia matową skórę przez cały dzień
4. nadaje świeży wygląd bez efektu maski :)
5. nie zatyka porów

Puder fiksujący(albo doprowadzający do fiksacji:D) kupowałam podczas którejś z promocji w Rossmanie. Zauważalna od razu różnica to na pewno kolor, który już na pewno po wysypaniu nie uznałybyśmy za mąkę ziemniaczaną:) Ma zabarwienie lekko kremowo-brzoskwiniowe? Jednak po roztarciu bardzo ładnie zgrywał/wtapiał się w skórę.

Czy dobrze utrwala makijaż?
H-Mmmm... Daje lekkie matowe wykończenie, które jednak znika w ciągu dnia. Niestety nie jest to produkt, który utrzymuje makijaż cały dzień w ryzach... Wykończenie okej, żeby tylko trochę dłużej zostało takie jak zaraz po nałożeniu :)

Wady i zastrzeżenia
Przede wszystkim kwestia związana z jego uciekaniem z twarzy - lubi się wtedy skluszczyć. Taaak, skluszczyć to dobre określenie, bo robią się z nim takie nieładne i nieestetyczne twory, które wyglądają jakby łuszczyła mi się skóra. Nie działo się tak zawsze, ciężko dojść mi do tego CO tak naprawdę jest winowajcą. Może krem nakładany pod spód? Albo dany podkład się z nim nie lubi?
Wibo jest delikatniejszy niż Pierre Rene i teoretycznie próbowałam go nałożyć pod oczy, ale efekt był ten sam -skóra wyglądająca na przemęczoną i podkreślone zmarszczki mimiczne - oj tego nie chcemy!



Jednak wibo częściej towarzyszy mi teraz w letnie dni, kiedy chcę się mimo wszystko czymś przypruszyć, a żal mi po prostu maltretować skóry i nakładać dokładnie warstwy tapety. Nakładam go na cały, wielki, puchaty pędzel po czym strzepuję i lekko omiatam nim twarz w newralgicznych punktach - policzki, broda, nos i czoło. Niweluje to świecenie, wygląda naturalnie i nie pokrywam całej mordki grubą warstwą pudru :)
Jeśli chodzi o kwestię czysto techniczną - pudełeczko Pierre Rene mieści w sobie 8 gram produktu. Natomiast wibo nazbierał w swoim kółeczku 5,5 grama.



Gdybym miała się jednak zdecydować na jeden z nich - wybrałabym Pierre Rene. Jest świetny przy wyjściach, pięknie pachnie(no cóż, nie mogłam ominąć tej kwestii:)) i naprawdę utrwala. Lekkie pudry na lato mam prasowane i sprawują się dobrze. Wibo jednak znajdzie swoje zastosowanie przy blendowaniu cieni i jako baza do ich rozcierania :)

To ja Was jeszcze spytam i jakiś dobry, delikatny utrwalacz pod oczy :)
Aktualnie używam MIYO, ale boje się, co zrobię jak się skończy(a na to się zapowiada:( )
Chyba gdzieś, kiedyś słyszałam o Lumene, ale nie pamiętam u której z Was :D

Buziaki!!

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Jak wybrać pędzel do makijażu?



Cześć Dziewczyny!

Po wielu wiadomościach, czy blog jeszcze w ogóle istnieje postanowiłam w końcu wrócić w czeluście Internetów :) Niestety życie w biegu i pracy na obrotach ponad swoje siły ma swoje konsekwencje, a ja jako słaby osobnik (w średniowieczu pewnie nie dożyłabym trzecich urodzin:D) musiałam się podleczyć dając sobie wakacje od większości rzeczy, które pożerały mój czas.
Wiecie, oderwanie od pracy i studiów pomogło mi ustabilizować problemy z sercem, oderwanie od internetu i komputera - napisanie pracy magisterskiej, obronę w terminie i odwiedziny najbliższych, którzy cierpliwie czekali aż znajdę czas, bo zawsze wymówką było: "jak tylko się odrobię..."

