poniedziałek, 30 września 2013

Akcja inhalacja (taka sytuacja:)

                    Cześć Dziewczyny!

Jak na porządną osobę pracująco-studiującą wciągnęłam się w świat zabiegania na całego... Dziś mam chwilę oddechu więc chciałam Wam opowiedzieć o tym oddychaniu, które można bardzo miło urozmaicić pod prysznicem :)

Dołączyłam kiedyś do Klubu dla blogerów ElfaPharm, do którego zapraszam wszystkich blogujących fejsbukowiczów do zapisania się TU. Dzięki Klubowi miałam możliwość przetestowania Nawilżającego olejku kąpielowego o zapachu drzewa herbacianego Green Pharmacy. Bardzo mnie to ucieszyło, bo produkty od GP naprawdę lubię a ponadto nazwa "olejek" i "nawilżanie" w nazwie zawsze przyciąga mnie jak magnes :D

Opakowany w ciemny plastik kosmetyk, to znak rozpoznawczy GP. Na zakrętce znajdowała się ulotka, na której opisane było rzekome działanie olejku, jak i opisane inne olejki w różnych kompozycjach zapachowy. Wiem, że do ulotek każdy ma swoje indywidualne podejście, jedni nie czytają wcale, jedni zaczytują się namiętnie. Ja z ciekawością spojrzałam na opis dotyczący mojego olejku. I co tam znalazłam? 

Opisane właściwości olejku zdrzewa herbacianego, które ma zdolności antyseptyczne, przeciwgrzybiczne i bakteriobójcze. Może być używany do leczenia skaleczeń, oparzeń, otarć i urazów skóry. Pepa pisała o nim jako o pomocy z wypryskami :) 

Ale producent idzie o krok dalej i do tego już ciekawego opisu dodaje dwie kolejne kategorie: kreację nastroju i bioenergetyczny wpływ :D Poczułam się trochę jak podczas czytania horoskopu, ale co tam wyczytujemy?



Kreacja nastroju: drzewo herbaciane wspomaga procesy zapamiętywania i gromadzenia informacji. Wzmacnia samodzielność, podnosi szybkość podejmowania racjonalnych decyzji w trudnych sytuacjach.

Bioenergetyczny wpływ: przeciwdziała niekorzystnym zewnętrznym wpływom energetycznym powstałym w wyniku ciężkich życiowych doświadczeń.



Niezłe nie? :D Postanowiłam wziąć go w swoje ręce i zacząć testowanie.
Przede wszystkim olejek ma bardzo intensywny zapach. Mnie on się kojarzy z ziołami które wdychałam jako dziecko i na początku trochę mnie to zniechęciło do kąpieli z nim. Jednak już po pierwszym razie zmieniłam zdanie! Ostatnio chorowałam i zamiast leżeć w domu musiałam łazić po deszczu i wietrze "bo praca". To sprawiło, że moja choroba wydawała się nie mieć końca. Kąpiel z tym olejkiem traktowałam jak swego rodzaju inhalację bo po wyjściu spod prysznica miałam drożny nos :) 


Olejek nie jest bardzo gęsty, ani też zbyt oleisty. Nie jest też tak wodnisty jak olejek Joanny i co najważniejsze bardzo dobrze się pieni co skutkuje tym, że nie trzeba go nakładać dużo żeby się dobrze wymyć :D Wydajność wzrasta. Jednak członkowie mej rodziny czując dziwny zapach unoszący się z łazienki sami też postanowili urządzić sobie inhalację i tak oto olejek używany przez 6 osób znikł w mgnieniu oka :) Wszyscy chcieli sobie odpocząć od słodkich i mdłych zapachów, a taki intensywny ziołowy aromat był idealną odskocznią.

Czy wpłynął na moje zapamiętywanie, samodzielność albo przeciwdziałam złym wpływom zewnętrznym? Hihi, niestety nie wiem i nie mogę tego opisać :) Jednak po całym dniu psychicznej mordęgi z ogromną chęcią szłam pod prysznic z tym olejkiem... Cucił mnie, trochę ładował baterię na wieczorne obowiązki i działał lepiej niż kawa(po której zawsze chce mi się spać:P)


A jak z nawilżaniem? Nie jest ono spektakularne, ale mimo wszystko skóra po myciu nie jest tak strasznie napięta. Ja mam bardzo suchą skórę i nie wyobrażam sobie się nie wykremować po kąpieli (wyjątek: po peelingu olejowym). Jednak w tej kategorii również punktu nie mogłabym mu odjąć.

Podsumowując:
+ konsystencja
+wydajność/cena 10zł/250ml
+ dobrze myje (nie piszę tego bez powodu, olejek Joanny nie domywał mi rąk:P)
+ spienianie
+ intensywny zapach umożliwiający inhalację
+ działanie pobudzające

- nie wzmocnił mojej samodzielności :D
- muszę go ukrywać przed członkami rodziny, bo go zużywają :)


Listę wszystkich zapachów znajdziecie m.in. TU, ja szczerze mam ogromną ochotę znaleźć sklep w którym będę mogła powąchać sobie inne olejki, bo po przygodzie z inhalacyjnym drzewem herbacianym mam ochotę na więcej! W szczególności korci mnie bergamotka i ukochany przeze mnie ylang-ylang :) 

Chciałabym gorąco podziękować Klubowi Elfa Pharm za możliwość przetestowania tego olejku, jednocześnie chcąc zaznaczyć, że fakt iż kosmetyk dostałam za darmo nie wpłynął w najmniejszym stopniu na moją ocenę (jak i ocenę pięciu innych domowników, którzy z równym entuzjazmem wykończyli mi mój olejek:P)

Miałyście któryś z olejków tej serii??

wtorek, 24 września 2013

Hip hip, hurra!



