czwartek, 28 lutego 2013

Pozytywny post!

Cześć Dziołszki! 

Ponieważ mam dziś małego mózgotrzepa po egzaminie poprawkowym skrobię na szybkiego coś na wesoło i  parę spraw informacyjnych.

Z racji tego, iż ostatnio po przetarciu zaspanych oczu na palcach zostały mi 3 włoski z brwi postanowiłam coś szybko zadziałać! Zakupiłam czym prędzej odżywkę przeznaczoną do pielęgnacji rzęs i brwi i zaczynam miesięczną (a może i dłużej?) kurację. 
Tym samym definiuję Marzec nie tylko jako miesiąc pisania pracy, ale też dbania o włoski brwi i rzęs. O efektach poinformuję Was pod koniec kuracji. 
Na dzień dzisiejszy zdradzę tylko, że moim ratownikiem będzie przez ten miesiąc odżywka Eveline za 12 złotych. 



Co do rzeczy milszych, chcę Was gorąco zaprosić do Akcji Milomanii w Makijażowe Stylizacje - można dołączyć w każdej chwili, a każda z Was, która czuje się niewyżyta w kwestiach stylizacji będzie miała okazję się powyżywać :D Tematy stylizacji są świetne i terminy bardzo fajnie dopasowane do czasu - gorąco polecam!



No i na koniec bonusik. Z racji tego, że dziś miałam okazję pośmiać się ze znajomymi na wykładzie z Waszych kawałów i anegdot (biję sobie brawo, że jednak zostałam przy kawałach, cudownie jest zapuszczać uśmiechy do monitora:)) chciałam prócz zaproszenia Was do mojego rozdania (no i do poczytania świetnych dowcipów!:)) ...



...również spowodować uśmiech u Was!
Poniżej wklejam to króciutkie video, które puszczam sobie codziennie na poprawę humoru i jest już moim totalnym ulubieńcem!


A koza-piosenkarka miała swoje pięć minut i w tym filmiku poniżej, który zarąbiście i w miły sposób opowiada o tym, że nie tylko ludzie pragną rozrywki! :)



Have fun!
Piątek już jutro!
Marzec już jutro!
Buziaki!! :*

wtorek, 26 lutego 2013

Le Pierwsze rozdanie u Picoli!

Cześć Dziewczyny!



Dziś bez zbędnego gadania i narzekania na rzeczy bardziej, lub mniej przyziemne (a do tego jako rodowita Polka mam nie lada talent) mam przyjemność ogłosić moje pierwsze ROZDANIE!


Z racji tego, że nie mogłam się w końcu zdecydować na rodzaj w jaki wyłonię szczęśliwca zdecydowałam, że będzie to rozdanie punktowane, czyli można sobie „dorobić losa” poprzez różne pierdoły o czym będzie mowa w regulaminie.

Chciałam Wam podziękować za przede wszystkim całą masę dobrej energii, którą zapodajecie i która napędza mój kołowrotek optymizmu. Dzięki za wiele inspiracji, alternatywne źródło wiedzy i bardzo miły stosunek do tego co robię od niedawna - bloguję. Kosmetyki, które możecie wygrać są też po części dzięki Wam, gdyż z każdego polecenia rysunku, których masę ostatnio wykonałam odkładałam grosza na to przedsięwzięcie, dzięki Waszej reklamie coś sobie uzbierałam, mogłam odłożyć na prezenty urodzinowe dla przyjaciół a i dla Was znalazłam co nie co :) A więc czas na regulamin, który obowiązuje w tym przedsięwzięciu. 



Małe PeeS. Oczywiście koszt przesyłki będę pokrywać ja :)


     Dobra, formalna część za mną, a więc co jest do wygrania?     
- puder Lambre z lusterkiem
- róż Miss Sporty
- podwójne cienie NYC (brąz +beż)
- błyszczyk Manhattan
- miniatura podkładu nawilżającego CK nr 103
- lakier do paznokci MIYO
- kawowy peeling do ciała Marion
- maseczka przyciemniająca włosy Marion
- próbka kremu Dermika
- niespodzianki :)



Z racji tego, że ja uwielbiam niespodzianki nie wymieniłam wszystkich produktów, mam nadzieję, że spodobają się przyszłemu zwycięzcy :)


Aby wziąć udział w rozdaniu należy wypełnić poniższy szablon i wkleić do komentarza:
OBOWIĄZKOWO:
1. Obserwuję pod nazwą: 
2. Adres e-mail:

* Dodatkowo:
3. Baner na blogu: /adres bloga/  (+ 1 los)
4. Kawał/anegdota: (+ 1 los)

Jeśli moje TOP komentatorki zechcą wziąć udział w rozdaniu ofiaruję im jeszcze po 2 losach za miły kontakt i ciekawe rozmowy :) Na dzień dzisiejszy lista ta plasuje się następująco:



Ze zwycięzcą skontaktuje się mailowo jak najszybciej :)
Ufff, skończyłam paplaninę, zapraszam Was gorąco do zabawy!
No i nie obejdzie się bez Picolowego bojkotu - trzymajcie kciuki na poprawie! :D
Buziaki na ten tydzień i powodzenia! :*

poniedziałek, 25 lutego 2013

Pistacją po oczach!

