wtorek, 25 września 2012

Oszczędzanie znienacka :)

Przypomniał mi się kawał/anegdota, które wzięło się z prawdziwej historii z któregoś forum, gdy zrozpaczony internauta płci męskiej skarżył się i pytał jednocześnie jak zapuścić włosy, bo jego rodzice na to nie pozwalają. Odpowiedź była równie błyskotliwa jak i samo pytanie: "zapuść znienacka" :)



Ale przechodząc do sedna, o którym mowa w temacie.Z racji wesela, które nadchodzi małymi, lecz wciąż zbliżającymi mnie do tego dnia krokami, a także w związku ze skromnym, wręcz ledwo zauważalnym przychodem postanowiłam wypracować sobie system oszczędnościowy, który zbytnio mnie nie ograniczy, a mógłby ułatwić mi życie.


W gimnazjum i liceum(a także chyba jeszcze na początku studiów?) miałam obsesję na punkcie zbierania grosików. 1gr, 2gr i 5gr – nic innego nie kolekcjonowałam. Dostałam od siostry drewniany kuferek na „pierdoły” do którego namiętnie wrzucałam każdą monetę. W końcu rodzina, a nawet znajomi zaczęli mi podrzucać „żółtaki”, których po prostu nie chcieli mieć w portfelu i tylko im się poniewierały.
Po roku kuferek ważył około 6 kilo i było tam coś około 120złotych. Przeliczyłam, zapakowałam w folijki, opisałam i wymieniłam bez problemu w sklepach. Sprzedawczynie cieszyły się na te drobniaki, bo zawsze im brakuje do wydawania :) A ja mogłam dowolnie zainwestować swoje pieniążki.

Minęło trochę czasu, w tym roku stwierdziłam, że oszczędzanie naprawdę uratowałoby mi skórę, albo chociaż uchroniło od wydawania na małe przyjemności pieniędzy, które są przeznaczone na dojazdy. Małe przyjemności czyt. Kosmetyki, ubrania, coś pysznego itd.:) Poza tym z racji związku na odległość, w którym tkwię od prawie siedmiu lat ciągle jestem na walizkach i ciągle jeżdżę, co jest kolejnym wydatkiem, przez który „każdy grosz się liczy”.
Postanowiłam więc wypracować nowy system oszczędności „przyjaznej dla codziennego życia”, a szybciej rosnącą kwotą w skrzyneczce na pieniążki.

Od lat uważam, że świnka skarbonka, która jest zamknięta na cztery spusty i dostać do niej można się tylko przez rozbicie, wyciąganie zawleczki, lub majstrowanie wsuwką w otworze do wrzucania monet to strata czasu i pieniędzy.
Więc po kolei co według mnie jest bardzo ważne?

1.Po pierwsze, trzeba mieć stały kontakt: wizualny i namacalny z tym co się zbiera. Inaczej to nie sprawia radości, a przybywa tego dość sporo. Takie luźno otwierane i zamykane pudełeczko jest w sam raz.

2. Po drugie: Postanowienie. To chyba najważniejsze, by przemóc się przed samym sobą i powiedzieć sobie w duchu: „tak, będę oszczędzać!”. Nawet rozrzutna siostra zaczęła zbierać, gdy się z tym pogodziła :) Bez tego nie da rady i nawet nie ma sensu.

3. Wyznaczenie sobie jasnych celów do których dążymy. Przykładowo:
a) Mój cel to około 100złotych na miesiąc.
b) Biorę pod uwagę moje wydatki- czy jest to codziennie jakaś pierdoła/bilet do miasta, paliwo? Czy też głównie siedzę w domu, wydając pieniądze sporadycznie. Ponieważ trudniej jest z tym drugim a aktualnie mam zapracowany wrzesień i tak będzie już przez następny rok wybieram bramkę 1 – codziennie wydaję po trochu.

Gdybym wybrała siedzenie w domu musiałabym być wobec siebie bardziej rygorystyczna i poszerzyć swoje zbiory o monety 1złotowe i być może 2 złotowe.