Cześć Dziewczyny!!!

Mój kochany Dino prócz tego, że jest typowym reprezentantem piesków zaczepno-obronnych(najpierw zaczepia, a potem trzeba go bronić) to ma też w sobie cyrkową iskrę. I nie bez powodu wstawiam jego gifa, gdy wykonuje dzikie obroty w stylu "ona tańczy dla mnie" , bo sama kręcę się ze szczęścia w bardzo podobny sposób :)

Niedawno, w podsumowaniu roku mojego blogowania za punkt honoru postanowiłam sobie znaleźć pracę, której nikt nie chce mi dać. I wiecie co?? ZNALAZŁAM JĄ!!!!

Co najlepsze, nie spodziewałam się jakiegokolwiek odzewu, bo kadra była już teoretycznie pełna, a jednak! Trafiłam na wspaniałych, sympatycznych ludzi, pełnych energii i pasji, dzięki którym będę mogła się realizować "w zawodzie" (czyt. jako nauczycielka :)) i będzie mnie stać na studia. Dziś jestem po pierwszych lekcjach i jestem mega zadowolona. Tyle pozytywnej energii bije od młodzieży, że aż szkoda było kończyć ;)


Wraz ze znalezieniem pracy 120km od mojego miejsca zamieszkania zmuszona jestem przeprowadzić się na stałe do Narzeczonego. Czeka mnie wiele pracy i wycieczka do rodzinnego domu(na pewno niejedna) po niezbędne do przeżycia akcesoria. Stworzyłam sobie już listę niezbędników do kupienia i do przywiezienia. Choć nie do końca do mnie to dociera, to skrupulatnie zapisuję rzeczy, których brak mi w codziennym harmidrze.

Dzięki Bogu, moi przyszli teściowie są nie tylko wspaniałymi ludźmi, o czym przekonuję się od siedmiu lat, ale też są na tyle wyrozumiali, że nie robią żadnych problemów z mojego nagłego wkroczenia pełną gębą w ich domowe zacisze. 


Małe-wielkie sukcesy niesamowicie efektywnie dodają mi skrzydeł i sił do działania.
Mam nadzieję, że Wy również zaczęliście jesień od pozytywnych niespodzianek?
Buziaki!

niedziela, 22 września 2013

Skóra idealna?



Cześć Dziewczyny!

Dziś chciałam poruszyć kwestię ideału do którego każda z nas w większym lub mniejszym stopniu dąży. No cóż, ja nie spotkałam się chyba w mojej karierze z cerą doskonałą, zawsze właścicielki na coś narzekały nawet jeśli potencjalny obserwujący nie był się w stanie dopatrzyć wad:) 

Ja posiadam skórę suchą, lub bardzo suchą. Nie dotyczy mnie problem świecenia, ani zapychania, osyfienie występuje sporadycznie... Najchętniej smarowałabym twarz mega tłustym kremem, który pozostawi tłustą powłoczkę na twarzy, żeby nie była sucha. Podjęłam więc kroki, które miały mi pomóc w zniwelowaniu rzeczy, które najbardziej mi w mojej skórze przeszkadzają. Zaczęłam od jakże wymyślnej listy wrogów do zwalczenia...


Miałam dopisać punkt 6 - szybsze powstawanie zmarszczek, ale śmiejąc się codziennie w takiej ilości jak to robię nie jestem w stanie powstrzymać ani zapobiec powstawaniu "bruzd radości" :)

A więc zaczęłam od początku, czyli od suchej skóry, która męczy mnie niemiłosiernie i gdy jej nie zapewnię odpowiedniej dawki nawilżenia - brzydzę się dotykać. Po wizycie u pani dermatolog, która uświadomiła mi specyfikę mojej skóry postanowiłam rozpocząć walkę z suchą skórą a zdecydowałam się podjąć tejże walki na trzech płaszczyznach:

I tu muszę powiedzieć, że udało mi się osiągnąć w miarę zadowalający efekt :) 
Jeśli chodzi o mycie twarzy to zrezygnowałam z mleczek i miceli na rzecz żeli do mycia i demakijażu, żeby przestać używać wacików i zredukować tarcie do minimum. U mnie żele sprawdzają się świetnie, zwłaszcza różowy z Biedronki, o którym pisałam TUTAJ. Więcej o myciu żelami możecie znaleźć w TYM POŚCIE, a ja myję swój ryjek już od ponad 5 miesięcy, bo zaczęłam w kwietniu tego roku. Na razie jestm bardzo zadowolona i chyba przy tym sposobie zostanę :)

Ciągnie to za sobą zmianę nawyków, czyli zrezygnowanie z ręcznika do twarzy. O ile w podlinkowanym wyżej wpisie majowym nie wyobrażałam sobie używania ręczników papierowych, to jednak w ramach eksperymentu podjęłam się ich kupna. I tak stoją sobie w
łazience, nawet nie nasiąkają tak bardzo wilgocią, a ja kupuje już kolejne opakowanie. Dlaczego? Używając do twarzy jednorazowego ręcznika papierowego zauważyłam znaczne zmniejszenie się wysypu niespodzianek na twarzy przed okresem, które zawsze mi towarzyszyło. Oczywiście jakieś tam małe chrostki się pojawiają, ale to sztuki pojedyncze i znikające szybciutko. Faktycznie - ręczniki papierowe są genialnym zamiennikiem dla tradycyjnego ręcznika! Osobom, które borykają się z trądzikiem polecam spróbować choćby dla testów taką wymianę ręcznika na papierowy :)
Ponadto zauważyłam, że skóra jest mniej ściągnięta i nie taka papierowo szorstka, gdy odsączam z niej wodę z twarzy zamiast przetarcia jej ręcznikiem. Kolejny plus dla ręczników papierowych w walce z suchą skórą!

