niedziela, 30 grudnia 2012

Puder na chybił trafił poproszę...



Cześć Dziewczyny!

Pisałam już o podkładzie, który miał problemy z "drugim ja"… Jednak w całym zamieszaniu z przeprowadzką kosmetyczną zapomniałam, ze faktycznie jestem posiadaczką podkładu firmy Rimmel.



Pisałam już kiedyś, ale będę powtarzać do znudzenia – puder w kamieniu STAY MATTE, to najlepszy do tej pory używany przeze mnie puder. Mam parę innych i wciąż mi w nich czegoś brakuje, wciąż wiernie wracam do SM. Zakupiłam go z polecenia koleżanki Pauli, na której buziaku miałam go okazję oglądać zarówno w świetle dziennym jak i wieczorowym, miałam dużo czasu, żeby się zachwycać, Az w końcu sama zapragnęłam być piękniejsza, huhu! :)



Puder jest świetny, super matuje, stapia ze skórą i daje piękne wykończenie. Nakładany pędzlem będzie tworzył ładne matowe wykończenie makijażu. Nakładany gąbeczką stworzy kreację do sesji zdjęciowych i trwałą tapetę na np. wesele :) Ach, nie mogłabym się go nachwalić, wiele z nim przeszłam, a jego żywot nieuchronnie zbliża się do końca…:(


                       Refleksje okołokosmetyczne                   

W związku z niezliczoną ilością zachwytów nad pudrem w kamieniu zdecydowałam się na dokupienie fluidu. Wydawało mi się wtedy, że takie kosmetyki działają najlepiej w parach, w końcu to jedna seria, powinny się razem uzupełniać, skoro ten mi pasuje, drugi też i inne głupie przemyślenia. Udając się na regularne odwiedziny do Rossmana natrafiłam na promocję i wyhaczyłam fluid STAY MATTE za 14 złotych:) 

                   Czy jest to dobrany duet?                   


Dumna z siebie i z zakupu wróciłam do domu i na następny dzień byłam zwarta i gotowa go użyć. Po codziennym rytuale nawilżającym zabrałam się do roboty. No cóż - od razu po rozpoczęciu akcji "tapeciarnia" wyszedł niczym szydło z worka najczęstszy błąd w dobieraniu kolorów – sprawdzanie ich w świetle drogeryjnej lampy, na ręce, bez odczekania paru minut aż fluid się utleni… Po nałożeniu na twarz… HOLA HOLA! Jakie nałożenie? Smużenie twarzy miałam na myśli! Fluid zbierał się dziwnie w śmieszne smugi, które po roztarciu znikały jak i cała warstwa kosmetyku. W efekcie pokryłam twarz tym ustrojstwem, po czym rozcierając - zmywałam go na nowo. Gdy już go nałożyłam, okazało się, że fakt, iż w ogóle nie kryje to tylko kropla w morzu rozczarowań – pierwsze i najbardziej zauważalne – fluid jest ton za ciemny. Ale pewnie dałoby się to zminimalizować jaśniejszym pudrem w kamieniu, jak to czasem się zdarzało przy takich delikatnych różnicach, gdyby nie fakt, że …. po paru minutach fluid ściemniał jeszcze bardziej !! I w rezultacie wyglądałam jak jakaś nastolatka, która pierwszy raz nałożyła sobie fluid na twarz kupując pierwszy lepszy model „na chybił trafił” z kolorem. Ale byłam zła!


                       *  Reasumując… PODKŁAD RIMMEL STAY MATTE  *                 
- nie kryje
- nie chce się rozetrzeć
- smuży
- ciemnieje po paru minutach
- zawiódł mnie....

Na plus mogę zaliczyć cenę. Choć po chwili zastanowienia, to chyba jednak nawet cena jest minusem. Za dwadzieścia parę złotych w cenie regularnej to chociażby z Lirene mamy fajny kosmetyk.



Wyobraźcie sobie teraz, że fluid kupiłam późną wiosną, będąc już trochę opalona i był za ciemny. A teraz? Z bledzizną na licu po wymalowaniu nim wyglądam jakbym sobie odcięła głowę mulatki i doprawiła do ciała bladolicej.