Cześć Piękne!

Ubolewając wciąż nad stratą komputera (Pan Magik - Naprawiacz mówi, że spróbuje reanimacji i odzyskania danych pomimo SPALENIA paru dość kluczowych elementów) ucieszył mnie niezmiernie fakt, że zawartość karty pamięci z aparatu a co za tym idzie - zdjęcia są całkowicie bezpieczne, mogę więc pokazać Wam co ostatnio umyślało mi się pomazać na oku :) 

Ponieważ niewiele jest kolorów, w których się pokazuję publicznie, najczęściej swoje makijaże opieram na bezpiecznych brązach. Jednak ostatni wielki zakup mojego życia sprawił, że zachciało mi się koloru.

Do Ukochanego zapomniałam zabrać lakieru do paznokci. Moje dziko rosnące szpony zaczęły robić się coraz to dłuższe, co grozi pewnym złamaniem. Udałam się więc do drogerii po "tanie byle co", żeby paznokietki wytrzymały dwa dni aż wrócę do domu i potraktuje je mleczną odżywką. W koszyczku Virtual znalazłam ni to miętę, ni pistację - ale za 2,99zł :) Numerek bliżej niezidentyfikowany. Generalnie całe opakowanie było ubogie w jakiekolwiek informacje, jedynie na spodzie zauważyłam zatartą nazwę Virtual. Epicko...


*******************************************************

  
Stwierdziłam, że może być ( w końcu oglądając strony o kobiecych dodatkach wciąż można natrafić na miłość do paznokci w takich kolorach) i tak oto znalazł się u mnie ten specyfik.
 O samym lakierze powiem tak - do pełnego krycia potrzebuje 3 warstw, które delikatnie smużą i robią prześwity, nie jest najgorszy, trzyma się około 3 dni, potem pęka, ściera się i inne dziwne rzeczy.Schnie raczej dłużej niż krócej, ale po przejściach z innymi lakierami mogę powiedzieć, że i tak nie jest najgorzej!
 Maleństwo(gdyż jest to wersja mini) ma średni pędzelek ale nie sprawia on kłopotów. I o ile naprawdę nie lubię kolorowych lakierów to ten nawet podobał mi się na paznokciu. Co lepsze - znalazłam mu doskonałych kompanów! Bluzkę z House'a z podobnym kolorze (de facto za 19,99) i... cień z paletki BH Cosmetics. Co prawda jedno i drugie delikatnie się różni, jednak kto powiedział, że wszystko musi być idealnie? :)


Generalnie makijaż jest dość delikatny i bardzo dobrze chodziło mi się w nim w dzień. Na wieczór dodałabym chyba trochę ciemniejszego brązu i rozmyła kreskę czarnym cieniem.




Prócz tego niby pistacjowo-miętowego koloru dodałam do wewnątrz jasny cień z paletki Sleeka Au Naturel oraz pomarańcz z tej samej paletki. Na zewnątrz delikatnie roztarty świetlisty jasny brąz też od Sleeka. I taki mały mój osobisty trick - zamiast białej kredki delikatnie obrysowuję wewnętrzny kącik czarną kredką. Nie każdemu się to spodoba i nie do każdego makijażu pasuje, ale nie raz fajnie podkreśla oko :)



No cóż, po krótkich oględzinach wciąż nie jestem w stanie stwierdzić, czy ten kolor ma się bardziej do mięty, czy do pistacji, jednak skoro mój Ukochany stwierdził, że mam pistacjowe oko, niech już tak pozostanie :)

*******************************************************


Dziś przyjechały do mnie kosmetyki na rozdanie, więc nie pozostaje mi nic innego, jak zrobić im sesję zdjęciową i spisać krótki i zwięzły regulamin :)

I tu pytanie do Was: wolicie rozdanie, czy konkurs na kawał/żart/anegdotę??:)
chętnie się pośmieję, ale to jest przedsięwzięcie ode mnie dla WAS więc demokratycznie chcę zadowolić większość:) 
No i w takim razie, do miłego usłyszenia! :*

sobota, 23 lutego 2013

I'm the Killer... Zaproszenie!

Cześć Dziewczyny!

No cóż, ciężko mi to mówić, ale doprowadziłam do tego, że odszedł z tego świata... Nie wiem co teraz bez niego zrobię, tyle z nim przeszłam! Po tylu latach wspólnej wędrówki postanowił zakończyć swój barwny żywot. Tyle wspólnych imprez, przelanego alkoholu, tańców, wycieczek na uczelnię, w trasę, wspólnych poranków przy kawie, spania w jednym łóżku i czułego dotyku nie przeżył ze mną jeszcze żaden komputer...