Ostatni punkt to nawilżenie. Jestem uzbrojona w wymarzony przeze mnie i moją skórę krem Uriage Xemose, oraz Sylveco brzozowy z betuliną. Oba mi niesamowicie służą i naprawdę i mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że dawno moja twarz nie była w tak dobrej kondycji jeśli chodzi o poziom nawilżenia i stan wizualny!! Od Sylveco miałam okazję wypróbować jeszcze krem rokitnikowy i nagietkowy, oraz ich kremy lekkie, ale jednak brzozowy z betuliną moje skóra pokochała szczerą miłością.

Jeśli chodzi o zapobieganie - myk z papierowym ręcznikiem zupełnie mi wystarcza i ogranicza moje niespodzianki do minimum. No i zmieniam częściej poszewki na poduszkach:) Ponadto od czasu do czasu stosuję krem AcneMat, albo kremu 2w1 od Clearskin które mają działać antybakteryjnie. 

Zaś w kwestii usuwania mam swoich faworytów. Oczywiście jest to mydełko Reo (o którym możecie przeczytać i popatrzeć TU i TU), które efekty niektórzy nazywają przeróbką w fotoszopie. Niestety, gdybym miała się chwalić przeróbką, to wstawiłabym TFUrcze grafiki a nie moje pryszczate czoło, ale co kto uważa ;) Z pomocą przychodzi mi też przepisany przez panią doktor KlindacinT, który jest po prostu rewelacyjny przy gorszych przypadkach i potrafi się dzielnie i co najważniejsze SZYBKO rozprawić z większym i mniejszym wykwitem na twarzy. Mogę na nim polegać, ale w przeciwieństwie do mydełka - jest na receptę.
Trzecim hitem jest produkt 3w1 również AVONowego Clearskinu. Jest to na tyle fajne peeling, maseczka i żel do oczyszczania, że poświęcę mu osobną notkę :)
No i punkt ostatni - również od Clearskin żel punktowy na wypryski, zamiennie z Klindacinem.

Dużo od AVONu, nie? :) Szczerze, nie zwróciłabym na te specyfiki uwagi, gdyby nie pani dermatolog, która mi poleciła ich produkty. Dlatego uzbroiłam się w spory arsenał i mam zamiar podzielić się spostrzeżeniami, bo są jak najbardziej pozytywne :)



Punkt 3, 4 i 5 zostawiam na inny dzień, bo jest to bardziej problem pielęgnacyjno-makijażowy... Dziś idę jeszcze pobawić się z nowym przyjacielem, który jest jeszcze Bezimienny :)
Buziaki! :*

piątek, 20 września 2013

Bliżej nieokreślony??

Cześć Dziewczyny!

Powoli wysuwam się z zaświatów wyściubawszy zakatarzonego nochala w kierunku Internetu. Ostatnie dni dały mi porządnie w dupę i jedyne o czym byłam w stanie myśleć to leżenie. Choroba nie chce przechodzić, a ja nie chcę się ograniczać do lamentowania, więc wracam szybciutko do blogowania :) 

Dziękuję Wam za życzenia powrotu do zdrowia - i również pozdrawiam wszystkich zakatarzonych i przykutych do łóżka (a i tych, którzy powinni być do niego przykuci lecz rzeczywistość zmusza do czego innego:P)

Ja dziś krótko o pewnym produkcie kupionym za czasów prostowania włosów(czyt. około roku temu jak nie więcej). Cały wdzięczny i czasochłonny rytuał wygładzania herów w moim wykonaniu odbywał się na takowe trzy sposoby: 
a) przy użyciu prostownicy po wysuszeniu włosów
b) przy użyciu suszarki i okrągłej szczotki naciągając kolejne pasma, 
c) po wysuszeniu nakładałam włosy na grubaśne wałki a po ściągnięciu doprostowywałam odstające włosiska. Wtedy oto skusiłam się na ten kosmetyk podobno wygładzający i podobno termoochronny.



Stosowałam termoochronny spray od firmy Marion, który bardzo przypadł mi do gustu, jednak nie mogłam go później odnaleźć na półkach sklepowych. Poratowałam się więc Spray'em do prostowania Joanny za 9zł/150ml.



No i nie potrafię wiele powiedzieć na jego temat... 
Po spray'u od Marion moje prostowane kłaki były miękkie i błyszczące. Natomiast po zastosowaniu Joanny nie zauważyłam blasku, włosy były bardziej chropowate i efekt prostowania utrzymywał się krócej.

Głęboko jednak wierzę, że działanie tej mgiełki miało wpływ na ochronę włosów podczas wysokich temperatur, choćby mały. Polubiłam zapach tej mgiełki i to jedyna rzecz o której jestem w stanie napisać w pełnym przekonaniu.