Kosmetyk ma mieć naturalny skład. Ja się nie znam, nie patrzenia takie rzeczy jeśli chodzi o kosmetyki kolorowe. Nie mam aż tak wymagającej cery, żeby wystrzegać się jakichś składników. Ciekawych składu i innych opinii odsyłam TU 

No cóż. Sięgnęłam dna i wodorostów, mam nadzieje, że teraz będzie tylko lepiej przyszłości :)


A czym Wy się kierujecie dokonując takich (przecież bardzo istotnych dla naszego wyglądu!) zakupów?
Jest to cena, marka, obietnice producenta, recenzje innych, a może co innego?

czwartek, 27 grudnia 2012

DIY - obcinanie grzywki :)



Cześć Dziewczyny!

Doszłyście do siebie po Świętach??:)
Ja powoli zaczynam ogarniać rzeczywistość i nadrabiać zaległości na uczelni, ale w międzyczasie dopadła mnie nieposkromiona chcica…

Bez skojarzeń oczywiście, ale oglądając różne posty na „Ęternecie” i patrząc jednocześnie na swoje lustrzane odbicie postanowiłam coś w sobie zmienić.

Prawie całe życie nosiłam grzywkę. Zmieniały się tylko jej kształty i długości (ewentualnie koloryJ ) W czasach liceum liczyło się dla mnie każde 50 gorszy więc na fryzjerze oszczędzałam ile się dało :) Poniżej krótkie zestawienie tylko paru z grzywkowych wariacji, przy czym pierwsze trzy (żółte gwiazdki) to grzywki tworzone i regularnie przycinane maszynką do golenia :)




W końcu po dwudziestu latach marnej egzystencji miałam bardzo ambitny plan zapuścić ową grzywkę, jednak im dłuższa ona była, tym brzydziej się czułam. Nie wiem, może to kwestia przyzwyczajenia, może psychiczne wymysły znudzonej głowy?

Potem na blogu Anwen dodała wpis o przycinaniu grzywki (co też potem uczyniła).
Powstrzymałam się.
Ostatnio zaglądam do nowego wpisu mojego makijażowego guru – Trustmyself (jeśli nie znacie to polecam!!) – a tam grzywka! I z pięknej dziewczyny zrobiła się Superlaska…

Do tego dostałam pod choinkę bardzo ładną czapkę, którą miałam zamiar poużywać, jednak gdy popatrzyłam sobie w lustro na smętnie zwisający kołtun okalający moją mordkę(zwany „grzywką”) i jakkolwiek go nie zarzuciłam było okropnie – zdecydowałam: trza to upier…niczyć!!!

Haha, nie no, chyba mina na 2 zdjęciu mówi sama za siebie :)

Stwierdziłam że skoro za czasów liceum szło mi to zgrabnie, teraz nie może być gorzej. Postanowiła jednak odejść od maszynki jednorazowej i pokusić się o fantazyjne cięcie nożyczkami inspirując się filmikiem zamieszczonym przez Anwen w TUTEJSZYM wpisie.



Wzięłam się za obcinanie pierwszym sposobem. Wszystko gotowe – grzywka oddzielona, chwycona pod odpowiednim kątem w przeciwną stronę…


Chciałabym, żebyście zwróciły uwagę na załamanie włosów wzdłuż żółtej linii. Jest to linia farbowania chemicznego – poniżej włosy są suche i sztywne, bez blasku, sianowate, powyżej linii mięciutkie i gładkie, naprawdę mogę powiedzieć, że jest to jedyne miejsce, gdzie włosy bardzo mocno błyszczą :) Ta różnica zawsze przysparza mi wiele problemów, gdyż na tym załamaniu włosy po prostu żyją swoim życiem i odskakują we wszystkie strony.




Na tym przykładzie najlepiej widać jak farby chemiczne wypaliły mi włosy. 


Pierwsze cięcie było krótkie, próbne. Sprawdziłam, czy włosy układają się tak, jak bym tego chciała, po czym drugie cięcie do właściwej długości.