Jednak ostatnio przeglądając filmweb zawył, skrobnął napędem, burknął procesorem i wyświetlił jakiś śmieszny komunikat na niebieskim tle, po czym pisnął i wyłączył się na zawsze. Po tym, jak mama na niego nadepnęła myślałam, że już po nim. Jednak zmartwychwstał dzięki pomocy Pana Naprawiacza. Po tym, jak się rozpadła płyta nad klawiaturą, myślałam, że wyzionie ducha - jednak dzielnie przeszedł proces naprawczy. W końcu wyłączył się na wieki, a wraz z nim w cholerę poszła moja praca licencjacka, książki w pdf., zdjęcia i inne ustrojstwo, które tam było (być może jeszcze jest?)

A jak to podsumował mój Luby, który akurat obsługiwał ów maszynę podczas jej zejścia?:
"Mówiłem, że zamiast pierścionka lepiej kupię Ci komputer!"
 Może powinnam się wtedy zgodzić? :D

Także niestety, pan promotor długo jeszcze poczeka na moją pracę, a ja będę operować zdjęciami, które mi pozostały na pen drive i komputerem tylko, gdy ktoś raczy mi go użyczyć. Ciężko widzę moje kolejne tygodnie...

Ale! Póki co dochodzi do mnie przesyłka z prezentami na rozdanie dla Was, więc czas ten wypełnię m.in. ZAPROSZENIEM dla Was! A konkretnie odsyłam Was na bloga Wioletty Sowińskiej, gdzie organizowany jest konkurs makijażowy. Tematyka przecudna, bo Czarownice kontra Czarodziejki - można zmalować coś strasznego, lub coś pięknego :D 

Ja osobiście zainspirowałam się znaną (i lubianą???:)) Babą Jagą! (możecie sobie zobaczyć u niej w Galerii moją "piękną" mordkę w cudnym wydaniu:P)




Możecie się przenieść klikając w banerek.

Póki co skrobnę jeszcze coś bardziej kolorowego i optymistycznego.
Oj, moje oszczędności na wesele się uszczuplą przez komputerowy wypadek :(
Buziaki!

wtorek, 19 lutego 2013

Zgaduj zgadula rozwiązane = Za co lubię Oriflame?

Cześć Dziewczyny!
Długo mnie nie było :) A to tylko dlatego, że wsiąkłam w Walentynki aż do dziś (bo kto powiedział, że należy świętować TYLKO 14 lutego:)). Dopiero dziś wróciłam do domu i na spokojnie zasiadam przed laptopem.

Ktoś, kto dobrze zna Kraków, pewnie mnie wyśmieje. Mnie jednak do śmiechu nie było dziś rano o 6.30. Wracałam od Narzuconego zatłoczonym busem wśród pochrapywań starszych panów na tyle świetnie komponujących się z plotkarskim szeptem pani przede mną w akompaniamencie cichych przekleństw kierowcy za każdym razem, gdy nie udało mu się ominąć dziury na drodze. Oparłam głowę na ręce i udałam się w krótkie, ale ożywcze kimono. Obudziłam się w Krakowie, było już trochę jaśniej, kierowca coś memlał pod nosem, żeby wysiadać, więc widząc wychodzący tłum chwyciłam za torbę i wysiadłam... gdzieś. Nie wiem gdzie, do tej pory. Ludzie współwysiadający ze mną rozeszli się w swoje strony każdy goniąc własne sprawy. A ja? Stanęłam tam gdzie wysiadłam patrząc się po budynkach wkoło i wyglądając zapewne jak jakaś osoba specjalnej troski, albo pies który widząc coś ciekawego i niezrozumiałego kręci głową to w prawo to w lewo. nim się obejrzałam - na chodniku stałam tylko ja. Zadzwoniłam do Narzuconego, który w tym momencie musiał w jakiś magiczny sposób zobaczyć to co ja widzę i stać się moją prywatną nawigacją. Ubrałam się cienko, gdyż miałam się tylko przesiąść na dworcu z jednego ciepłego busa do drugiego. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że będzie mnie czekać ponad godzinna wędrówka po zimnych, osranych przez psy i gołębie chodnikach krakowskich. Zmarzłam. Do tej pory nie wiem, czemu mój bus wysadził mnie "in the middle of nowhere" prysznic trochę przywrócił temperatury krwi w żyłach. Pomijając moją słabą orientację, w ogóle nie znam Krakowa. Zawsze wzbraniałam się przed samotnymi spacerami, bo pięć kroków od Galerii i byłam zgubiona. Z drugiej strony spacerując z NIM mam wrażenie jakbym chodziła naćpana, bo nie zwracałam na nic uwagi tylko wpatrywałam się w to co i jak mówi. Nienormalna, zakochana :) 


