wtorek, 21 października 2014

Skrzydełka... nie z kurczaka.


Cześć Dziewczyny!

Mój komputer odszedł...Pogodziłam się z tym i zamówiłam wraz z świeżo nabytym Małżem nowy - piękna, czarna Toshiba, która przyszła do mnie tydzień temu kurierem. I wiecie co? Nawet nie miałam czasu, żeby ją obejrzeć... :( Dopiero dziś uświadomiłam sobie, że muszę poświęcać czas nocny jeśli chcę się z wszystkim wyrabiać, więc oto jestem :) 

Mój makijaż w czasie pracoholikowania ogranicza się do brązowego cienia i wytuszowanych rzęs (na nic innego nie starcza mi czasu) więc nawet nie wiecie jakie to wspaniałe uczucie zrobić pełny makijaż i dokleić finezyjne rzęsy żeby wyglądać jak ktoś zadbany :)



O ile dawno nie używałam błyszczących cieni i brokatu nałożyłam i jedno i drugie cieniując matem. Prawie zapomniałam jak się robi kreski! :D

Rzęsy są od KKCenterHk i w zamyśle miały tworzyć kocie oko. Niestety moje oczy w wydaniu typowo kocim nie wyglądają zbyt dobrze(albo inaczej - oczy wyglądają okej, to cała reszta się nie wpasowuje :P) więc delikatne skrzydełka z rzęs jakie się utworzyły w zupełności mi wystarczą. Jest to seria Elise i model 333. Rzęski w nim się krzyżują i do zewnątrz wydłużają co wygląda niesamowicie ładnie, jednak... ten model zasłużył na jednego, porządnego minusa - ciężki czarny pasek który ciąży na oku.



Ja musiałam przyciąć do swojego oka, co i tak nie pomogło jak czuje się kawałek plastiku na powiece. Cóż, zyskały miano rzęs "sesyjnych" i takie pozostaną :) Bałabym się iść do ludzi, czując jak moje oczy bawią się w siłacza podnoszącego ciężką sztangę za każdym razem gdy mrugam!



Ufff... Chyba potrzebuję jakiegoś poradnika, który by mi pomógł ogarnąć rzeczywistość i nauczyłby mnie jak efektywnie zarządzać resztkami wolnego czadu... Jakieś internetowe źródła godne polecenia?:) A ja zmykam zrobić sobie jakieś zdjęcie do dowodu, który właśnie przypomniałam sobie, że wypadałoby zmienić :D
Buziole!

niedziela, 12 października 2014

Lśniące włosy po TT???

Cześć Kochani !!

Chorobliwa chęć posiadania Tangle Teezera pojawiła się z pierwszą falą zachwytów, która zalała Królestwo Internetów. Jednak brak środków finansowych i zbieranie na cele wyższe odkładały mój zakup z tygodnia na tydzień. Jednak w kwietniu tegoż roku kliknęłam "dodaj do koszyka" na jednej z popularnych stron z kosmetykami i tak oto znalazł się u mnie.

Recenzję miałam napisać już dawno temu. Że wcale nie jest to szczotka rewelacyjna, ani niezastąpiona. Wręcz gorzej mi się nią obsługiwać bez trzonka no i konieczne jest dzielenie moich gęstych włosów na pasma... Ot, przereklamowana mocno zabawka, w dodatku wcale nie taka tania. Ale cóż - kupiłam, to cóż będzie leżeć. Używałam jej więc podczas rozczesywania odżywki na mokrych włosach.


Jednak podczas jednego ze zjazdów studenckich pakując się chaotycznie zapomniałam jej ze sobą zabrać. I wtedy to zmieniłam całkowicie o niej zdanie. Czymś włosy musiałam rozczesać i uczesać - moja "stara" szczotka kompletnie sobie z tym nie radziła, a szczotka siostry zaplątywała się w długie skręty. 
WTF??!!
Przecież kiedyś było dobrze?
I wtedy to mój Małżonek powiedział mi bardzo mądrą rzecz:
"Do wygody człowiek tak szybko się przyzwyczaja, że nawet tego nie zauważy"


Wróciłam do domu i naprawdę z ulgą chwyciłam za moją pomarańczowo-żółtą szczotę TT. Już faktycznie przyzwyczaiłam się nią operować, dobrze mi się ją trzyma w ręce, jest lekka i bez bicia mogę powiedzieć, że TAK - radzi sobie ze skołtoniuną czupryną, jedynie muszę przedzielić włosy na parę partii. Łatwo się domywa i świetnie spisuje przy rozprowadzaniu odżywki na włosach - można nałożyć mniej i porozczesywać :)

Znajoma pytała mnie czy to oryginał? 
Nie chcę się bawić w detektywa, nic mnie nie drapie w głowę, a uważam, że dopóki odpowiada mi jej działanie zwisa mi to i powiewa. Ale dla rozwiania Twych wątpliwości wrzucam zdjęcie środka o który prosiłaś, bo rzekomo jest to wyznacznik oryginalności (może któraś z Was chce się na ten temat wypowiedzieć??) :



Włoski są już powyginane, całość nosi ślady po wielokrotnym upadku, ale użytkowanie dalej cieszy, kiedy wiem jak bez niej mi źle :)
Coś jeszcze? Nie mam po niej bardziej lśniących czy gładkich włosów :D Nie, to je mit :D
Jeśli i Wy macie TT pochwalcie się swoją opinią, albo wrzućcie link do swoich recenzji :)
Buziole!