Spray'u używam do tej pory nie żałując go sobie na całej długości, bo jak widzicie jeszcze trochę mi go zostało(jedwabie i eliksiry kładę suto na końcówki). A zbliża się niestety jesień i zima, a ja nie wyobrażam sobie wychodzić na pole bez dosuszonej czupryny! Czyli suszarka obowiązkowo... Spray ma silikony, za niedługo kończy się mu termin ważności i cieszę się, bo być może znajdę coś lepszego, czego efekty będę choć w małym stopniu zauważyć :)

Może jesteście mi w stanie polecić coś zabezpieczającego przed ciepłem do codziennego użytku?
W rozsądnej cenie :)
Buziaki!

niedziela, 15 września 2013

L4

Cześć Dziewczyny!

Witam Was gorąco zza stosu chusteczek :) Niestety jesienne choróbsko dopadło i mnie, pojawiając się w momencie i opanowując moje ciało do reszty... 


Kicham na potęgę, ledwo mówię i ratuję się czym mogę...

Chciałam Wam powiedzieć ogromne DZIĘKUJĘĘĘ za wszystkie miłe słowa pod postem urodzinowym! Mam nadzieję, że wena i wszystkie inne życzenia się spełnią :)

Niestety ja na chwilę obecną jestem w stanie jedynie leżeć, a niestety nie należę do osób, które mają przygotowane notki na zapas bo po prostu zawsze chcę być na bieżąco z tym co produkuję.

Ściskam mocno,nie ślę buziaków, bo zarażam :)
Do następnego (bardziej TFUrczego) posta!

czwartek, 12 września 2013

To już rok!

Cześć Dziewczyny!

Aż trudno mi w to uwierzyć, ale nie, archiwum bloga tylko utwierdza mnie w tym, że dokładnie rok temu zamieściłam swój pierwszy wpis na tym blogu. Czas minął jak z bata strzelił, ani się nie obejrzałam a już 12 miesięcy blogowania za mną!



Chciałabym przede wszystkim podziękować Wam kochani czytelnicy i obserwatorzy! Bo pomimo tego, że wciąż traktuję bloga jako miłe hobby, to każdy Wasz komentarz jest dla mnie niezwykle motywujący i daje wiele, wiele pozytywnej energii!!!
Za to wszystko Wam dziękuję!!! :*

CO DAŁ MI TEN ROK BLOGOWANIA?
1. Przede wszystkim nauczyłam się podchodzić do pielęgnacji inaczej niż kiedyś.
2. Stałam się bardziej otwarta i pewna siebie - really :D
3. Poznałam wiele wspaniałych i serdecznych osób, od których aż bije pozytywną energią!
4. Miałam możliwość brać udział w ciekawych i kreatywnych akcjach.
5. Byłam szczęściarą i udało mi się parę razy wygrać w konkursach i rozdaniach :)
6. Stałam się bardziej systematyczna.
7. To może dziwne, ale zaczęłam jeszcze bardziej doceniać moich znajomych.
8. Jestem na pewno szczęśliwszym człowiekiem i czuje się w jakiejś części spełniona gdy mogę się wyżyć pisząc:D
9. i wiele wiele innych małych rzeczy :)

CO PLANUJĘ?
1. Przede wszystkim blogować dalej w najlepsze :)
2. Wziąć się za siebie i wciągnąć bardziej w stosowanie zasad samorozwojowych.
3. Być regularna w podczytywaniu Was i odpowiadaniu na komentarze(tu daje dupy :P)
4. Udoskonalić swój szablon.
5. Szukać nowych inspirujących mnie blogów.
6. Poznać choć jedną blogerkę na żywo!
7. Zdobyć pracę.

Co do punktu siódmego - mam nadzieję, że moje konto zasilą w końcu jakieś środki pieniężne, bo aktualnie wszystkie zaskórniaki przeznaczyłam na ratę za studia  :) a chciałabym zorganizować jakieś twórcze konkursidło, żeby móc Wam się jakoś odwdzięczyć za tak mile spędzony razem czas!

A teraz małe statystyki :)
Obserwatorów posiadam na chwilę obecną 308! (dziękuję Kochani!)
Zaglądaliście do mnie 40501 razy!!! (mój mały rozumek nie ogarnia!:)
Najczęściej trafialiście do mnie wpisując w wyszukiwarkę frazy "wysypka na ciele" oraz "krem reo"
Napisałam 164 posty :)

Mam nadzieję, że moja blogowa przygoda będzie równie owocna i miłą jak przez ostatni rok :)
Idę wypić łyczek czegoś alkoholowego za Was drodzy czytelnicy i życzę Wam równie miłego wieczorku co mój!
Buziaki!!!:*

poniedziałek, 9 września 2013

Ślubne rozważania 5 - taniec......


Cześć Dziewczyny!

Dziś temat, który spędza mi sen z oczu... Tak, dzisiejsze rozważania tyczyć się będą tańca, a więc nieodłącznej części weselnej zabawy. Lubicie tańczyć? Ja lubię i t o bardzo! Dlaczego więc ten wpis? A no dlatego, że pomimo zamiłowania do wygibasów bez bicia przyznaję się, że tańczyć nie umiem.

Swoim ciałem poruszam jak epileptyk na amfie, wywijając długaśnymi złodziejskimi rękoma na wszystkie strony świata. Jeśli chodzi o tańce imprezowe, gdy na babskich wieczorach wyginamy śmiało ciało - nie jest powiedzmy najgorzej, ale gdy przychodzi do tańców w parze - wysiadam...