Moje "jak tylko się odrobię" skończyło się w lipcu, kiedy to po stresach obronnych dałam sobie dupie siana i wakacjonowałam się aż do teraz. TERAZ równa się dla mnie nowa praca, nowe mieszkanie i nie skłamię chyba mówiąc całkiem nowe życie? Nie widzę się w roli gosposi, ale podobno ta umiejętność jeśli nie wrodzona, to nabyta smakuje tak samo :D


Ale ale...
Posta o pędzlach chciałam napisać już dawno, bo pędzli nie mam tak dużo(porównując do innych dziewczyn, które pasjonują się malowaniem:)) ale są rzeczy, na które zwróciłam uwagę kupując zwykłe pędzlaki, jak i te "markowe" albo z polecenia. Jeśli szukacie pędzla do twarzy/oczu - zobaczcie dalej, może coś Wam się przyda :)



Pędzle BH wygrałam w 2012 roku u Trustmyself tak na dobry początek mojej blogowej przygody :) Zestaw składa się z 10 pędzli i jak wyglądał pierwotnie możecie zobaczyć TUTAJ. Mnie z całego zestawu zostało tych osiem pędzli, które widzicie powyżej, bo:
1. Największy puchaty pędzel ukradła mi mama, zakochując się w jego milutkim włosiu :) Z racji tego, że chciałam mamę do pędzli przekonać - sprezentowałam jej puchacza do twarzy, który służy jej do dziś :)
2. Pędzel języczkowy nijak nie nadaje się moim zdaniem do makijażu(albo sprostowanie: ja nie potrafię nim osiągnąć na tyle naturalnie satysfakcjonującego efektu) więc idealnie nadaje się w kuchni do rozsmarowywania żółtka na cieście francuskim :D

Wszystkie pędzle bardzo lubię, nie wypada im włosie, po trzech latach dalej wyglądają jak nowe(gdy są wyprane oczywiście :D). Są jednak dwa gagatki warte wspomnienia. 

Skośny pędzelek BH

Pierwszym z nich jest skośny pędzelek do brwi/kresek. Jest idealnie zbity, gęsty, ale cienki i precyzyjny. Do tego jego włoski są sztywne, ale nie na tyle, by powodować dyskomfort podczas malowania delikatnych przecież okolic oczu. Nieraz zababrałam go henną(świetnie mi się nim nakłada:P) albo zostawiłam w eyelinerze - pomimo wielu intensywnych myć ma się świetnie i chwała mu za to, bo nie wiem gdzie mu znajdę zamiennika!! 


Pędzelek BH do... kresek??


Drugi pędzel to z kolei istna masakra i to przez duże eM :D Popatrzcie na zdjęcie powyżej. Wyobraźcie sobie malowanie kreski tą końcówką :) Finezja, prawda? Używany najmniej (bo raptem parę razy) stracił jakąkolwiek przydatność miesiąc po pędzlowej inauguracji... w sumie - nawet nie wiem jakie przeznaczenie mu znaleźć, więc w sumie, skoro już obfocony, uchwycony i miał swoje pięć minut-chyba wyląduje w koszu, tam gdzie już dawno powinien się znaleźć :)


_______________________________________________________________________________________________________




W swej malutkiej kolekcji posiadam jedynie trzy pędzle Hakuro. Nie spieszy mi się ich dokupywać, ponieważ na chwilę obecną jestem "pędzlowo zaspokojona" (jakkolwiek zboczenie to brzmi!) a ponadto na trzy posiadane przeze mnie pędzle tylko jeden naprawdę lubię i mogę polecać z czystym sumieniem :)
Dokładnie posiadam następujące numerki:
- H50s - flat top do twarzy/podkładu
- H77 - jajeczkowaty do makijażu oczu/blendowania
- H85 - skośny do makijażu oczu/kresek

Hakuro od lewej: H77, H50s, H85

Jeśli chodzi o flat top - nie potrafię się nim posługiwać... Uwielbiam naturalny efekt w makijażu, nawet jeśli wykonuję ekstremalne krycie. Jakkolwiek używany pędzel ten często robił smugi, z wieloma podkładami w ogóle nie chciał współpracować, zwilżany fixerami, wodą termalną, zwykłą wodą... Po prostu nie :) Efekt po gąbeczce dużo bardziej do mnie przemawia, a ten pędzel leży biedak nieużywany, czekając aż mnie kiedyś olśni i jakoś nauczę się go łączyć z jakimkolwiek podkładem :D
Kosztował mnie 32 złote :(