W ostatnim poście pytałam Was co to może być na ustach mych. Nie jest to słynna Fuksja rażąca po oczach, ale kolor na swój sposób intensywny. Podpowiedzią miało być zdanie, ze jest to firma katalogowa. Wiele z Was nie wiedziało, albo wahało się pomiędzy dwoma. Etiennette  udało się zgadnąć i był to specyfik (a raczej dwa specyfiki) firmy Oriflame. A dlaczego tak chcę to podkreślić? Bo ostatnio ich szminki mnie zadziwiają :)
O moim ulubieńcu, szmince wpasowującej się w kolor moich ust i podkreślającą ich powiedzmy "walory" możecie poczytać [TU]. Nadal jest to mój ulubieniec jeśli chodzi o naturalne i uniwersalne zestawienia.
Do mocnych kolorów podchodzę jak pies do jeża, dlatego róż z makijażu walentynkowego z początku nie wydawał mi się dobrym pomysłem, jednak po paru komplementach jego wartość wzrosła do poziomu "lubiany" :) Przedstawiam Panią pomadkę w kolorze Pink Mayflower z soczystym duetem błyszczyka Very Me Swirl. 



Niestety pomadka użyta na zniszczone usta może podkreślić niedoskonałości, trzyma się średnio ale w kierunku "dobrze", zmywa w miarę fajnie. Utrwalona błyszczykiem to inna bajka :) Dostaje drugie życie, posmarowana nim zmienia się w ładną błyszczącą taflę i trwałość jest przyzwoita. Czekałam aż 5 godzin ażeby odcisnąć całusa na policzku Kochanego (bez poprawek w trakcie jazdy i zajęć) i udało się :) Cóż więcej można się rozwodzić nad pomadką? :) Sam zaś błyszczyk jak możecie zobaczyć poniżej jest transparentny i bardzo rozmigotany. Gdy trafimy na ciemniejszy "kręciołek" z tubki wydostaje się troszkę koloru. Maleńki błyszczyk ze ściętą końcówką - ot, standard. Plus za słodki zapach :)



A pomadka? Bardzo, ale to bardzo chciałam uwiecznić ją na jakimś sensownym zdjęciu, jednak na każdym wychodziła inaczej. Oto małe zestawienie moich prób ujęcia jej koloru (który w rzeczywistości i tak jest inny:P) Na pierwszym zdjęciu pomadka solo, na pozostałych dwóch w duecie z błyszczykiem.


No cóż, każde zdjęcie z innej parafii, nie ma co :) Teraz nie wiem, czy światło zawiodło, fotograf nieudolny, czy szminka kameleon przed obiektywem :) Oriflame pod względem pielęgnacji ust mnie zadziwia i zadowala :) Mam jeszcze parę specyfików pielęgnacyjnych i również mogę powiedzieć, że są to produkty po które sięgam przed wyjściem na zimne "zewnętrze" zabezpieczając delikatne usta.

Kurczę! Nawet się nie spostrzegłam, a tu z 69 (;P) zrobiło się ponad setka Obserwujących! Witam gorąco, ogromnie mi miło :)
Z tegoż powodu chciałabym obwieścić, że następna notka będzie moim małym podziękowaniem ode mnie dla Was, więc czekajcie na prezenty do wygrania :)
Tymczasem idę odsypiać, dobranoc! :*

sobota, 16 lutego 2013

Różowe wyznania

Cześć Wszystkim!

No cóż, co prawda Walentynki były dwa dni temu, ale przez hmm... celebrowanie i słodkie nicnierobienie nie miałam czasu na sklecenie tej notki w jedną sensowną całość :)
Cóż, jak już pisałam pod Waszymi Walentynkowymi postami - nie mogę powiedzieć, że jest to dla mnie dzień jak co dzień, ale nie mogę też napisać, że jest jakoś szczególnie wyjątkowy.

W czwartki zazwyczaj daję korepetycje dwójce maluchów z pobliskiej wsi. O godzinie 18 skończyłam proces edukacji, przyjechałam z zawrotną prędkością (no dobra, kto mi uwierzy, że stare czerwone VW POLO o silniku 1.0 osiąga zawrotną prędkość...:)) do domu, żeby wziąć torbę i jechać do Narzuconego. I w momencie gdy wylatywałam już na przystane - w drzwiach zatrzymała mnie mama.