Dzięki Bogu(albo i nie??) mój Ukochany jest równie udanym tancerzem co ja. Skutkuje to tym, że podczas tańca się w większości czasu mniej lub bardziej poszarpiemy, pokręcimy jak szaleni, podeptamy wszystkich wkoło, śmiejemy się do czerwoności i ... świetnie się przy tym bawimy :) I o ile naprawdę spędzenie zabawy w ramionach(a raczej odpychając i przyciągając się do tych ramion...) Ukochanego jest dla mnie naprawdę wyznacznikiem dobrej zabawy, to gdy już mam okazję się zobaczyć na płycie z wesela - wstyd mi za siebie :)

Co najciekawsze - im później tym taniec idzie nam lepiej :D (jest to niewątpliwie spowodowane systematycznie zwiększającą się ilością spożywanego weselnego alkoholu we krwi, który w magiczny sposób wpływa na nasze zdolności taneczne!)

Pierwszy taniec... Nie wiem czy wszędzie jest taki zwyczaj - u nas jest. Para Młodych wychodzi na środek i swoim tańcem rozpoczyna imprezę. Nie stresuje mnie fakt, że będzie brzydka pogoda, ani też, że zgubią się obrączki. Stresuje mnie, że ponad setka osób będzie patrzyć na nasze parality show i tylko na to a ja od tego nie ucieknę, bo będę drugą najważniejszą osobą na ceremonii i nie chcę potem wylądować na youtubie i być celebrytką i tam...



I tak oto przyszło nam szukać instruktora  tańca, co by nauczyć się jakichkolwiek zasad przy tańcu z innymi i ze sobą nawzajem. Na chwilę obecną poszukiwania trwają...

ALE!!! Ponieważ pierwszy taniec okazał się być nie tylko dla mnie kwestią niezwykle stresującą - mój Luby zaproponował mi wyjście, które coraz częściej uważam za słuszne. Mianowicie zaproponował mi w zamian za prezentowanie podczas pierwszego tańca naszych zaawansowanych zdolności tanecznych, a także zamiast jakiegoś dennego, wyuczonego i sztucznego układu tanecznego(w którym na więcej niż 200% byśmy się oboje pogubili...) układ, który miałby odzwierciedlać NAS. Pierwszy raz gdy usłyszałam taką propozycję pomyślałam intuicyjnie: "Robić z siebie wariata przed całą rodziną? No way!!"
Ale potem zrozumiałam, że i tak wyjdę na wariata próbując trzymać się jakiegoś schematu w sztywnym układzie patrząc sobie pod nogi.

I tak oto przeglądaliśmy Internety w poszukiwaniu śmiałków, którzy na taki niezbyt poważny sposób otwarcia wesela się zdecydowali. I naprawdę jest tego sporo! Większość widać jak bardzo się denerwuje, a w paru przypadkach młodzi weselnicy akompaniują klaskami i już atmosfera się rozluźnia. Jak najbardziej mi się to podoba :D Po więcej zapraszam na yt :P


Mój Luby nie zapomniał o piosence - jakże ważnej dla nas szybkiej wersji "Dancing in September" - znacie? Lubicie? Nasz zespół z chęcią zaproponował, że nam to zagra, bo: "po co puszczać takie fajne nuty z płyty??" :) Ah, jak się cieszę, że ich znaleźliśmy!

Powiem szczerze - że jeśli instruktor tańca, którego planujemy znaleźć w najbliższych dniach będzie w stanie dobrać nam ciekawy i nie-sztuczny układ - na sto procent zaserwujemy gościom coś na wesoło. A jak nie - będziemy się deptać przed widownią... 

A jak Wy się zapatrujecie na takie rozwiązania?
Miałybyście/macie stresa przed takim wystąpieniem, czy umiecie dobrze "tańcować"?

piątek, 6 września 2013

Metamorfoza niejedno ma imię!


Cześć Kochani!

Dziś chciałabym Wam pierwszy raz pokazać metamorfozę, która jest o tyle dla mnie ciekawa i ważna, że jej bohaterka przeszła zmianę nie tylko wizualną - po nałożeniu makijażu i zmianie fryzury, ale także dzięki cierpliwości dokonała drobnych zmian na stałe.

Oto Justynka - moja śliczna koleżanka, z którą dane mi było toczyć się na studia przez ostatnie trzy lata. Gdy ją poznałam obgryzała nałogowo paznokcie i była posiadaczką bardzo cienkich, ledwo zarysowanych brwi. 

Po czasie brwi zaczęła zapuszczać, aby osiągnąć kreskę jak najgrubszą,a dzięki temu uzyskała podłoże na którym łatwo wyrysować ładny, wygięty w łuk kształt brwi niewiele domalowując. 

Poniżej efekty wielomiesięcznego zapuszczania i po prawej delikatnie i naturalnie podkreślone brwi.


Cała twarz się zmieniła nabywając grubsze, bardziej wyraziste brwi :)
No i zmieniłyśmy ich kształt wydłużając je z przodu od strony noska i robiąc wyraźnie zaznaczone wzniesienie łuku w najwyższym punkcie. Poniżej mała symulacja (bo oczywiście pochłonięta malowaniem nie pomyślałam o tym żeby zrobić zdjęcia do stepiku...) jak malunek wygląda w praktyce:




W wersji wieczorowej, którą będziecie mogły zobaczyć na końcu dodatkowo używam jaśniejszego cienia do dokładnego wypełnienia całej brwi plus czerni zmieszanej z brązem dla jeszcze lepszego podkreślenia dolnej linii (KROK 1) i pędzelkiem języczkowym nabieram jasnego korektora i zaznaczam obszar zaraz pod samą brwią co wyrównuje wszelkie nierówności i tworzy nam wręcz idealny łuk.