Jako, że codziennie jestem zmuszona posługiwać się komunikacją publiczną(dojazd samej zupełne mi się nie opłaca..) zostaje mi jakieś dwie, lub więcej monet 0,50gr w portfelu. Do tego dochodzi jakieś ciasteczko, czasem herbata i znów drobniaki. A więc zbieram jedynie monety 10gr, 20gr i 50gr. (Żółtki daję siostrze, która też zbiera zawzięcie i ostatnio wymieniła dość spora kwotę:) )

Z racji tego, że mieszkam z rodzicami ktoś czasem mi sypnie jakieś grosze, a gdy są to takie drobne od razu odkładam. Wiem, że teraz przeliczając nawet 1zł/dzień po miesiącu zbierania wychodzi 30zł, ale odkładając wszystkie te monetki, które naprawdę zdecyduje się bardzo rygorystycznie NIE wydawać – zbiorę stówę. Np. gdy pani w sklepie pyta o 50groszy, no cóż, mówię, że nie mam (zdecydowanie wciskając jej pięciozłotówkę, mimo, iż w portfelu czai się ich ze trzy :)

No i na koniec systematyczność, najlepiej codzienna rutyna. Gdy tylko posiadam monetę, którą odkładam to od razu wrzucam ją do przechowalni – inaczej będzie kusić i kusić, żeby wydać, aż w końcu tak się stanie.

Dla potwierdzenia sprawdzalności, w tym roku za zbiory(również te, gdy siedziałam w domu i podwyższyłam sobie poprzeczkę do 2zł) kupiłam sobie między innymi:
-wyposażenie studia fotograficznego
-lampę błyskową reporterską
-softbox
-statyw
-marynarkę
- i wiele pierdół :)

No i jako dowód moja skrzyneczka napełniona jeszcze "żółtkami" :P Teraz jest tu bardzo srebrno.

Miałam straszny problem z odkładaniem, ale jakoś tak poczułam chęć przełamania i odłożenia. Z racji tego, że do interesów głowy nie mam, a za korepetycje nie biorę dużo – trzeba się nauczyć żyć z samym sobą.

A tak z innej beczki, refleksje po dzisiejszym dniu w szkole. Praca z gimnazjalistami i podstawówką wygląda zupełnie inaczej niż z licealistami. Dzisiejsza lekcja mimo stresów na początku (o Boże, jak ja będę mówić po tym rusku do tych dzieciaków z moim chamsko angielskim akcentem?) było bardzo miło. Na luzie ale z dyscypliną. Już rozumiem moja wychowawczynię, gdy pytałam, czemu ona nie pójdzie uczyć na uczelnię? Przecież jest świetnym mówcą, ma ogromną wiedzę i to jest jej pasja. Odpowiedziała, że w szkole średniej czuje, że jeszcze może nam coś wlać do głowy i naprowadzić, ma z nami kontakt i to wszystko odbieramy zupełnie inaczej. 

Ale mnie wzięło na wspomnienia...
Jednak utrzymuję, że nie będę nauczycielką :)

poniedziałek, 24 września 2012

Konfrontacja kremów do rąk!

Dzisiaj trochę o kremach do rąk, które codziennie i regularnie używam może od około dwóch lat, ale od niedawna zwracam uwagę na to jak działają.

Przede wszystkim rozdzielam sobie je na dwie kategorie: używane pielęgnacyjnie w dzień i regenerujące na noc.
Nasze dłonie są najbardziej „pracującą” częścią ciała, mają też najmniej gruczołów łojowych i tkanki tłuszczowej. Detergenty, zimno, ciepło, tarcie – codzienne czynności narażają nasze dłonie na uszkodzenia i wysuszenie.
Prawda jest taka, że nie uważam, żeby któryś z kremów do rąk był zły. Wiadomo – ma się swoich faworytów, ale w intensywnej pielęgnacji bardzo suchych dłoni – jak moje – każdy krem jest dobry.
Poniżej malutka kolekcja i krótki, zupełnie subiektywny lecz oparty na faktach i stosowaniu opis.


1.AVON CARE – Silicone Glove, ochronny
Miałam duże oczekiwania co do tego kremu ze względu na parafinę i glicerynę, która do tej pory dobrze sprawdzała się na dłoniach. Efekt „silikonowej rękawiczki” jest wyczuwalny, ale tylko przez krótki okres, gdyż krem szybko się wchłonął. Po piętnastu minutach skóra była tylko w małym stopniu milsza i bardziej odżywiona. Delikatny zapach, jak dla mnie jak najbardziej ok. Faktycznie tworzy jakąś warstwę ochronną. Cena – do 10zł  – raczej używam na dzień, w zimne dni.