***


No i najważniejsze – przymiarka z czapką – jest super !!! :)

Włosy odżyły i lepiej się układają. Wiadomo, z taką grzywka trzeba coś zrobić, podkręcić, przeczesać, nałożyć na wałek, ale i tak bardzo się cieszę widząc tak niewielką zmianę, ale dla mnie znaczącą!


Reasumując - bardzo niewielki ubytek, a radości co niemiara :) Długościowo prezentuje się to nie jakoś drastycznie. 


Jestem mega zadowolona i myślę, że częściej będę się posiłkować blogowymi pomocami upiększającymi :)
Jedyne co mnie boli, to jak przeglądając stare zdjęcia widzę swoje błyszczące włosy, które teraz straciły ten sztuczny, ale mimo wszystko połysk pomimo zdrowej intensywnej pielęgnacji... Cóż, mam nadzieje, że po dłuższym okresie nie będę mimo wszystko żałować :)


A Wy macie plany albo ochotę na zmiany na Nowy Rok? :)

środa, 26 grudnia 2012

Świąteczny prezent zaręczynowy... :)


Cześć Dziewczyny!

Czy czujecie to świątecznie przepełnienie? :)
Bardziej zawody, albo uciechy z prezentów?




Ja z tego miejsca prócz podziękowań dla wielu wspaniałych i bardzo dobrych w trafieniach prezentowych Mikołajów chciałabym ogłosić, że tegoroczne Święta okazały się dla mnie najpiękniejsze w życiu :) 

W konspiracji i tajemnicy zostałam odwiedzona przez Ukochanego i pierwszy raz przez 7 lat bycia razem spędziliśmy Świąteczny czas razem.
 A powód wizyty, niezmiernie miłej samej w sobie stał się jeszcze bardziej uroczysty, gdy okazało się jaki jest jej cel... 
Otóż planujemy ślub od jakiegoś czasu (bo wszystko trzeba rezerwować z dużym wyprzedzeniem, wpłacać zaliczki itd...) ale na oficjalne słowa czas nadszedł dopiero teraz.... 
No cóż... zaniemówiłam, spociłam się z nerwów i tyle z podniosłości chwili :) Oficjalnie przyjęłam przydomek "narzuconej" (bo narzeczona jest zbyt mainstreamowe...:P), przyjęłam przepiękny naparstek i dużo ciepłych słów.

Jak dojdę do siebie i mój mózg zaakceptuje to co się wydarzyło wczoraj to coś skrobnę z sensem. :)

Przepraszam za takie czcze gadanie, radosno mi :)
Ufff...
Buziaki dla Was Kochane!!!

niedziela, 23 grudnia 2012

Święta dopadły i mnie! :)

Cześć Kochane!

Większość z Was uporała się już lepiej lub gorzej z całym przedświątecznym harmidrem i udzielającym wszem i wobec zamieszaniem z zakupami i sprzątaniem? Mam nadzieje, że nie dałyście się zwariować :) Ja na przykład zrobiłam sobie totalny chill out, wyjechałam na parę dni do mojego Ukochanego, gdzie byczyłam się niemożliwie i do przesady. Można? Można :)

Dzisiejszy post będzie dla wytrwałych, gdyż więcej będzie tu pisania, aniżeli oglądania, choć postaram się o miły dla oka akcent na końcu i wytłumaczenie małych rodzinnych tradycji :) Chciałam też pochwalić się dołączeniem do społeczności Blogów Kosmetycznych do których możecie dołączyć, jeśli tematyka Waszego dziecka zwanego blogiem jest właśnie kosmetycznego zabarwienia :)





Ale najpierw chciałabym podziękować Ivette i Marthe  za wyróżnienie i Tag Liebsterowy. Co prawda post na ten temat już był, ale kto powiedział, że nie może być drugi raz? Zresztą, w świątecznym wirze każde słowo znajdzie swoje miejsce:)



Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę" Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował." 