Jak to wygląda w porównaniu?


Justynka zakupiła nawet paletkę Wet n Wild do stylizacji brwi i makijażu i sama pracuje nad swoimi zdolnościami :)
Ale prócz brwi zaczęła też zapuszczać paznokcie, ale...



Zapomnijcie o odżywkach o nieprzyjemnym smaku, o olejkach, o gumkach na rękę i rękawiczkach. Problem nie leży w braku tego czy owego w Waszej pielęgnacji tylko w GŁOWIE. "Jeśli nie postanowisz sobie mocno, że chcesz przestać to choćbyś ręce smarowała gównem, to dalej będziesz obgryzać".(cyt. moja babcia:)) I zgodzę się z nią w 100%. Bo obgryzanie można porównać do swego rodzaju nałogu, służącym do rozładowania emocji i stresu. I Justyna jest tego żywym przykładem. Po tylu latach brania pazurów do gęby w końcu uświadomiła sobie, że ręce są jej wizytówką i podając komuś rękę, choćby na rozmowie kwalifikacyjnej - na pierwszym planie widać będzie właśnie postrzępione pazury. Słuchajcie, nie skłamię - ale z dnia na dzień "rzuciła obgryzanie". Bo  była na to w stu procentach zdecydowana i zdeterminowana. Widziałam jak przed kolokwium paluchy pchają jej się dziwnie do buzi, ale szybko stamtąd się wydostawały wśród pomruków właścicielki. Rozpiera mnie duma!


Kolejna kwestia - włosy. 


Przede wszystkim GĘĘĘSTE!!! Justyna posiada na głowie włosów tyle, że spokojnie można by z połowy jej włosów zrobić ładną perukę :) Niestety nie widać tego, ponieważ jej kłaczki są mega mocno wycieniowane przez co tracą na objętości. Pozwalało jej to skrócić czas poświęcany na prostowanie włosów, które uprawiała namiętnie.


A dlaczego? Bo Justyna jest posiadaczką loków. Ale nie takich pseuo-falo-loków (jak ja:P) ale prawdziwych lokasów, takich jak lalka! Oczywiście ona sama się sobie w lokach nie podoba, ale chciała zapuścić włosy. Łatwiej byłoby wykluczając prostownicę, ale to wymagałoby pielęgnacji CG i dbania o loczki, do których nie może się przekonać.
Przyjechała do mnie i wraz z koleżankami próbowałyśmy ją do tego przekonać...

Myślę, że zdjęcia mówią same za siebie:



A co zrobiłyśmy?
Przede wszystkim zmyłyśmy dokładnie z włosów silikony szamponem Ziaji.
Nałożyłyśmy pod czepek maskę Kallosa na ok.pół godziny do ciepła
Po spłukaniu włosy odsączyłyśmy, nałożyłyśmy serum na końcówki
Nałożyłyśmy glutka z siemienia lnianego na mokre włosy i odgniatałyśmy
Podsuszyłyśmy włosy suszarką żeby odbić je od skóry głowy
Dosychały samodzielnie

Ponieważ nie chciałam maltretować włosów suszarką ani tapirem - koleżanka podpięła Justynie włosy na czubku głowy. Tym szczęśliwym trafem Justyna uzyskała większa objętość i bardziej puszyste loki.

Ja pobawiłam się akcesoriami do makijażu, zmalowałam makijaż na bazie konturowania a la Kim Kardashian i poniżej możecie zobaczyć całkiem nową Justynę :)


A tu małe porównanie - Justynka na co dzień i wycacana przez moje i nie tylko łapuriska. Tak, ci co ją znają wiedzą, że zazwyczaj spina włosy, bo jej niesforne, suche loczki stoją na wszystkie strony. Prawda jest taka, że trochę nawilżenia i mały nakład pracy we włosowej pielęgnacji, a Justyna może być posiadaczką jednych z najładniejszych loków jakie w ogóle widziałam na żywo! :)


Ja nie mogłam się naoglądać na żywo :) Mam nadzieję, że Justyniak będzie chodziła jeszcze w loczkach, bo wygląda naprawdę uroczo a od jej laleczkowych loków nie można oderwać wzroku.

Podoba Wam się taka rozległa przemiana?
Buziaki!

poniedziałek, 2 września 2013

Włosowo - konkretnie i zdjęciowo.



Cześć Kochani!

Ostatnio rozwodziłam się nad tym jak zapuszczanie włosów przebiegało przez miniony rok. Było ciężko, było brzydko, śmiesznie, ale w końcu zaczynam naprawdę dostrzegać owoce tej pielęgnacji. Dziś post w którym  będzie więcej do oglądania aniżeli czytania bo napchałam ten post zdjęciami  :)

A więc na przestrzeni dziejów(tj. ostatnich dwunastu miesięcy) moje włosy zachowywały się w najróżniejszy sposób doprowadzając mnie na skraj załamania i moją słabą-silną wolę na próbę...


Koniec roku. 2013 przywitałam samotnie, w kucyku i dresie, bez żadnej fryzury, którą mogłabym się pochwalić, ale za to z nadzieją na lepszy wygląd kłaczków w przyszłości i szybkim wzroście do wesela. Jak wyszło??



Aktualnie wyglądają tak jak poniżej. Gdy je nie wysuszę i schną sobie same - są jak na zdjęciu na którym pokazuję ryjek bez makijażu (wstydź się Picola, straszyć blogosferę:P). Loczki są lejące i bardzo błyszczą, ale generalnie na głowie mam syndrom totalus przyklapus...
Jednak gdy podsuszam i ugniatam na glutasie z siemienia lnianego prezentują się jak na kolejnych zdjęciach niżej. Są bardziej puchate i w rezultacie na głowie mam mniej lśniącą i ogarniętą, ale taką co mi się podoba burzę włosów.