2.AVON – Skin So Soft, soft&sensual, nawilżający
Kiedyś używałam go dość częśto, gdy jeszcze nie szukałam innych kremów. Nie sprawdził się zupełnie, drażnił mnie jego zapach. Nie nawilżył należycie, ale lepsze stosowanie jego, niż niczego. Za bardzo lejący.– nie używam go już do dłoni :)

3. AVON CARE – Krem do rąk i paznokci z Wit.E i gliceryną, nawilżający
Ma troszkę gęstszą konsystencję i nie jest tak lejący jak poprzednie. Delikatny zapach, ale też do rewelacyjnych nie należy. Mimo wszystko dłonie są bardziej odżywione po wykreowaniu ich zawartością czerwonej tubki. Lubię opakowanie, kojarzy mi się z świętami. Często do niego wracam, często robie sobie od niego przerwy. – jestem na tak.

4. FARMONA – Migdałowy krem do rąk i paznokci, robiący wszystko:)
Ten krem trochę mnie zawiódł, a trochę uzależnił. Szczerze, producent opisał tak barwnie na opakowaniu, czego to krem nie zrobi ze skórą naszych dłoni, że naprawdę marny efekt po nałożeniu mnie zaskoczył. Jest bardzo kremowy, nie lejący, ale nie gęsty. A jestem od niego uzależniona, gdyż pachnie przecudownie! Noszę go zazwyczaj w torebce i używam w dzień, na uczelni, gdy gdzieś wyjeżdżam. Gdy po umyciu rąk się nim nakremuję wszyscy pytają kto ma takie śliczne słodkie perfumy:) Sama nie mogę oprzeć się zapachowi i rekompensuje mi on słabe działanie. Inne wersje zapachowe są tak samo apetyczne i niedrogie! – na co dzień, by zabezpieczyć skórę dłoni, lub się narkotyzować zapachem:)

5. ORIFLAME – Nature Secrets Mint&Raspberry- ??
Kolejny krem, który używam głównie na co dzień, gdyż działanie nie jest mega zadowalające, ale zapachem kusi wszystkie dziewczyny. Podobnie jak FARMONA – nie żal mi go gdy jestem na uczelni co chwile gdzieś biegam, ręce wysuszą się od przekładania papierów, więc kapnę troszkę i sprawa załatwiona. – mogło być lepiej.

6. KAMILL – Krem do rąk i paznokci, INTENSIV
Kupiłam małą buteleczkę, na próbę. Zawiera m.in. wyciąg z aloesu, olejek avocado i miał działać kojąco, chronić wysuszone dłonie. Na opakowaniu zaznaczono, ze nie zawiera barwników, olejów mineralnych, parafiny i emulgatorów zawierających PEG. Cóż, muszę przyznać, że było to jedno z większych zaskoczeń moich dotychczasowych zakupów. Krem sprawdził się świetnie, nawet gdy wysuszyłam sobie i poobcierałam dłonie. Jestem bardzo zadowolona i gdy tylko skończę małą wersję(którą też zabieram zazwyczaj ze sobą bo mieści się w małej torebce) lecę po nową, wiekszą! :) – będę wierna!

7. ORIFLAME – odżywczy krem do suchych rąk!!!
Po malinowym kremie i Avonowych średnich kremach na dzień szukałam czegoś mocniejszego na noc. Kończyło się na tym, że pierwszej piątki stosowałam na dzień, a Kamilla na noc. Aż mama poleciła mi wypróbowanie kremu, który jest „super”. Sceptycznie podeszłam do jej ochów i achów, aż do chwili gdy nałożyłam krem na ręce. Wpadłam. Krem jest cudowny! Ma gęstą konsystencję, delikatny, miły zapach i tworzy taki śliski ochronny fil na dłoniach, który z czasem trochę się wchłania. Jest moim numerem jeden na nocną pielęgnację i regenerację.
Dodatkowo zakupiłam odżywczą maskę  z tej samej serii i co jakiś czas skusze się żeby założyć. Generalnie dla mnie 6 z plusem! – faworyt i zwycięzca w bitwie o piękne dłonie!

Na chwilę obecną nie wypróbuję raczej nowych kremów, trzeba skończyć te które już mam :) Na dodatek wciąż na półce stoi zapasowy „pomarańczowy ulubieniec”.

