Cześć Dziewczyny!
Dziś post o czymś, co również
zainspirowało mnie do rozpoczęcia przygody z fotografią, co zdeterminowało
ciągotki do rysunki, jest ulubioną
częścią MNIE samej i uwielbiam oglądać to u innych. Mowa tu o oczach!
Odkąd pamiętam w
podstawówce kreśliłam z tyłu zeszytu
koślawe rysunki oka będąc wiecznie niezadowolona z efektów. Oglądałam wiele
pięknych oczu pań w telewizorze, oczu na zdjęciach w gazetach, aż poszłam do
Liceum i poznałam oczy absolutnie
cudowne(pisałam o ich właścicielce i możecie je zobaczyć [TU] :)). Zaprzyjaźniłam się z ich
posiadaczką, dzięki której wytrwałości i chęci nauczyłam się robić zdjęcia
portretowe. Postanowiłam też szkolić warsztat rysunku by dojść do
satysfakcjonującego poziomu (to uzależnia i wciąż chce się „LEPIEJ!”). Każdy portret zaczynam od zarysowania oczu.
Jeśli oczy wyjdą, to cała reszta musi wyjść i koniec.
Oczy stały się punktem
głównym, punktem odniesienia do całości, studnią rozważań nad kreską, oczy mają
swój własny zdjęciowy folder w moim komputerze…
Jeśli chodzi o same
paczadełka nie można zapomnieć o ich oprawie
czyli brwiach. Na to również byłam uczulona od zawsze. Moje włoski były szaro wyblakłe i delikatne
aż do okresu dojrzewania, kiedy to nagle strasznie
ściemniały i zrobiły się sztywne jak druty. Zaczęłam je regulować w 6
klasie SP czyli osiągając level 12-letni. I tak sobie rosłam chodząc do
kosmetyczki – aż do Liceum. Kiedy wizyty
w salonie kosmetycznym stały się uciążliwe zaczęłam sama skubać pojedyncze
włoski. Rwałam tam gdzie kosmetyczka, potem jeszcze gdzie indziej, potem
jeszcze… O dziwo, nie przesadziłam i nie
zepsułam sobie ich kształtu a zadowolona z efektów przestałam chodzić do
kosmetyczki.
Największym życiowym
dylematem w moim życiu było czy wyrwać
te małe dziwne włoski z góry brwi czy nie??? Wszyscy mówili, że ich się nie
rusza, że nie wolno itd… Jednak patrząc na te wszystkie piękne aktorki, z idealnie prostymi łukami brwiowymi nie
dopatrywałam się tam małych śmiesznych włosków? Ryzyk fizyk – pozbyłam się
ich. Brwi faktycznie bardzo się zmieniły – zrobiły się takie proste i
zdyscyplinowane, układne i bez skazy. Uff :) Bardzo mi się to spodobało!
Jakiś czas po tym poszłam
do kosmetyczki zrobić sobie frencz na wesele i regulację(mama stawiałaJ). Kobieta
spieprzyła mi brwi, podnosząc mi łuk przedziwnie i wychudzając go w miejscu,
gdzie powinien być najgrubszy. Wyglądałam okropnie, nie mam niestety (lub
na szczęście) zdjęć z tamtej „metamorfozy”. Byłam zbyt zrozpaczona z
idiotycznego wyglądu, żeby to utrwalać na fotografii. Zapuściłam wyregulowałam
po swojemu i dalej sama zajmowałam się swoimi krzaczkami.
Postanowiłam pokombinować
z kształtem, podmalować je trochę i znalazłam się w swoim żywiole. Temat brwi stał się u mnie stałą zmienną,
którą regulowałam według upodobań (wciąż sobie delikatnie zmieniam jak mi się
znudzi).
Jednak w 2011roku dopadła mnie kolka nerkowa. Wycieńczenie
organizmu spowodowało, że zarówno brwi
jak i rzęsy strasznie mi wypadły. Przerzedziło mi się głównie jedno miejsce
w brwi, w którym zrobiła się łysinka
i wyglądała okropnie. Zamalowywanie niewiele dawało i wyglądało zbyt sztucznie.
Wybrałam się więc ponownie do
kosmetyczki na hennę i podregulowanie tego, co zostało. Pomijając hennę –
Zamiast zająć się delikatnie moimi włoskami Pani Kosmetyczka wokół łysinki powyrywała inne włoski,
dzięki czemu stworzyła jeszcze ładniejsza DZIURĘ. Mówiła, „że to nigdy się nie
zasłoni taką henną i nie ma co oczekiwać bla bla bla” a w rzeczywistości narobiła mi więcej szkody niż pożytku! Ależ
byłam na siebie zła… Zamalowywałam łysinkę zapuszczając włoski i dbając o nie
SAMA.
Kosmetyczki boję się bardziej niż japońskich horrorów oglądanych w nocy podczas samotnego pobytu w domu, co skłania mnie do powiedzenia, że wybiorę się już do niej nie zmuszona.
Do brwi używałam najpierw kredki, jednak dalej wypadały mi po niej włoski. Wyczytałam, że z dwojga złego lepiej
wypełniać brwi cieniem i tu w ruch poszła paletka urodzinowa, marki nieznanej :)
Cienie są kiepskiej jakości pomimo ładnych kolorów, jednak brąz pasował idealnie do moich oczu i brwi. Koleżanka o delikatnej
urodzie, blond włosach i niebieskich oczach również skorzystała z tego brązu gdyż
jest on bardzo delikatny i chłodny – dla blondynek w sam raz.
Poniżej wstawiam alternatywne
zastosowanie dla cieni, które były w neutralnych kolorach.
Jednak jak widać brąz się
kończy i zaczęłam intensywnie poszukiwać zamiennika! Ponieważ nie chodzę do Natury (zawsze wydawało
mi się tam drogo!!!! ) gdy ostatnio ją odwiedziłam dostałam OCZOPLĄSU! No i
poprosiłam panią o pomoc w znalezieniu cienia. I powiem Wam, znalazłam prawie
idealny odpowiednik brązu z mojej paletki!
Jest to CATRICE Absolute Eye Colour
kolorek 080. Ma on trochę cieplejszą barwę, jednak jest to zauważalne po
dogłębnych oględzinach. Ja nie widzę różnicy na żywo ani też na zdjęciu :)
Wy też oceńcie same! (tu w
roli głównej moje niemalowane paczadła)
Liczę na Catrice, które po początkowym stadium zapoznawania jest mi bliskie jak stary dobry cień. No i muszę wyznać, że pokochałam Naturę… :) Przez moje odkrycie ostatnio wydałam więcej niż powinnam,
co by się pocieszyć przed sesją… Więcej grzechów nie pamiętam! :) Catrice na pewno jest mocno napigmentowane, a ponieważ należę do tych kobiet, które "lubią brąz" chętnie maziam cieniuję nim także powieki :) Stosuję regularnie intensywnie od tygodnia, a ubytkek ledwo widać na powierzchni cienia. Chyba znalazłam ulubieńca! :D Na dodatek za rozsądną cenę!
A więc trzy razy na tak i przechodzi do finału! :)
Nie mam się za bardzo co brwiami chwalić, tym
bardziej, że parę z WAS ma dla mnie idealne łuki brwiowe, ale pytam się: co z
nimi robicie na co dzień moje Drogie?
Buziaki!
PS. Pięknie dziękuję Mojito za wspaniały prezent niespodziankę :* Jeśli ktoś jeszcze nie zna serdecznie zapraszam do niej :)