No cóż. Również na podstawie rocznych eksperymentów jestem w stanie powiedzieć co mi pasuje a co nie. Wiadomo - gdy ma się więcej czasu można sobie pozwolić na dopieszczanie włosów, ale na co dzień, gdy czasu brak - wypadałoby mieć swoje sprawdzone sposoby na ułożenie fryzury. I mam tu na myśli włosy rozpuszczone, bo fryzur jako tako mimo usilnej chęci sama sobie robić nie potrafię. 
Oto lista niezawodnych rzeczy i niewypałów, które mają miejsce w mojej włosowej pielęgnacji:



Ostatecznie po roku pielęgnacji włosy urosły mi... niewiele. Najlepiej jeśli chodzi o przyrost u mnie sprawdza się kozieradka, jednak jej zapach utrzymujący się na głowie jest dość uciążliwy (dla mnie o tyle, o ile, ale mój Ukochany nie może znieść "koziej ratki"). Dlatego z wcierkami nie jestem regularna, choć gdy mam wolny dzień w domu wcieram i parę razy dziennie. Włosy w odniesieniu do mnie (czyli jak to wygląda względem mojej figury co jest moim zdaniem dużo ważniejsze niż centymetry) wyglądają różnie...

Im prostsze, im mniej uniesione u nasady - tym dłuższe. Z tego zestawienia ja osobiście najbardziej lubię gdy są ułożone w sposób ze zdjęcia nr.2 ;) Wydają się krótsze, ale ogarnięte i nie przyklapłe...



Podcinałam dwa razy - u fryzjera i sama (grzywka się nie liczy:P) i nie liczyłam centymetrów, jednak jestem w stanie powiedzieć, że z tymi podcięciami od września tamtego roku do września teraz na pasemku kontrolnym z 24 centymetrów zrobiło mi się 34cm. Bez obcinania przypuszczam że byłoby koło 40. 

No cóż, biorąc pod uwagę przestrzeń czasu - nie jest to za dużo... Z drugiej strony zdaje sobie sprawę, że centymetry poszły pod nożyczkami. 
Ale do wesela urosną :)


Jeszcze małe porównanie. Nie wiem czy zdajecie sobie sprawę, ale ostatni post o włosach  wydał się niektórym straszny, gratulowaliście mi cierpliwości. Szczerze?

Sama sobie jej gratuluję :)
Ale z drugiej strony chciałam Wam pokazać co się dzieje na moim łbie, gdy włosy zaniedbam.
Zdjęcie podpisane pod spodem czynnościami jakie były prowadzone, żeby uzyskać dany efekt. Osoby przewrażliwione na punkcie szop - proszę nie patrzeć :)



No cóż, czuję, że zamęczyłam Was włosami na dobre :)
Gdyby nie Anwen w życiu bym nie pomyślała, że o włosach można tyle napisać!

niedziela, 1 września 2013

Ślubne rozważania 4 - zapraszanie gości.


Cześć Dziewczyny!

Dziś post z serii ślubnych. Ja sama borykam się z totalnym brakiem kasy, związanym bezpośrednio z tym, że nikt nie chce dać mi pracy :D No dobra, zostało mi jeszcze na koniec kino, ulotki albo znalezienie jakiegoś alfonsa... Ale tak na serio - są tematy, które chciałoby się odwlec jak najdłużej, a trzeba mieć ustalone na już. Mowa zapraszaniu gości, a jeśli chodzi o tę kwestię, mogę Wam z czystym sercem polecić konkretnie TEN  post u maxcom, która prowadzi szalenie ciekawe serie postów ślubnych :) 

Istnieją schematy, które łatwo znaleźć w internecie i niektóre z nich naprawdę mogą być pomocne w niektórych przypadkach. Jednak każdy z nas jest inny i nie zawsze może dopasować się idealnie do danego szablonu wyznaczonego przez innego człowieka. Są kwestie sporne, są jakieś umowy, albo światopoglądy, które zawsze dzielą.

Ja chciałam poruszyć tylko cztery kwestie, w których albo spotykam się ze zdziwieniem, albo sama nie wiem co robić?


1. ZAPRASZANIE SĄSIADÓW
Wiecie, u mnie na weselu nie będzie sąsiadów :) Nie mamy tak bliskich "znajomych zza płotu" żeby dopisywać ich do listy gości naszego wielkiego przyjęcia. I ktoś może się obruszyć, że po co w ogóle sąsiad? Ja sama tego nie doświadczyłam, ale znajoma mamy, dajmy na to Pani Kalafiorowa mieszka w bloku a wyprowadziła się z mężem dawno temu spod Mazur. Z rodziną widuje się sporadycznie, na święta - ale za to z sąsiadką zakolegowała się na dobre i żyją prawie jak siostry. Czas wspólnie spędzony łączy czasem bardziej niż rzekome więzy krwi. I córka Pani Kalafiorowej na wesele zaprosi tą właśnie sąsiadkę, a jakiejśtam ciotki spod Mazur już nie - bo widziała ją raptem parę razy i nie utrzymuje większego kontaktu. I rozumiem to. 
Powiedziałam, że sąsiadów nie będzie. Będzie za to znajoma mamy, Pani Dobra ze swoją rodziną, która tak się wpasowała się do naszej rodziny, że jej dzieci są mi bliższe niż niejeden kuzyn i nie wyobrażam sobie bez nich świętować w ten Wielki Dzień.