"Po co jedziesz tak na noc? Pojedziesz sobie jutro rano na spokojnie!"
pomijając fakt co się dzieje na Krakowskich ulicach w piątki odpowiedziałam szybko zdyszana:
"Ale Walentynki są dzisiaj"
"No i co z tego? To je odbębnicie jutro"
"No ale z takim podejściem staje się coraz bardziej taka jak Ty z tatą, a jeszcze chcę poszaleć i sprawić, żeby takie drobnostki były ważne i cieszyły mnie i Jego"
[trzask drzwiami, stukot małego obcasika i szaleńczy bieg na przystanek]


No, to tyle jeśli chodzi o małe wyjaśnienie :) Kupiliśmy sobie na spółę Rafaello, które uwielbiamy, ja jemu misiaka z Natury do kąpieli za 2 złote, on mi wierszyk z prezentem, aż zacytuję:
"Na górze róże,
na dole warzywko.
Pierniczę kwiatki
I kupię CI piwko!"

I tak spędziliśmy wieczór, oglądając American Pie, popijając Somersby, jedząc Rafaello, chipsy i no cóż... choćby dlatego żeby tak miło pocelebrować - warto było przyjechać!
A teraz koniec prywaty i rozmyślań, przejdę do czegoś bardziej przyziemnego :P

Jeśli chodzi o makijaż, to owszem nie zrobiłam standardowej mieszanki brązów, ale w końcu odważyłam się na czerń w połączeniu z mocnym różem! I o ile kiedyś nie wyobrażałam siebie w jaśniejszych makijażach dziś dziwnie czuje się w tych ciemniejszych! Podglądając Alinkę i jej walentynkowe tutoriale zdecydowałam się na podrasowanie jej wersji w taką, w której wyglądałabym życiowo (fiolet nie dla mnie:)) Co prawda z dniem zakochanych bardziej kojarzy mi się czerwień, w tym kolorze nie czuje się najlepiej. 



Oczywiście jest to delikatniejsza wersja, ale muszę przyznać, że czułam się w niej bardzo dobrze :)  Starałam się rozetrzeć ten czarny na tyle,  żeby nie dominował całego oka. Nie wiem jak Wy, ale zbyt czarny makijaż nie należy do moich ulubionych. Co do czerni, uwielbiam ją, a przypomina mi piękne, czarne niebo nocą. Matowy czarny z paletki Sleeka też jest genialny, ale jeśli chodzi o bardziej błyszczący efekt czerń z BH Cosmetics nie ma sobie równych!


Oczy w całości "stworzone" zostały paletką BH Cosmetics Party Girl. Użyłam do tego dwóch roziskrzonych cieni w kolorze jaśniutkiego różu i głębokiej czerni, oraz dwóch matowych brązów - ciemnego chłodnego i jaśniejszego w rudawym kolorze. 



Kochanemu się podobało, to najważniejsze :) 
A co do ust - ciekawa jestem czy zgadniecie co to?
Dodam, że jest to firma katalogowa, ale ogromnie mnie zaskakuje!
Spóźnione, różowiutkie buziaki dla każdej z Was!!

środa, 13 lutego 2013

Jak nie kochać Reo?


Cześć Dziewczyny!

W ostatnim czasie zaliczyłam mały wysyp spowodowany po części zmianami przed-okresowymi, a po części stresem, na który to zawsze reaguję masą krostek. No cóż, sesja dla mnie trwa, ciężkie zaliczenia spędzają sen z oczu, co odbiło się przepięknie na moim ryjku. 
Tak wyjaśniając sprawę, nie mam zazwyczaj w ogóle problemu z pryszczami, dlatego gdy coś pojawi się już na policzku (tam to już jest teren awaryjny) zaczyna się wielki lament i wielka smuta... 


O moich przeżyciach z Reo znalezionym przez przypadek na aukcji na allegro możecie przeczytać [TU] i ze statystyk wiem, że jest to jeden z chętniej oglądanych wpisów :) 
Z racji tego, że krem oddałam do testów koleżance pozostało mi jedynie moje małe, niebieskie mydełko Reo. 
Zdeterminowana do walki z pryszczami najpierw uzbroiłam się w maseczki oczyszczające, wyciągające, uspokajające, krem na trądzik i... nic. No cóż, brak efektów skłonił mnie do zaglądnięcia do różowej mydelniczki, gdzie leżał dawno nie używany specyfik. Stwierdziłam, że muszę spróbować ratować się samym mydełkiem, bez kremu.

Po zmyciu makijażu i delikatnym króciutkim peelingu umyłam twarz mydełkiem bardzo dokładnie. Przy okazji troszkę mydła wpadło mi do oczu i szczypało tak, że łojezusicku, ale dzielnie kontynuowałam proces mycia klnąc tylko delikatnie pod nosem.


Kochane moje najdroższe blogerki!
 Myślę, że jeśli powiem Wam, że zdjęcia poniżej to moja mordka 
PRZED umyciem mydełkiem i  parę godzin  PO umyciu twarzy REO, to dalsze moje słowa zachwytów będą zbędne :) Jest zaje***cie! (zdjęcia  nie są przerabiane ani trochę, możecie pooglądać sobie moje plamki na twarzy i ryjek bez makijażu :))


Ufff...
Oczywiście nie zlikwidowało to całego problemu, ale zminimalizowało do tego stopnia, że podkład zakrywa całość tych smętnych pozostałości po krostkach. 