Walczę teraz również z łuszczeniem rąk spowodowanym własną głupotą... Po przerzucaniu węgla na dłoniach zrobiły mi się odciski, na które nałożyłam "maść na odciski". i nie byłoby w tym nic głupiego, gdybym nie fakt, że nakłada się ją punktowo(o czym nie doczytałam) a nie rozsmarowuje na dłoni. Efekt? FUJ! No i nie mogę sobie z tym poradzić. Nawet mimo codziennych zabiegów i kilkukrotnemu złuszczaniu i peelingów itd...

Uff, zobaczyłam już plan zajęć i mam wrażenie, że na mojej uczelni planistów po prostu zdrowo popierniczyło… Eh, aż udzieliła się jesienna depresja…

Pozdrawiam gorąco i liczę na jakieś propozycje lub kremowych ulubieńców? :)

środa, 19 września 2012

Pielęgnacja twarzy

Postanowiłam podzielić się moją codzienną, rutynową walką o piękną skórę twarzy.
Jako, że jestem posiadaczką bardzo suchej skóry wciąż „katuje” się kremem. Co dla mnie znaczy wciąż? No porządna dawka nawilżenia rano i wieczorem, codziennie od małego. A dodatkowo gdy mam wolny dzień i siedzę w domu, bez makijażu to też sobie smarnę coś w trakcie dnia.

Przede wszystkim, krem do twarzy staram się zmieniać co miesiąc. A no teoretycznie, żeby zauważyć działanie jakiegoś kosmetyku, należy go stosować regularnie, ale z drugiej strony skóra łatwo się do niego przyzwyczaja i działanie nie będzie już takie WOW!... Przykład miałam na kosmetykach z Garniera. Swego czasu zaniedbałam i przesuszyłam skórę do takiego stopnia, że zaczęła się niemiłosiernie łuszczyć. Nie pomagały mi Ziaje ani Nivea… W drogerii znalazłam serię Garniera do suchej skóry, która nie była tak droga, więc zainwestowałam. I to było to! Z nocy na noc efekty były widoczne i stan skóry znacznie się polepszył. Zadowolona działaniem używałam namiętnie najpierw jednego, potem drugiego opakowania. I znów zaczęłam mieć suchą twarz. Garnier nie wystarczał, więc wróciłam do Ziaji. I tym razem znowu cera powoli wracała do siebie. Staram się teraz regularnie zmieniać kosmetyki, żeby po pierwsze: uniknąć suszu na twarzy, po drugie: nie rezygnować z ulubieńców ale też szukać nowych, dobrych i zazwyczaj niedrogich zamienników. Krem do twarzy rozprowadzam też na szyję.

I tu wspomnę może o małej anegdocie związanej z moją małą siostrą, kiedy to mama tłumaczyła jej pielęgnacje kremem.

„-Musisz kremować nie tylko twarz, żeby była ładna i milutka nawet jak będziesz starsza. Trzeb także wykreować szyję, bo jest ona przedłużeniem twarzy”
Siostra również ma suchą skórę i łatwi poznać, czy używa kremu, czy nie. Gdy mama spytała ją po miesiącu, czy kremuje szyję, ta odparła wystraszona:
„-Nie będę kremować szyi bo nie chcę wyglądać jak żyrafa!”
Okazało się, że słuchała jednym uchem i po miesiącu przeinaczyła słowa mamy, że szyja jest przedłużeniem twarzy w stwierdzenie, że kremowanie szyi ją WYDŁUŻA! Ale śmiechu było co niemiara…

Kremów pod oczy też sobie nie żałuje, choć nie oczekuje od nich nic więcej, jak maxymalnego nawilżenia, odżywienia i regeneracji. Sprawdziłam już tyle kremów rozświetlających o tak lipnym działaniu, że w tej kwestii stawiam jedynie na kosmetyki kolorowe.

Co wieczór też nakładam olejek rycynowy na rzęsy i brwi. Wyczyściłam dokładnie opakowanie po starym tuszu do rzęs, łącznie z grzebyczkiem i wlałam tam troszkę gęstego olejku. Dzięki temu aplikacja jest łatwa i przyjemna i nie brudzę się tak, jak przy nakładaniu palcami. Używam tego już dość długo i co mogę powiedzieć? Nie, nie wyrosły mi nowe włoski, ani nie kręcą się bardziej. Ale z całą pewnością są milsze i mniej wypadają(co przy mojej ilości i jakości rzęs jest rzeczą zbawienną) i łatwiej je ułożyć.