2. ZAPRASZANIE DZIECI
Nie wiem jak u innych, ale w mojej rodzinie jest taka niepisana umowa w - owszem, rodziców zaprasza się z dziećmi, ale raczej mniejszych dzieci na imprezę się nie bierze. I mówiąc tu dzieci mam na myśli maluchy, takie do 5 lat. Takie dziecko, jeśli nie znajdzie kompana to najzwyczajniej na świecie szybko się znudzi. Trzeba będzie za nim gonić i szukać mu atrakcji. A mniejsze jeszcze zabawiać na rękach, położyć spać wcześniej. To ani dla niego dobre, bo maluch się zmęczy, ani dla rodziców, którzy nic się nie wybawią. Owszem, super jest mieć wspomnienia z wesela z maluchem, wspólne zdjęcia, ale coś za coś. Jeśli dziecko jest już bardziej samodzielne i będzie mieć towarzystwo - i ono ma możliwość fajnie się bawić. 
Co rodzina to zwyczaj. U mnie jeśli ktoś ma możliwość, bo impreza jest organizowana niedaleko od domu, to bierze dzieciaka na parę godzin, albo do północy, a potem odwozi do domu. Myślę, że to sprawa bardzo indywidualna. 
My na naszym weselu nie będziemy mieć dużo dzieci (takich w wieku 5-14) o ile w ogóle jakiś maluch się zjawi. Dlatego będą balony w razie "wu" ale nie przewidujemy żadnych atrakcji i chwała Bogu, nie trzeba myśleć o kolejnym wydatku :) 
Choć jeśli ktoś ma rodzinę bogatą w młodsze pokolenie i wie, że rodzina jest jak najbardziej za chodzeniem na wesela z dziećmi można wtedy pomyśleć o wodzirejach-opiekunkach, stoliku dla młodszych, stoliku ze słodyczami, pokoju do zabaw, specjalnych zabawach w trakcie wesela. Tu oglądałam tylko na płycie koleżanki jak przez około godzinę był czas dla dzieci i orkiestra grała kaczuchy, były zawody balonowe i taczki. Dzieci miały ubaw, a rodzice chwilę na pogaduchy, lub stali w kółku robiąc zdjęcia pociechom.
Jeśli orkiestra jest dogadana - taki program for Kids wplecie w plan całego wesela. Za inne rzeczy trzeba zapłacić...

3. ZAPRASZANIE ROZWIEDZIONYCH PAR
To chyba najtrudniejsze z decyzji. Nikt o tym nie chce mówić, samych zainteresowanych głupio pytać. Jak się zachować w takich sytuacjach? I u nas zdarzyło się, że najzwyczajniej Panu Łysemu z Panią Blond po prostu nie wyszło. Ale u mnie w rodzinie utrzymywało się kontakt i z jedną drugą stroną, których drogi się rozeszły. Na poprzednim weselu proszeni byli oboje - Pan Łysy ze swoją nową żoną, oraz Pani Blond z osobą towarzyszącą, jednak przyszła sama. Był płacz, wiele niemiłych sytuacji i zawistne spojrzenia. W takich przypadkach ani ja nic nie powiem, ani żaden poradnik nie doradzi nam w 100% jak zapraszać. Wszystko zależy od kontaktu, związania i przede wszystkim wyczucia sytuacji. Ja ani z Panią Blond ani z Panem Łysym kontaktu od tamtego czasu(4 lata) nie utrzymywałam. Nie odpowiadali na wiadomości ani kartki świąteczne - dla mnie sytuacja jasna - na liście gości ich nie znajdę.


4. ZAPRASZANIE RODZINY Z KTÓRĄ JESTEŚMY SKŁÓCENI
To jest dopiero temat rzeka! Pokłóciłaś się parę lat temu na śmierć z ciotką i do tej pory się nie odzywałyście. Nie jest to drobna kłótnia i nie wybaczysz jej do końca życia tego jak zbluzgała Ciebie, całą Twoją rodzinę i jeszcze uważa, że ....................... (w miejsce kropek wstaw to, co obraziłoby Cię najbardziej). Z jednej strony słyszysz głosy matki, że to najbliższa ciotka, że wypada się pogodzić w takim dniu. Z drugiej strony obrażona babcia nie chce jej widzieć na oczy i daje ultimatum, że jak ciotka zostanie zaproszona to ona na wesele NIE przyjdzie. Potem znów słyszysz, że należy dać wolną rękę rodzicom, bo to oni płacą, więc niech decydują.Wszystko to niestety zamiast pomóc - przeszkadza. Wiadomo, każdy ma swoje spojrzenie na sprawę. Jeden powie, że wyolbrzymia się problem, drugi, że to już nie rodzina. 
Ja sama mam takiego rodzynka i pojęcia nie mam zielonego co z tym zrobić.
Wiem jedno - zaproszę czy nie - tak, czy tak będzie źle.
Okropnie mnie interesuje co Wy o tym myślicie?

Oczywiście możecie się ze mną nie zgadzać, tak jak napisałam - co rodzina to zwyczaj i przekonania. Dlatego ogromnie proszę o Wasze przemyślenia, zwłaszcza w punkcie 4 :)
Buziaki!

PS. Na dole strony pojawił się mały dodatek odliczający dni do Wielkiego Dnia. Stworzony dzięki daisypath będzie teraz mi umilał wchodzenie na bloga ;)