Ola+Reo vs. krostki 2:0 !

PS. Nie są to żadne posty sponsorowane(broń Boże) ani też właściciel aukcji nie jest moim znajomym :) Miałam chyba po prostu to szczęście, że trafiłam na kosmetyk typowo dla siebie i będę go wychwalać pod niebiosa! :) życzę Wam wszystkim tak trafnego zakupu jak to maleństwo :)
Ahoj!

poniedziałek, 11 lutego 2013

Alternatywa dla brwi!

 Witam wszystkie piękne Panie!

Dziś niewiele się nagadam, bo uczę się i rysuję, ale mimo wszystko chciałabym opisać króciutko moje odkrycie i przeżycie związane z szperaniem po Internecie. A ponieważ dorwałam dziś gazety i znalazłam tam jakimś trafem właśnie o tej procedurze stwierdziłam, że czas opublikować swoje znalezisko. No cóż, znalazłam już pierścionki do rzęs, tak więc nitkowanie brwi mnie tak nie przeraziło, choć pewnie już o tym słyszałyście :) Ale o tym będzie dziś mowa.

Czytałam o tym i z dość sceptycznym nastawieniem oglądałam filmiki u kolegów zza granicy. Jednak w końcu znalazłam też filmik instruktażowy u pewnej przepięknej kobiety i jednej z moich ulubionych vlogerek - Maxineczki, która nauczyła mnie m.in. jak szukać odpowiedniego rodzaju sztucznych rzęs i jak je zakładać. 

Cóż, nici w dłoń i jazda! :)

Prawdę powiedziawszy na początku kiepsko mi to szło, ale im dłużej nitkowałam tym lepiej mi szło. Ważne, żeby rwać pod włos i uważać na linię nici po której będzie odbywał się skubing :D
Gdy doszłam do pewnej wprawy świetnie się regulowało brwi, przede wszystkim szybciej! 

Niejednokrotnie żyjąc ciągle na walizkach zapomniałam zabrać do Narzeczonego pęsety, teraz wiem, że mogę go poprosić o...  bawełnianą nitkę i problem z głowy :)


Niestety ciężko to wszystko opisać, sam proces najlepiej obejrzeć, więc myślę, że jeśli któraś z Was byłaby zainteresowana tematem i jak to się robi - mogę z czystym sercem polecić to krótkie video Maxineczki:




Podobno w niektórych SPA można się załapać na zabieg nitkowania. Ja spotkałam się z ceną 15 złotych, ale pewnie zależy to od miejsca wykonywania zabiegu. Moim zdaniem jest to na tyle nieskomplikowane, że można spróbować samemu :)
Na początku może iść gorzej ale z czasem leci gładziutko (dosłownie:)) Kasia może potwierdzić gdyż chyba jej się to spodobało :D

Próbowałyście, czy to dla Was nowość?
U mnie chwilowo nitkowanie wyparło pęsetę :D

niedziela, 10 lutego 2013

Aśka miała fajny...gust? :)



Cześć Wszystkim!!!

Na wstępie mała rozkmina, gdyż sama osobiście mogłabym policzyć wszystkie Asie które dane było mi poznać w ciągu 22 lat życia na palcach jednej ręki. Jednak sama mam na drugie Joanna, więc cieszę się, że produkty z serii Joanny z Apteczki Babuni coraz częściej pojawiają się w moim domu, a co więcej! Podbijają serca nie tylko moje, ale też domowników!

Zaznaczę jeszcze, że jako wanilio i owocowo-lubna istota w życiu nie zwróciłabym uwagi na te kosmetyki :) aż wstyd się przyznać, gdyż dostałam je na urodziny od mojej kochanej Gabi. „Ekstrakt z bzu albo bawełna? Co to za zapachy?”- myślała nic nie wiedząca o bogatym świecie zapachów Aleksandra Joanna pseudonim Picola. Jednak dzięki Bogu, te kosmetyki miały okazje trafić w moje ręceA teraz szybka i bardzo przyjemna notka o nich:)

**********************************************************


Zacznę od peelingu a dokładniej chciałabym się skupić na oszałamiającym zapachu bzu. Tak, pięknym, odprężającym zapachu, który umila nam chwile pod prysznicem, nastraja w kąpieli i generalnie pachnie nieziemsko! Podkreślam, nie jest to moja nuta zapachowa, ale mimo to zostałam oczarowana!
Konsystencja jest delikatnie glutowata, a drobinki są średnie ale większe. W słoiczku czyha na nas śliczny fioletowy peeling, jednak w mniejszej ilości jest przezroczysty.
Działanienie myślałam, że jako zagorzała zwolenniczka peelingu z cukru i oleju to powiem o jakimś peelingu drogeryjnym, ale ten jest świetny! Dobrze oczyszcza skórę, czuć, że się go używa a nie tylko smyra nas i łaskocze. Po użyciu czuję się „gładsza” i gotowa do dalszej pielęgnacji.
Szkoda, że Akcja Umilaczy się skończyła, na pewno bym dopisała ten peeling :)
W mojej ocenie 5/5!