Rzadko zdarza się, żebym nakładała na twarz specyfiki na wypryski. Mam ich dość sporo, ale są małe i z doświadczenia zauważyłam, że lepiej jest gdy skórę nawilżę niż podsuszę takim cudem. Gdy pojawia się jakaś większa sztuka niechętnie sięgam po preparaty do tego stworzone. Niechętnie, bo przy mojej skórze dodatkowe wysuszenie jest męką.

I ostatni punkt: Jak nakładać krem? Wersja obrazkowa, na potrzeby wizualizacji(siebie nie pokażę) stworzyłam koleżankę Andzię, czyli mój wirtualny odpowiednik, aby zaprezentowała nakładanie równie wirtualnego kremu :) Ona bardzo chętnie to pokaże :)



piątek, 14 września 2012

Domowe olejowe SPA

Witam gorąco zza stosu chusteczek!:) 

Z racji tego, że od tygodnia choruję i nie mogę się nijak wykurować, zmagając się z katarem i spuchniętym gardłem postanowiłam się trochę „rozpieścić”. Pogoda płata nam figle, na przemian pada i świeci słońce, wszyscy wokół są "pociągający" ale nosem, więc najprzyjemniej siedzi się w domu, pod kocem i z herbatką w ręku(ostatnio moje serce podbiła Saga owocowa i piję nałogowo!).
Mała porada jak miło i przyjemnie spędzić czas w domu robiąc sobie małe swojskie SPA we własnej łazience :)

Czego będziemy potrzebować?
  • Dwóch miseczek
  • Oleju, bądź oliwy z oliwek + olejek używany do włosów
  • Cukru
  • Delikatnego szamponu
  • Balsam do ciała
  • Spinka do włosów, którą można zamoczyć i troszkę uoleić :)

Opiszę wersją z olejem wszędzie gdzie popadnie, która mieści w sobie dodatkowo olejowanie mokrych włosów przed całym zabiegiem pielęgnacji :)

1. OLEJOWANIE WŁOSÓW 
Olejujemy włosy według własnych preferencji, w misce, na mokro, na sucho(pierwsze doskonale sprawdza się przy zniszczonych końcach i farbowanych no i łatwiej się nakłada).
Ja trzymam to od pół godziny, do paru godzin zazwyczaj pod reklamówką okrytą ręcznikiem, no, reklamówka jednorazową, bo nie chce mi się nigdy kupować czepka foliowego :)

2.KĄPIEL(EW.PRYSZNIC):
>Do pierwszej miseczki wsypujemy 2 łyżki cukru i zalewamy szamponem.
>Do drugiej wsypujemy ok. 3 łyżki cukru i zalewamy olejem. Konsystencja powinna być bardziej cukrowa, niż wodnista.

a) Z miseczki „cukier+olej” wybieramy trochę mazi i częściowo, partia po partii masujemy skórę. Najwięcej „serca” polecam włożyć w uda, doskonały masaż, zwłaszcza dla tej okolicy najbardziej narażonej na cellulit. Peeling zrobiony – spłukujemy go ciepłą wodą.
Jeśli mamy suchą skórę możemy jedynie spłukać czystą wodą całe ciało. Będzie trochę oleiste, ale za to świetnie nawilżone.
Dla osób używających kosmetyków antycellulitowych: w miejscu gdzie będziecie aplikować krem prócz wody użyjcie jakiegoś delikatnego żelu, żeby zmyć olej ze skóry.

b)Nim zmyjemy olej z głowy zróbmy sobie delikatny peeling próbując dotrzeć szamponem z cukrem do skóry głowy i wykonywać masaż. Następnie należy spłukać wszystko ciepłym strumieniem, żeby wypłukać i olej i cukier. Nałożyć Ulubioną maskę/kompres i spiąć spinką, żeby włosy nie leciały na ramiona.

3.KOSMETYKOWANIE
Głowę płukamy z maski i owijamy ręcznikiem, żeby wsiąknął nadmiar wody.
Ciało oklepujemy ręcznikiem, ale nie trzemy! Zaraz po oklepaniu ręcznikiem, lekko jeszcze wilgotną skórę od razu smarować kremem/balsamem. Kosmetyk antycellulitowy lepiej się wchłonie, lepiej zadziała po takim zabiegu peelingowym.