            Zestawy dziewczyn i moje odpowiedzi wyglądają następująco:         




______________________________________________________________________




______________________________________________________________________


Ja niestety nie pamiętam kogo z Was już nominowałam, więc do zabawy zapraszam wszystkich chętnych :) Pytania daję te same, które zadała mi MARTHA, bo jej zestaw niezwykle mi się spodobał, gdyż musiałam się parę razy zastanowić nad odpowiedzią :)




Jest parę takich drobiazgów w naszym życiu, które robimy bez zastanowienia, ale w konsekwencji zostają w pamięci wszystkich i są potem celebrowane regularnie. Mówię tu o słowach, które czasem wynikiem przejęzyczenia stają się głównym toastem, powitaniem, lub podkreśleniem jakiejś sytuacji, o tańcu, który inspiruje (np. samotny rolnik w polu:)). 

U mnie w domu przez przypadek zapoczątkowałam coroczne sesje rodzinne. Od 2005 roku, kiedy to zdecydowałam, że miło byłoby mieć zdjęcie rodzinne – pstrykamy sobie podczas wigilii wspólne, rodzinne zdjęcie. Z roku na rok oglądając zdjęcia zauważyć można zmiany – widoczne głównie na najmłodszych członkach rodziny. Goście przyjeżdżający do nas co roku na święta uznali to za świetny pomysł i spytali, czy i oni mogą dołączyć do corocznej tradycji zdjęciowej. Także od niedawna zamiast sześciu osób na zdjęciu jest ich aż 10. Wkrótce mam nadzieję, że będzie już jedenaście :)

Drugą zdjęciową tradycją, o podobnym zabarwieniu jest robienie przeze mnie na imprezach(głównie alkoholowych:P) zdjęć z początku imprezy. Zbieram zawsze znajomych pokrzepiając ich słowami: „Póki jeszcze wyglądamy jak ludzie”. Każdy chętnie ustawia się do zdjęcia, bo ma trzeźwy wzrok, nie rozmazany makijaż, nie poplamioną bluzkę i wygląda świetnie. Zawsze potem pokazując komuś relację z imprezy można pokazać całą ekipę, ale też siebie w dobrym stanie :D

Następną tradycją, która jest moją prywatną, jest zdjęcie bombkowe. Mam wiele takich zdjęć, wiele podobnych, każde uwielbiam. Wrzucę parę, żeby nie zanudzić :)



















Tym Świątecznym akcentem chciałam Wam Kochani życzyć przede wszystkim spokoju i odpoczynku w te Święta. Czasu spędzonego z Najbliższymi w pogodnej atmosferze, bez kłótni, bo kurcze żaden kosmetyk
nam ich nie zastąpi.
A poza tym… Żeby Wam się nic w kuchni nie przypaliło a Mikołaj trafił w Wasz gust :)

Buziaki dla Wszystkich!

sobota, 22 grudnia 2012

BezSleSowe poszukiwania w źródłach alterantywnych


Cześć Dziewczyny!

Dziękuję Wam Kochane za odzew w sprawie kopiowania zdjęć/prac z bloga. Wiem, że praktyka czyni mistrza i niektórych rzeczy po prostu trzeba się nauczyć, a jak się nie umie – to spytać innych. Postanawiam więc uroczyście oznaczać zdjęcia i prace, w które włożyłam wiele wysiłku. Resztę sobie daruję, gdyż dochodzę do wniosku, że czas mimo wszystko jest cenniejszy niż zdjęcie pudru, które ktoś skradnie. A nie będzie mnie to tak „boleć”, bo w końcu w Internecie aż roi się od takich zdjęć. 


Przechodząc do czegoś bardziej pozytywnego, a wręcz czasem śmiesznego tematu – a mianowicie chciałabym dziś zrobić moje małe badania w sferze różnych zastosowań produktów pielęgnacyjnych :)


Po trochę inspiracji odsyłam Was do anuszki13 która stworzyła swoją listę takich oto produktów, wszystko bardzo fajnie i ciekawie opisane. Niektóre nie powiem, bardzo mnie zaskoczyły i zaintrygowały :)

Ja również używam Rossmanowego Facelle, jednak delikatnie przesusza mi i tak już suche włosy. Postanowiłam zagłębić się w drogeryjne półki poszukiwaniu szamponu idealnego. Jednak półki z szamponami nie były jedynym miejscem poszukiwań :)