Jajeczko do blendowania to cud natury(no dobre, cud firmowy...:)), idealnie nadaje się do rozcierania krawędzi, robi to zadowalająco przy niewielkim wysiłku, a efekty są naprawdę godne podziwu. Włosie miękkie, nie wypada, a mam go już też, hmm.... ponad rok. Stan - idealny :) Aktualnie ze względu na pielęgnację okolic oczu używam innego pudru utrwalającego na całą twarz, innego, bardziej delikatnego pod oczy. Dlatego też  znalazłam dla tego pędzelka inne zastosowanie niż rozcieranie cieni, a mianowicie nakładanie pudru w okolice oczu. Jest delikatny ale precyzyjny, przez co udaje mi się zapobiec wchodzeniu nadmiaru korektora w zmarszczki, jeśli przyłożę się do ugruntowania okolic podocznych:)
Kosztował około 19 złotych.

Hakuro H85

Kolejny do którego mogę się przyczepić, to pędzel do kresek. W sumie, ja się czepiam, choć pewnie są osoby, które poszukują pędzla o takich właściwościach jak ten. A więc jego włosie jest miękkie i łatwo się wygina, przez to dobrze maluje się nim kreski np. eyelinerem w żelu. Tu sprawdza się super. Ale do tego mam już małe języczkowe pędzelki, a ten maluch miał za zadanie pomóc w makijażu brwi. A tu już sprawuje się gorzej. Jest grubszy w porównaniu do tego z BH, a dodatkowo jego bardziej "elastyczna" struktura sprawia, że nie dociera pomiędzy włoski, zwłaszcza jeśli ktoś ma trochę sztywniejsze :) Do tego po paru myciach jego włoski strasznie się powykręcały. Zanurzony w eyelinerze nie sprawia problemu, z suchymi produktami jest gorzej. 
Kosztował około 13 złotych. 
Nie ma źle, do kresek na pewno się sprawdzi, ale z drugiej strony - jeśli szukacie typowo pędzla do kresek - mam Wam coś innego do polecenia :)

_______________________________________________________________________________________________________




Znów jeden hot a drugi not :D 
Mówiłam o pędzelku do kresek - Maestro to mój ulubieniec w tejże kategorii :) Jest to pędzelek o dość krótkim, elastycznym włosiu ułożonym w kształt podkówki. Naciskając mocniej tworzy ładną, regularną linię. 

Maestro 350

Z łatwością robię nim jaskółkę rysując czarne krechy na oku. Z plusów dodam jeszcze, że równomiernie nakłada produkt i tu właśnie wygrywa z Hakuro :) Miał bardziej pomarańczowe włosie, ale ciągłe nakładanie ciemnych żeli go wybarwiło. Nie wpłynęło to jednak na kondycję włosia, które zachowało swoje właściwości. 
Jego koszt to przyjazne dla portfela i dające potem wiele radochy 15 złotych.

Zoeva 322/Brow Line

Zoeva to zakup z zachwytów blogowych:) Wiecie - naoglądam się czegoś tak dużo, że w końcu wmówię sobie, że naprawdę tego potrzebuję :) Ponieważ skośny Hakuro nie nadawał się do brwi, postanowiłam dać szansę Zoevie, jako że pędzel ten z założenia ma służyć do linii brwi. Niestety, wpomimo tego, że rząd włosków układa się w naprawdę cienką i wydawałoby się precyzyjną linię - linia ta jest zdecydowania za długa, by mówić o precyzji. 

Zoeva 322/Brow Line

Ciężko "wyrabia się na brwiowym zakręcie" mając do dyspozycji tak długą linię włosków. Samo włosie jest zbyt giętkie jak dla mnie, choć krótsze niż Hakuro, przez co lepiej się nim operuje. Jednak jakoś nie potrafię się doń przekonać. No nie. No po prostu nie...
Kosztował około 30 złotych...