**********************************************************


Skoro już się umyliśmy, zeskrobaliśmy stary naskórek to wypadałoby zadbać o nowo odsłoniętą skórę. I tu zjawia się masło z ekstraktem bawełny. I w tym przypadku muszę zacząć od zapachu, który jest bardzo delikatny i nie przytłaczający.  Przypomina mi jakieś perfumy mojej mamy gdy byłam dzieckiem i wąchałam jej ubrania.
Konsystencja masłowo-kremowa. Dobrze się rozprowadza na ciele, przez co nie wchłania się bardzo długo. Gdy jest się uzależnionym od zapachu i nałoży za dużo (jak ja) może się zrobić troszkę tłusta warstwa, ale generalnie moja skóra chętnie wypiła nawet większą ilość.
Działanie określam jako dobre. Pomimo, że mam w swojej karierze wiele nieudanych związków z masłami do ciała ten jest przyzwoity. Nawilżenie całego ciała było w porządku, jednak i ten kosmetyk nie dał sobie radę z moją suchą skórą w alarmowych miejscach – na biodrach i na biuście. Mimo to miejsca nie wymagające megaintensywnego nawilżenia były zadowolone :)
W mojej ocenie masło spisało się na zasłużoną stabilną 4/5.



Widziałam konkursy z okazji Dnia Babci gdzie można było wygrać te zestawy. Szczerze, zachęcona tym odkryciem chętnie poniucham innych zestawień zapachowych :)
A Wy byście się skusiły? :D

piątek, 8 lutego 2013

Włosowe zmiany na lepsze - nowa farba!


Cześć Dziewczyny!!!

Trochę się ostatnio byczę i staram się spędzać jak najwięcej czasu z Narzuconym, bo też ma akurat urlop:) Mogę jednak zrobić już małe podsumowanie produktu, co do którego miałam ogromne oczekiwania. Produktu przez którego zerwałam z henną i naturalnymi balsamami koloryzującymi. Konkretnie mowa tu o farbie Casting Creme Gloss marki L’Oreal, który zachwycił mnie na głowie Przyjaciółki. Sama miałam wtedy odcienie rudości na głowie – a jeśli chcecie zobaczyć porównanie mojego i jej koloru to zapraszam [ TU ] zrobiłam małe porównanie zdjęciowe:)

No cóż, przychodzi taka chwila w życiu kobiety, kiedy jej włosy nie wyglądają tak jak powinny i wtedy zaczyna się u niektórych "włosomaniactwo" :) Wiedziałam, że w moim mysim kolorze włosów nie jest mi dobrze i farbowanie będzie czynnością konieczną, ale chęć dbania o włosy skłoniła mnie do użycia naturalnych środków koloryzujących jak choćby henny(o której nieudolnych próbach [TU] ) i koloryzujące balsamy ziołowe, które trzymały się może 3 mycia (o tym z kolei [TU] )

Wiele osób odradzało mi farbowanie ze względu na użycie henny. Jednak  w kwestii koloru włosów słucham tylko siebie i farba wylądowała w trybie natychmiastowym na moim łbie. A teraz rozłożę to na czynniki pierwsze.


*****************************************************************

 


No cóż. Zaczęło się wszystko od „ochów i achów” – „Ale masz piękny kolor!”, „Czym farbujesz?” itd… Nie często zdarza się, że parę dni po zachwytach lecę do sklepu na łowy. Jednak to był jeden z tych przypadków, kiedy poszukiwania drogeryjne stały się obsesją. Kolor 613Mroźne Mochaccino spędzał mi sen z powiek, więc rozglądałam się po wszystkich sieciówkach i drogeriach w Wadowicach. O dziwo farbę można było znaleźć prawie na każdym rogu w każdym sklepie. Ceny wahały się w okolicach 27-23 złotych. Moja ostatnią nadzieją był Rossmann, gdzie… akurat panowała Castingowa promocja i za pudełko zapłaciłam 17.99zł :) Oczywiście zapobiegawczo kupiłam dwa opakowania, żeby w trakcie nie było wtopy. Wiadomo - przerzucając się z henny, za której 2 opakowania płaciło się 6 złotych a wydatek prawie 40 złotowy to jest dość spora różnica.
Jednak nie tylko za wygodę, ale również za dostępność się płaci.