Wiem, że wiele dziewczyn(w tym i JA SAMA) przed włosomaniactwem śmiałam się z osób, które używają produktów niezgodnie z ich przeznaczeniem. Jednak człowiek całe życie się uczy i po porównaniu składów jednego i drugiego zauważyłam, że w sumie niewiele te produkty się różnią. Głównym zainteresowaniem cieszą się teraz u mnie szampony, gdyż po przejściu na pielęgnację loków (niby CG, jednak nie zawsze jestem w tym tak restrykcyjna:)) poszukuję szamponów, które są bardzo delikatne i co najważniejsze - nie mają SLS. Dlaczego? Zwyczajnie zauważyłam, że po silniejszych środkach kręciołki gorzej się zwijają, a na ludzki rozum - loki nie są już takie ładne. Zachęcona wpadłam do Drogerii Natura w poszukiwaniu nowego szamponu. Chciałam znaleźć coś, co zastąpiłoby mi Babydream, jednocześnie było czymś, czego nigdy jeszcze nie miałam. I tak oto w oczy rzucił mi się napis na dużej białej butli głoszący wszem i wobec : BEZ SLS”. I tak właśnie żel do higieny intymnej z aloesem firmy INTIMELLE znalazł się szybko w moim koszyku. Było parę różnych produktów do higieny intymnej tejże firmy, jednak zdecydowałam się na aloes, gdyż lubię go w kosmetykach i dobrze a mnie działa. Liczyłam, że i tu się sprawdzi. Wstawię zdjęcie tyłu opakowania, które przyjaznymi obietnicami zachęca do kupna.


                                     A teraz małe rozpoznanie terenu :                                    

KONSYSTENCJA: żelowo-wodnista, spływająca, lejąca.

ZAPACH: ledwo wyczuwalny

NAKŁADANIE: Dobrze go wydobyć, przez wygodną pompkę, Źle nakładać, przez konsystencję. W ogóle się nie pieni, trzeba go używać dużo, najlepiej stosować metodę kubeczkową.

WYDAJNOŚĆ/CENA: Mniejsza przez konieczność nałożenia dużej ilości. Ale za 7złotych to i tak super

PODRAŻNIENIA: Brak, żel jest faktycznie bardzo delikatny dla skóry

ZASTOSOWANIE: Zgodnie z przeznaczeniem:) jako szampon do włosów, jako peeling cukrowy do włosów

KOMFORT UŻYWANIA: średni z wskazaniem na dobry. Są plusy i minusy.

WPŁYW NA WŁOSY: Większa ilość dobrze oczyszcza głowę, nie wysusza moich suchych włosów, są ładne, potrzebują standardowo odżywki, nie drażni skóry głowy.




Krótko mówiąc, jest to bardzo dobry preparat wielorakiego przeznaczenia. W porównaniu do Facelle sprawa ma się jasno: włosy po tym „szamponie” potrzebują oczywiście odżywki, ale nie „piją” jej tak jak po Facelle. Co również zauważyłam, to kudełki mniej się puszą niż po umyciu Facelle. Cena porównywalna, jednak tego trzeba nakładać więcej CHOCIAŻ za 7 złotych dostajemy 100ml więcej żelu Intimelle (Facelle ma w sobie 300ml, ten łobuz ma aż 400ml:)) Chyba akurat żeby wyrównać tą zwiększoną potrzebę nakładania. Skłaniam się do tego, by po wykończeniu tego próbować inne wersje Intimelle, gdyż nieprzerwanie stosuję mycie bezSLESowe. 

A Wy miałyście kontakt z Intimelle?  Jakkolwiek stosowanym? :)

czwartek, 20 grudnia 2012

Olejek arganowy w kosmetykach



Cześć Dziewczyny!

Przede wszystkim dziękuję za każde miłe słowo spod poprzedniej notki J Bardzo motywuje mnie to do robienia czegoś… co i tak bardzo lubię! :)


Dziś mam dla Was krótką recenzję, ale też jednocześnie zapowiedź.

Otóż odkąd w kosmetologii zrobiło się głośniej o olejku arganowym, ceny wszystkich produktów, które go zawierały poszły sobie w górę, a i nowe produkty oparte na tymże Złocie Maroka zostały wpuszczone masowo na rynek.