_______________________________________________________________________________________________________




Trzy pędzle, które możecie kupić stacjonarnie w małych drogeriach :) Essence, MakeUp Revolution i Elf. 
Cóż mogę o nich powiedzieć... Wszystkie kosztowały około 10 złotych, jeden uważam za zakup dobry, drugi za bardzo dobry, jedynie jeden to mała wtopa :)

Jeśli chodzi o pędzel essence - to dość znana "kuleczka", która pojawia się i znika w drogeriach Natura. Gdy ją zobaczyłam postanowiłam wziąć, wypróbować i zbudować swoją opinię na podstawie makijażowych doświadczeń :) Ma zbite włosie, które nie wypada, dobrze się nią rozciera mniejsze powierzchnie, choć unikam jej przy podrażnionych oczach - jej włosie jest trochę bardziej ostre no i powierzchnia dużo mniejsza od puchacza Hakuro. Mimo wszystko często po nią sięgam.

Pędzel elf to bardzo dobry zakup :) Włosie jest mięciutkie,po pierwszych myciach wyleciało parę włosków, od tamtej pory więcej lenienia się nie zaobserwowałam. Używam go bardzo często i dobrze mi się nim blenduje, choć wielka szkoda, że nie ma jajeczkowatego kształtu - byłby wtedy idealny :)


Pędzel MakeUp Revolution

MakeUp Revolution z kolei to jedna wielka klapa... Pędzel wygląda na puchaty i taki jest. Włosie jest gęste i aż rozchodzi się na końcach. Sam zaś pędzel jest delikatnie uformowany na  "ścięty". Włosie jednak jest niemiłe i bardzo sztywne, nie używam go, bo jest bardzo niemiły a smyrganie nim w okolicach oczu  sprawia wręcz ciarki.



_______________________________________________________________________________________________________


Jeśli wybieracie się do Rossmana po pędzle mogę polecić trzy :D Używam z przyjemnością choć był to zakup dość spontaniczny. Szukałam na szybko bardzo dużego i puchatego pędzla do twarzy(w końcu swój z BH sprezentowałam mamie:P) i jakoś tak natrafiłam na półkę w rossmanie, gdzie była jakaś pędzlowa promocja. Kupiłam od razu dwa - tego wielkiego puchacza i bardziej jajeczkowy do bronzera. 

For Your Beauty z Rossmanna - pędzel do twarzy.

"Puchacz" firmy For Your Beauty jest naprawdę duży :) Mówią, że rozmiar nie ma znaczenia, ale ja lubię duże pędzle do twarzy :D Wygodnie mi się nim operuje, szybko utrwalam makijaż, a okolice pod oczami i tak muszę dokładniej ugruntować i to zupełnie innym, mniej wysuszającym pudrem... TAK zwany puchacz ma milutkie włosie i półokrągły kształt, nie gubi włosia.
Kosztował niecałe 20 złotych :)

For Your Beauty z Rossmanna - pędzel do bronzera.

Pędzel do bronzera również z firmy  For Your Beauty i tej samej drewnianej serii kosztował mniej więcej tyle samo. Jest to również jeden z bardziej lubianych przeze mnie pędzli :) Jest mniejszy i również ma półokrągły kształt przez co bardzo dobrze mi nim rozcierać bronzer. Gdybym zobaczyła to zdjęcie powyżej to pomyślałabym, że jest to pędzel języczkowy, ale nie - pędzelek do bronzera jest dość gruby i zbity. 

For Your Beauty z Rossmanna - pędzel do bronzera.

Włosie podobnie jak w jego puchatym bracie nie wypada i jest bardzo miłe, co zwiększa komfort użytkowania. Bardzo ważnym kryterium przy wyborze tych dwóch pędzli była dla mnie ich wielkość w odniesieniu do twarzy. Dlatego, jeśli któraś ma chęć zobaczyć jak to wygląda może zajrzeć do tego posta, gdzie pokazywałam jakie są wielkościowo te pędzle w porównaniu do mordki :)

Pędzel Donegal, do różu

Kolejnym już trochę mniej używanym przeze mnie pędzelkiem jest ten firmy donegal - puchaty, elastyczny i ścięty. Używam go raczej do różu DIY na bazie skrobi ziemniaczanej. Raczej do różów drogeryjnych używam pędzelka z BH, ale jeśli już połakomię się na muśnięcie lica własnym wyrobem - sięgam po ten ścięty pędzelek :)
Kosztował około 10-15 złotych?