 


W domu nerwowe rozrywanie pudełka, czytanie instrukcji i oglądanie zawartości. Koloryzacja pielęgnacyjna bez amoniaku- naczytałam się już o takich farbach, ale co tam! W środku wszystko bardzo schludnie i ładnie się prezentowało (nie to co tańsze farby :P), od razu spodobał mi się design tego zestawu do farbowania. Co się rzuciło mi w oczy? Fajnie zapakowane rękawiczki nie z tego klejącego się i pocącego ręce materiału! Plusik :) Wszystkie „narzędzia zbrodni” opisane, łatwo się nimi posługiwać (nawet ciućmokowi takiemu jak ja, ze skłonnościami to rozlewania wszystkiego i wszędzie).







Sam proces farbowania określam jako bardzo przyjemny. Łatwa i szybka aplikacja. Choć bałam się, że może coś krzywo chwycić więc poprosiłam mamę, żeby pomogła mi z nakładaniem specyfiku z tyłu głowy. Tak jak przypuszczałam, potrzebne były mi 2 opakowania Castinga do równomiernego pokrycia całości włosów. Tu lepiej sprawują się pianki do farbowania, gdyż jednym opakowaniem mogłam zafarbować całą łepetynę. Optymalnie byłoby tak z półtorej, ale tak się nie da :) Z nałożoną farbą miałam siedzieć 15 minut. Jednak siadłam na Blogi (a jakże…) no i czas trochę niespodziewanie się wydłużył. Nic nie spływało mi z głowy, nie śmierdziało bardzo i dlatego zapomniałam, że mam coś na głowie :)
Spłukiwanie koloru – standard. Trzeba wypłukiwać aż woda będzie czysta, co zawsze mnie wkurza. Jednak wymywało się krócej niż hennę. Odżywka dołączona do zestawu starczyła mi na dwie aplikacje. Jednak włosy po niej nie były jakieś super hiper. Ale wierzę, że odżywka spełniła swoją rolę czyli domknięcie łusek po koloryzacji. Włosy naprędce wysuszyłam i przeczesałam palcami, także pięknie ułożone to one nie były, ale jak z koloryzacją?



 

Moje siedzenie na blogach i przedłużenie czasu koloryzacji zaowocowało ciemnym, czekoladowym brązem na mojej głowie. O niesłychanym połysku i ładnym kolorze, ale wciąż – za ciemnym… 
Rozjaśniane pasemka zostały prawie całe pokryte, jednak wciąż delikatnie się odznaczają, co daje efekt takiego naturalnego zróżnicowania koloru, a la stare pasemka od słońca. 



Co się rzuciło w oczy – skóra głowy nie była zafarbowana!! W przyciemnianiu koloru włosów irytuje mnie zawsze zabarwiony skalp, który wygląda nieestetycznie. Tutaj nie było takiej reakcji, co mnie niezmiernie ucieszyło i ogromny plus za to dla Castinga! Po około 3 myciach kolor się trochę wymył i robił się coraz to ładniejszy:)

W tej chwili jest wręcz idealny. Czekam wytrwale co będzie dalej i do jakiego stopnia się wymyje.
Włosy są w świetnej kondycji, nie zauważyłam przesuszenia, pielęgnuję wciąż głównie szamponami bez SLS, maską Kallosa, wprowadzając czasem inne produkty.
Nie zauważyłam też mega wzmożonego wypadania, choć owszem - na początku było to tych parę włosów więcej niż normalnie.

Casting nie podrażnił mi głowy ani nie szczypał (pomimo, że trzymałam go dłużej) co zdarzało się przy użyciu niektórych farb.
PS. Wszystkie zdjęcia prócz grzywkowych są z lampą, gdyż inaczej kolor wychodził mega przekłamany, a tego nie chciałam. A tak trochę łatwiej porównać :)


*****************************************************************

Łatwa aplikacja
Nie spływa z włosów po nałożeniu podczas oczekiwania
Krótki czas farbowania
Niezbyt intensywny smród
Nie barwi skóry głowy
Przyzwoite krycie
Piękny kolor
Nadanie włosom blasku na długi czas
Nie jest agresywny, nie drażni głowy
Nie przesusza włosów na długości
Równomierne wypłukiwanie się koloru


Cena (zwłaszcza, gdy potrzebujemy 2 opakowań)
Delikatnie wzmożone wypadanie


*****************************************************************

No cóż, dla mnie jest zdecydowanie więcej plusów niż minusów, choć wiadomo, że kolor to sprawa indywidualna. Pomimo wysokiej ceny zostałam zachęcona do kontynuacji przygody z Castingiem i na pewno do niego wrócę na stałe żegnając się z uciążliwą i trudno dostępną dla mnie henną :)

Podoba Wam się efekt?:)
A może miałyście okazję eksperymentować z tą farbą??
Buziaki!