Nie pokusiłam się niestety na czysty olejek, jednak postanowiłam sprawdzić dwa drogeryjne produkty, które noszą nazwę składającą się z członu „arganowy”.

Mowa tu o KURACJI OLEJKIEM ARGANOWYM „7 EFEKTÓW” firmy Marion oraz 
JEDWABISTYM ELIKSIRZE Z OLEJKIEM ARGANOWYM  firmy Joanna.

Marion jest dość popularny, z Joanną spotkałam się pierwszy raz. W ogóle musze Wam powiedzieć, że wchodząc dziś do drogerii w mieście u mojego Kochanego dostałam oczopląsu – tyle kosmetyków, które widziałam pierwszy raz na oczy, ba! Tylr produktów z olejkiem arganowym, że aż mnie natchnęło, żeby w końcu podsumować mój związek z Marionową kuracją.

              Jako, że do Joanny żywię sentyment zaczęłam od Marion. Producent obiecuje nam wiele: 
-przywracanie pięknego połysku
- regenerowanie włosów od wewnątrz i wygładzanie,

- ułatwianie rozczesywania i układania,

- wzmacnianie i nawilżanie,
- nadanie miękkości i elastyczności,
- ochrona przed szkodliwym działaniem czynników zewnętrznych,
- zapobieganie puszeniu się włosów.

Stosowałam go ponad dwa tygodnie, niestety nie potrafię powiedzieć czy były to aż trzy tygodnie, czy już miesiąc? J czas tak szybko mi ucieka, że zupełnie się nie odnajduję w trzymaniu rygoru czasowego. Co mogę powiedzieć??

Producent powinien być ogrodnikiem, bo nieźle przesadza :) 

Opiszę krótko, nie rozwodząc się zbytnio…:





Olejek ujarzmił włosy, ale na chwilę. Były miłe i wydawały się nawilżone – na chwilę. Zdyscyplinowały się i były elastyczne, ładnie je zakręciłam na palcach – na jakiś czas. Po pół godziny zauważyłam puszenie i zniknięcie tego, co mi się w nim spodobało po pierwszych paru minutach od nałożenia.






 Nadał się za to dobrze do zabezpieczania końcówek. Spodobała mi się wygodna pompka i to, że jest wydajny a kosztował (dla mnie tylko) 10zł. Ale generalnie bardzo się zawiodłam. Miał PACHNIEĆ? Dla mnie nie pachniał... Ale też nie śmierdział :) Nie chciałam, żeby to to pachniało, nie wiem jak powinno? Ale wątpię, żeby miał wonieć ulubioną przeze mnie wanilią :)



Teraz zamierzam protestować nowy kosmetyk o wdzięcznej nazwie „ELIKSIR” – nie ukrywam, że nazwa brzmi zachęcająco i ekskluzywnie. Mam nadzieje, że okaże się lepszym wynalazkiem niż ta kuracja. Zrobię porównanie obydwu za jakiś czas, sama jestem bardzo ciekawa wyników J

Miałyście może któryś z tych kosmetyków??  Czy nie poddajecie się arganowemu trendowi? :)

wtorek, 18 grudnia 2012

Maseczka przyciemniająca włosy + efekty pielęgnacji.



Hej Wszystkim!

Dochodzę do wniosku, że wypadałoby co nieco wspomnieć w kwestii włosowej, gdyż jest to pielęgnacyjny numer jeden i mimo, iż włosowych wpisów nie ma wiele – pielęgnacja działa prężnie:)

Każdy kosmetyk, który opiszę na tymże blogu zazwyczaj staram się sprawdzić przez jakiś czas zanim wydam „werdykt” :) Jest też jeden "kosmetyk" który ni chu chu - pomaga Wam wszystkim a mnie wręcz przeszkadza, ale staram się znaleźć na niego sposób.