_______________________________________________________________________________________________________


Blogosfera nauczyła mnie wiele z różnych życiowych kategorii. Jednak za jedną z najlepszych życiowych nauk uważam kreatywność w używaniu wszelakich przedmiotów :) Mycie włosów żelem do higieny intymnej? Gdybym usłyszała o tym parę lat temu uznałabym szerzącą takie herezje babę za taką co ma co najmniej nierówno pod sufitem. Dziś wiem, jak te same produkty ze zmienioną etykietą są wysyłane do dwóch sklepów o zupełnie różnych branżach i tak oto mamy np. aceton "kosmetyczny" i aceton "męski" występujący w sklepach branżowych, malarskich, gdzie zagląda mój tata, na półce zaraz obok rozpuszczalnika i lakierobejcy. INCI to samo - cena nie :D

Dlatego też część moich pędzli jest z półki dla plastyków, gdzie również się zaopatruję, próbując sowich sił w malarstwie. Pędzle z czarną rączką są ze sklepu Nanu-Nana wzięłąm bo były na przecenie i dobrze się mi nimi tworzy załamanie i "fake cresty" :) Świetnie też nakłada się nimi cienie sypkie oraz malije dolną powiekę. A wachlarzykiem zazwyczaj nakładam rozświetlacz :) Daje delikatny i nieprzesadzony efekt.Za cały zestaw dałam na promocji coś koło 10 złotych. Część pędzli używam faktycznie do malowania obrazów, te na obrazku do ryjka :D


Moim ulubieńcem do formowania kształtu brwi z ich zewnętrznej strony(nie mówię o wypełnianiu!) jest jednak pędzelek z niebieską rączką, który nawiązał stałą współpracę z kredką Essence Big Bright Eyes, która jest zbyt miękka, żeby nią malować po oku, a zbyt zajebiaszcza, żeby jej nie używać :) Świetnie rozświetla i definiuje linię brwi a pędzelek pro jej tylko w tym pomaga. Koszt? Parę złotych w papierniczym :)

_______________________________________________________________________________________________________


Jeśli jednak miałabym wskazać mój ulubiony pędzel  z pewnością byłby to ten kupiony na chybił trafił w pobliskiej drogerii za parenaście złotych. Patrząc na poprzednie wpisy widzę, że na rączce widniała nazwa "La FEMME", która teraz już się starła. Pędzel ma białe włosie i półokrągły kształt. Świetnie mi się nim blenduje cienie, a najczęściej malując się w pośpiechu nakładam na niego cień o razu rozcierając granice. 

Pędzelek La Femme - ulubieniec :)

Jeśli zależy mi na dobrze roztartym cieniu - sięgam po niego! A tak właściwie, to sięgam po niego codziennie :) Pomimo częstego i intensywnego mycia nic się z nim nie dzieje, zgubił na początku naszej wspólnej drogi parę włosków, ale od tamtej pory raczej mu się to nie zdarza. 

Cóż, dochodzę do wniosku, że najważniejsze dla mnie są dobry puchaty pędzel do rozcierania i dobry pędzelek do brwi :) Oba znalazłam! Swoje zasoby pędzlowe pewnie kiedyś poszerzę, n razie, kiedy w większości przypadków maluję tylko siebie bo na to mam czas - chętnie pooglądam u innych.

A jakie są Wasze ulubione pędzle? Może pisałyście recenzje jakichś ulubionych a ja przeoczyłam? Jeśli tak wklejcie link w komentarzu, żebym mogła do Was zajrzeć bezpośrednio do notki, będę bardzo dźwięczna :

Ściskam Was gorąco!

PS. Wspaniale do Was wrócić :)