środa, 1 października 2014

Mały - wielki powrót :)


Cześć Dziewczyny!

Wróciwszy szczęśliwie z podróży poślubnej w końcu dosiadłam się do klawiatury i mogę co nieco naskrobać. Jeszcze nie potrafię wbić się w szarą rzeczywistość, czeka mnie sporo załatwień i cała masa pracy, ale przecież nikt nie powiedział, że poweselna gorączka przejdzie szybko :) Chciałam poruszyć parę kwestii "dla potomnych".

W jednym wpisie z serii Ślubnych Rozważań poruszyłam kwestię swoich obaw. Jakimś szczęśliwym zbiegiem okoliczności ominęło mnie większość nieprzyjemności - kobiece dni, pryszczyca stresowa jedynie delikatnie zaatakowała od frontu, nie złamałam nogi, nie miałam dnia Paszczaka, a zapominanie w trakcie wesela okazało się całkiem zabawne :)

No tak... dzięki Bogu jakimś cudem stres dotrzymywał mi towarzystwa wyłącznie do pierwszego tańca. Potem wszystko ze mnie spłynęło (prócz makijażu:D) i bawiłam się... REWELACYJNIE!!! Nigdy na żadnej zabawie/weselu/imprezie nie wyszalałam się tak jak na własnym weselu, a zakwasy towarzyszyły mi potem jeszcze długo, długo... 

Mła i Tatinek :)

No cóż... Oczywiście zaliczyliśmy parę wpadek, między innymi:
- gdy tort wjechał na salę i goście chcieli zaśpiewać znane wszystkim "sto lat" para młoda (czyt. MY) byliśmy w bliżej niezidentyfikowanym miejscu i wbiegliśmy na sam koniec :D
- wielu rzeczy nie mieliśmy już czasu dogadywać z orkiestrą szczegółów, więc nie wiedzieliśmy kompletnie co się będzie dziać ani kiedy, oni nie wiedzieli nic co my byśmy chcieli, ale generalnie było świetnie :D
- moja przemowa podziękowaniowa dla rodziców zamieniła się w długą litanię przypominającą bardziej jakieś ogłoszenia parafialne, ale z nerwów jakoś tak nie potrafiłam przestać gadać :D
- gdzieś koło północy moja suknia została zgrabnie rozdarta przez jedną z ciotek, przez co następne pół godziny przesiedziałam na podłodze z przyjaciółką podszywającą mi koronki na dole sukni,
- suknia nie tylko była rozdarta ale i uplamiona, bo raz Grzegorz wylał na mnie sok porzeczkowy, a drugi raz upaprałam się w fontannie czekoladowej!
- zupełnie zapomniałam o welonie :D 
- zgubiłam zestaw biżuterii, który kupiłam specjalnie na ślub... Oczywiście odnalazł się dwa dni po uroczystości... ;)
- jeden gość złapał gumę!
- a inni się zgubili i byli podobno na trzech innych ślubach, zanim dotarli na nasz :D
- grzywka jednak była za krótka do podpięcia i w pewnym momencie się zbuntowała. Dzięki Bogu moja kochana przyjaciółka jest fryzjerką i wraz z "zestawem awaryjnym" schowanym w torebce naprawiła szkody wyrządzone intensywnym rzucaniem głową podczas tańca :)
- niewielka część mojej rodziny w bardzo nieładny sposób w pewnym momencie pojechała do jednej ciotki oglądać mecz siatkówki...(?!?!) Chyba powinnam się obrazić, czyż nie? :D


Najśmieszniejsze w całym przedsięwzięciu były trzy rzeczy:
1. Pomimo dużej ilości jedzenia byłam tak głodna, że mój brzuch chciał eksplodować przez donośne burczenie. Powód? Było tyle tańca i tak dobrze spędzało się czas przy stolikach gości, że na jedzenie brakowało już czasu :D
2. Cały dzień i noc miałam wrażenie, że jestem nie na swoim ślubie/weselu, tylko u kogoś :) To było przedziwne uczucie i gdy cała sala wołała "gorzko, gorzko" potrzebowałam zawsze trochę czasu, żeby zajarzyć, że to przecież o nas chodzi! Grzesiek miał dokładnie takie same odczucia :P Chyba przez to zupełnie się wyluzowaliśmy i tak rewelacyjnie bawiliśmy.
3. Tańce były przeplatane donośnymi śpiewami mojej rodziny, ale też wstawkami orkiestry "POLSKAAAA! Biało-czerwoni!!" Przez to jakoś tak zrobiło się swojsko pomimo, że tyle ludzi przecież się nie znało:)

Z najwspanialszymi świadkami - dziękujemy!!!

Zdjęcia na razie mam tylko ze swojego aparatu, więcej na pewno wrzucę gdy dostanę :) Może znajdzie się gdzieś zbliżenie na makijaż (TAK - robiłam go sama, TAK - trzymał się rewelacyjnie do końca przetrwawszy wszystkie poty i buziaki od gości i NIE, nie drżała mi ręka, ani nic z tych dziwnych rzeczy, przed którymi mnie przestrzegały pani kusmetyczki)
Z ręką na sercu odpowiadam wszystkim na pytanie "Jak było?"

BYŁO LEPIEJ NIŻ MOGLIŚMY SOBIE TO WYMARZYĆ, ZAPLANOWAĆ I PRZEMYŚLEĆ!

PS. Zapraszam na mojego świeżego stosunkowo fanpejdża - tam ogarniałam rzeczywistość nawet w Grecji :D