Dziś chciałam Was zapoznać z produktem firmy Marion z ekstraktem z henny, który miał za zadanie przyciemnić włosy i zmniejszyć widoczność odrostów między farbowaniami. Może mała dygresja – gdy weszłam do miejscowej drogerii znalazłam go na półce wśród wielu maseczek do delikatnego ROZJAŚNIANIA włosów. Nie były to ani farby, ani szamponetki tylko maseczki z ekstraktami różnych dziwnych rzeczy, których do końca nie znam. Rozjaśniać włosów nie planuję, jednak zobaczywszy tą maseczkę skusiłam się (a co tam te 5złotych…) Poniżej skład mojej maseczki:





Maseczka jest oddzielona i starczy na dwa razy. Producent zaleca stosować ją RAZ w tygodniu. Oczywiście mając do czynienia z nowymi kosmetykami zawsze najpierw postępuję według zaleceń na opakowaniu, dopiero potem odbywają się wszelakie tuningi.
Maseczkę nałożyłam dwa razy w tygodniowym odstępie na wymyte, odgniecione z wody włosy.


KONSYSTENCJA: Nie za płynna, nie zbyt zwarta jest ok. Ma kolor ciemnobrązowy i w sumie przypominało mi to szamponetki :) Trochę jak roztopiona czekolada. Kosmetyk łatwo rozprowadził się na całych włosach i nie spływał.

Zapach?   Znośny. Nie przywiązywałam do tego znacznej uwagi – czyli nie był to ani przyjemny ani drażniący odór:)

PO SPŁUKANIU: Niestety mam problemy jeśli chodzi o bycie dokładnym czasowo. Przekroczyłam prawie dwukrotnie czas (trzymałam ponad pół godziny) i zmyłam. Włosy były miłe, trochę się plątały (nie to co po Kallosie, ale bez przesady:) woda przy mywaniu była brudna. Po raz kolejny miałam wrażenie, że mam na głowie szamponetkę!

EFEKTY: Po dwóch tygodniach zauważyłam, że włosy delikatnie bardziej się błyszczą Jeśli chodzi o kwestię zasadniczą – czyli przyciemnianie musze powiedzieć, że TAK – przyciemniło mi włosy. Delikatnie, dyskretnie i ładnie. Co prawda odrost a farbowane chemicznie włosy to dwie różne bajki i zarówno na jednym jak i drugim kolor wyszedł inny. Jednak różnica w przyciemnieniu jest ledwo zauważalna, najlepiej widać to na zdjęciach a i tu ciężko uchwycić to co trzeba przez światło. Dodaję więc oba zdjęcia przed i po kuracji w tym samym świetle z lampą w lustrze :) Maseczka NIE MIAŁA WPŁYWU NA MÓJ SKRĘT – po prostu włosy po prawej nie odgniatałam i rozczesywałam na sucho stąd takie COŚ.



Generalnie jestem bardzo zadowolona, gdyż mój odrost, który wołał o pomstę do nieba dostał chwilowo drugie życie a ja mam czas na farbowanie:) A ja chciałabym zrobić małe...



A więc moje refleksje na temat nabytego włosomaniactwa. Problem z którym się borykałam to:
- suche sianowate włosy
- suche rozdwajające się końcówki
- brak jakiegokolwiek błysku
- szorstkie w dotyku
- plączące się kłaki
- zastój w poroście w okresie jesienno-zimowym

Wprowadziłam więc prócz henny, nowe nawyki, których staram się rygorystycznie przestrzegać:)


   Czy zauważyłam poprawę? TAK!!!   
- loczki są miłe i bardziej miękkie w dotyku
- wydobył się z nich skręt
- końcówki są w świetnym stanie 3 miesiące od obcięcia!
- pielęgnując zgodnie z zasadami CG zauważyłam poprawę kondycji
- udało mi się w małym stopniu wydobyć blask z włosów!
- W KOŃCU WŁOSY NA JESIEŃ I W ZIMIE ROSNĄ!!! To widać gołym okiem!


Dodatkowo zauważyłam masę babyhair, które odnotowałam jakiś czas temu, jednak teraz zrobiło się to na tyle nieznośne i widoczne, że aż troszkę wkurzające :D Jednak jest to znak, że wszystko DZIAŁA i mam zamiar kontynuować procedury zapuszczająco - pielęgnacyjne. Śmiesznie sterczą te delikatne maleństwa i okalają moją twarz odstając radośnie.

  
Uff… idzie do przodu, to bardzo cieszy i motywuje:)


A Wy zapuszczacie, pielęgnujecie, jedno i drugie, czy nic? :)