4.NAPRAWIANIE BALSAMU OLEJEM
A jeśli chodzi o balsam... Prawdopodobnie posiadasz jakiś, który jest wodnisty, według producenta powinien świetnie nawilżać, ale tak naprawdę jest kompletnie do bani i mimo, że żal Ci go wyrzucić, to zastanawiasz się co jeszcze robi na Twojej półce? Dodaj do niego troszkę oleju/oliwy z oliwek/oliwki dla dzieci(tylko bez przesady!) i kremuj się zdrów :) Na pewno nie sprawi to, że kosmetyk stanie się nagle Twoim ulubieńcem, ale zapewniam, że na pewno do czegoś będzie się nadawał i nawilży Twoją skórę, a będziesz mogła go zużyć :) Ja tak miałam z paroma kosmetykami z AVONU. Gdy byłam konsultantką zamawiałam sobie tony balsamów do suchej skóry, które okazywały się totalną klapą... Ani ja, ani siostra, nawet mama nie pokusiły się, żeby kosmetyki zużyć, aż do czasu gdy je ulepszyłam zwykłym olejem. 

Ja czuje się może nie zdrowsza, ale odprężona po takim popołudniu w łazience. Mogłam jeszcze zapalić sobie świeczki zapachowe, dla klimatu.... Choć mijałoby się to chyba z celem, bo i tak nic nie czuję:)

Pozdrawiam!

środa, 12 września 2012

Początki są trudne :)

Witam!

Nazywam się Ola i od jakiegoś czasu stałam się zdrowo zakręconą włosomaniaczką- dosłownie:) Przychodzi taki czas w życiu człowieka, że po prostu zaczyna dbać o to co ma. Wytrwale dążę do dość popularnej długości „za biust”, którą udało mi się parę razy w życiu uzyskać, jednak stan moich włosów był na tyle opłakany, że jak szybko je zapuściłam, tak szybko ścinałam.
Do niedawna mogłam poszczycić się naprawdę zadowalającą prędkością porostu – około 3cm/miesiąc i wzwyż. Jednak przekraczając próg uczelni, zmieniając nawyki żywieniowe i popadając w stres diametralnie się to zmieniło. Od września próbowałam zapuścić ścięte do ramion kłaki.
Ale coś mnie tchnęło, gdy temat „ślubu” zaczął być rozważany na poważnie, a pocieszne rozmowy zamieniły się w konkretne plany.
Wyznaczyłam więc sobie cele, a z racji wakacji, podczas których miałam okazję cieszyć się „słodkim nicnierobieniem” zaczęłam czytać… Wpadłam. ! ! ! !
Przede wszystkim odkryłam, że moje proste włosy…nie są proste! W sumie, bardzo ciężko było mi się do tego przekonać, zawsze „kręciły mnie” proste włosy i prócz fal w deszczowe pogody nigdy bym nie powiedziała, że się zakręcę! :)

pierwsze kroki w kierunku pielęgnacji były dość nieudolne,
ale efekty i tak były zauważalne i zmotywowały
do dalszego zagłębiania się w świat włosów :)

Wzmożyłam pielęgnację i włosy stały się cudowne! Przyjaciółka z liceum, gdy mnie zobaczyła uwierzyć nie mogła, co mam na głowie! „Przecież zawsze miałaś proste!”
W domu też nie mogą się nadziwić po kim odziedziczyłam takie kręte pukle.
Im bardziej i nie dbam, tym bardziej mnie zadziwiają. Dopiero zaczęłam pielęgnację w trybie intensywnie extremalnym, sprawdzam różne produkty na sobie i mam faworytów, mam też produkty na których straaasznie się zawiodłam. Ale to kiedy indziej.
Ponadto prócz zachęcania innych do przejścia na wiarę włosomaniakową, staram się urozmaicać i wzbogacać swoją dietę. Pomaga mi w tym przyjaciel domu – Thermomix:)

Po co to? Przede wszystkim pielęgnacja zmieniła mnie zupełnie, stałam się kręciołkiem z dnia na dzień, mam ochotę dbać o włosy, które nie są już mętnym sianem na głowie, a stały się ozdobą. Po drugie chcę w tym wyjątkowym dniu wyglądać pięknie, mieć długie, piękne włosy więc staram się wrócić do naturalnego porostu 3centymetrow na miesiąc.
Po trzecie – gdy patrzyłam na dziewczyny długimi, pięknymi włosami, to aż mnie zazdrość zżerała, więc dlaczego nie mieć swoich?

Mam dwa lata i wierzę głęboko, że skoro tylu dziewczynom się udało – i ja dam radę! :)
Pozdrawiam gorąco!